niedziela, 27 stycznia 2013

Rozdział 175



            Jeszcze zanim ruszył za psiakiem do wyjścia podszedł do Mary Ann, która pomagała przygotować ich mamie spóźnioną kolację. Położył dłonie na jej talii i czule cmoknął w policzek. Lekko się skrzywił czując ból w wardze, która w dalszym ciągu nieprzyjemnie piekła. Na szczęście nie spuchła. I miał nadzieję, że już nie spuchnie.
-          Zaraz wracam - szepnął. - Wypuszczę go tylko na moment.
-          Poczekaj. - Obróciła się w jego stronę nieco speszona obecnością państwa Trümper. - Pójdę z tobą.
-          Zmokniesz. - Stwierdził wpatrując się w jej roziskrzone tęczówki.
-          Nie jestem z cukru - uśmiechnęła się nieznacznie.
-          Ale jesteś taka słodka, że czasami mam wątpliwości...
-          Wystarczy tych czułych słówek - usłyszał rozbawiony głos rodzicielki. Uśmiechnął się lekko widząc jak policzki Mary Ann oblewa uroczy rumieniec. - Później sobie poszepczecie, a teraz idź ze Scottym.
Skinął głową i udał się do przedpokoju. Założył buty i zaczekał na ukochaną, która pojawiła się minutę później z dwoma grzankami z zieloną sałatą, serem i ogórkiem. Dziewczyna nałożyła na stopy japonki i z szerokim uśmiechem wyszła na ganek. Letnie krople deszczu zaczęły wsiąkać w ich ubrania, jednak oni, podobnie jak Scotty, który odbiegł, aby obwąchać jakiś krzak, zupełnie się tym nie przejmowali.
-          Przejdziemy się? - spytał, łapiąc ukochaną za dłoń.
Mary potaknęła skinieniem głowy, pozwoląc poprowadzić mu się poza posesję. Koło nich biegł zadowolony Scotty, wesoło merdając ogonem. Gdyby Jost dowiedział się, że wybrał się w taką pogodę na spacer... Już widział oczyma wyobraźni jego reakcję. Z pewnością zrobiłby się aż purpurowy ze złości. Drażniło go to, iż każdy traktuje go jak surowe jajko, które wymaga nieustannej opieki! A może kurę znoszącą złote jajka?
Wiedział, że może złapać przeziębienie, anginę, zapalenie gardła czy płuc albo jakieś inne nieprzyjemne choróbsko, ale miał to gdzieś. Zresztą nigdy nie chorował, więc czemu teraz miałoby go coś dopaść?
            Objął ukochaną w pasie. Tak bardzo nie chciał, aby wyjeżdżała do Polski... Pragnął mieć ją tylko dla siebie; być ciągle przy niej, całować jej słodkie usta, zasypiać w jej czułych ramionach... Równie dobrze zdawał sobie sprawę, że nie jest w stanie zatrzymać jej - zamknąć w złotej klatce i wozić ze sobą po całej Europie.
            Kiedy przechodzili obok domu Iny odruchowo spojrzał w okno na pierwszym piętrze, które należało do niej. Zawsze kiedy tędy przechodził patrzył czy nie pali się u niej światło, a jeżeli się paliło cicho gwizdał, aby pokazała się choć na moment w oknie. To był ich taki tajny sygnał.
Nigdy nie kochał brunetki, choć wydawało mu się niegdyś, że zakochał się w niej najprawdziwszą miłością. Dopiero kiedy poznał Mary Ann i obdarzył ją uczuciem okazało się, że tamto było jedynie zauroczeniem. Ina nie potrafiła pokolorować jego całego świata jednym uśmiechem albo słowem, tak samo jak nie potrafiła odebrać mu wszystkich kolorów. Oczywiście była dla niego ważna i nawet teraz, mimo, że go zraniła dość mocno czuł do niej pewnego rodzaju sentyment.
Uśmiechnął się do siebie na wspomnienie starych czasów. Jednak czy aby na pewno takich starych? Przecież te wydarzenia miały miejsce niespełna półtora roku temu! Jemu wydawało się jednak, że od tamtej pory minęło co najmniej kilka lat.
-          Bill? - z otępienia wyrwał go głos ukochanej. - Stało się coś?
Dopiero teraz zauważył, że pogrążony w świecie wspomnień przystanął przed domem Iny i wpatrywał się tępo w ciemne okna, tak jakby chciał przeniknąć rozciągający się za nimi mrok. Pokręcił głową uśmiechając się lekko do Mary Ann.
-          Nie, nic - zawahał się przez moment, po czym dodał: - To dom mojej byłej dziewczyny, Iny.
-          Tęsknisz za nią? - spojrzała na niego swoimi bystrymi oczami. Doskonale wiedziała, że Bill napisał większość piosenek po jej odejściu, choć nigdy o niej nie rozmawiali. Niemniej czytała o tym jakiś czas temu dość sporo na jakimś blogu o Tokio Hotel.
-          Oczywiście, że nie! - zapewnił gorąco. - Zabolało kiedy oznajmiła mi, że to już koniec, ale pozbierałem się. Nigdy jej nie kochałem tak naprawdę, to było tylko zauroczenie.
-          A jaka była? - spytała unosząc jedną brew w górę.
-          Pełna sprzeczności - odparł po chwili zastanowienia, ale nie rozwinął tej myśli. Nie chciał rozmawiać o Inie, szczególnie, że to jego ostatnia noc z ukochaną przed ich kilkutygodniowym rozstaniem, którego za nic nie chciał.
Przemoczeni, ale szczęśliwi szli ulicami Loitsche za Scottym. To on dzisiaj prowadził.
Bill spojrzał na niebo pokryte ciężkimi, deszczowymi chmurami, z których nieustannie spadały wielkie, krople wody wsiąkając w ich ubrania. Jednak to nie było ważne. Najważniejsze, że mogli iść czule do siebie przytuleni uliczkami tej małej wioski, nie bojąc się o to, że zaraz wyskoczy zza krzaków, albo pobliskiego murku paparazzi, aby zrobić im kilka zdjęć. Teraz nie był tym Billem Kaulitzem, z tego Tokio Hotel, tylko zwyczajnym, zakochanym nastolatkiem z Loitsche, który mimo deszczu postanowił wybrać się ze swoją dziewczyną na nocny spacer. Nawet gdyby miał to później ciężko odchorować.
Mary Ann wyswobodziła się z jego objęć i bez słowa podeszła do jednej z latarni. Przyglądała się chwilę napisom, które pokrywały każdy centymetr metalu.
-          To niewiarygodne! Gdzie się człowiek nie ruszy w Loitsche widzi napisy, żebyś albo ty, albo Tom przeleciał jakąś pannę! - Widząc jego zdumione spojrzenie wskazała palcem na wielkie litery układające się w napis: „Bill fick mich! gez Sabrina”.
Westchnął głośno łapiąc Mary Ann za dłoń i odciągając ją od latarni.
-          Władze miasta przysłały list, że dewastuje z Tomem Loitsche - powiedział kwaśno.
-          Ale przecież to nie wy, tylko wasze fanki!
-          Mnie to mówisz? Wytłumacz to tym starym babom siedzącym w radzie miasteczka - przewrócił oczami. - Ich zdaniem to my jesteśmy winowajcami, bo fanki przyjeżdżają do Loitsche przez Tokio Hotel. Nie wiem po co to robią, bo my tutaj prawie nie bywamy - wzruszył ramionami. - Ich sprawa. Mnie się to i tak w pewnym sensie podoba.
-          Podoba ci się, że fanki wystają pod twoim domem? - spytała zaskoczona jego wyznaniem.
-          Nie. Podoba mi się to, że idąc ulicą widzę te wszystkie napisy. Wiem, że to co się dzieje nie jest tylko pięknym snem, a rzeczywistością. Zawsze marzyłem o sławie, ale nawet w najśmielszych snach nie przypuszczałem, że osiągniemy tak duży sukces. To jest naprawdę miłe, że wiele ludzi docenia to co robimy. Może dziewczyny lekko przesadzają urządzając sobie pielgrzymki do tej dziury, żeby zobaczyć gdzie mieszkamy, ale to jest i tak słodkie.
-          A wasza mama czytała ten list?
-          Pewnie, to ona nam go pokazała - roześmiał się wesoło. - Chciała go potargać i wyrzucić do kosza, ale Gordon przekonał ją, żeby zostawiła na pamiątkę. To nie my piszemy te wszystkie urocze wyznania na latarniach, słupach, przystankach, tablicach informacyjnych - wyliczał - więc nie mogą nam nic zrobić. My tylko napisaliśmy im podziękowania na przystanku autobusowym - uśmiechnął się czarująco.
-          Śmiejesz się, a wasze fanki dałyby się pokroić za spotkanie z wami. - Odgarnęła kilka mokrych kosmyków, które przykleiły się do jej twarzy. - One was traktują jak bogów! Nawet wolę nie myśleć co zrobiłyby za to... - szepnęła muskając delikatnie jego usta swoimi, uważając przy tym, aby nie sprawić im zbyt dużego bólu.
-          Nie wiem czy większość z nich byłaby zdolna wydusić z siebie kilka słów, a co dopiero mnie pocałować - zażartował.
-          Jedna jakoś była do tego zdolna - burknęła. - A może więcej się odważyło?
-          Nie przypominam sobie. Zresztą one się nie liczą - zapewnił. - To ciebie kocham, a nie je.
-          Nie kochasz swoich fanek? - spojrzała na niego bacznie.
-          Oczywiście, że kocham, ale nie taką miłością jak ciebie - poprawił się. - Są niesamowite, zawdzięczam im sukces Tokio Hotel, ale to nie przy nich moje serce bije mocniej, to nie one sprawiają, że jestem najszczęśliwszym chłopakiem na świecie, a już na pewno żadna z nich nie wyciągnęłaby mnie z domu w taką pogodę - uśmiechnął się wesoło, patrząc w jej śliczne tęczówki.
-          To ty mnie wyciągnąłeś - poprawiła go, cicho się śmiejąc.
-          Dlatego one tym bardziej nie byłyby w stanie mnie wyciągnąć w taką pogodę.
Po twarzy Mary Ann spływały malutkie strumyczki wody deszczowej. Jej mokra, szara bluzeczka przylgnęła do ciała, sprawiając, że blondynka wyglądała bardzo seksownie. Dopiero teraz spostrzegł, że nie założyła dzisiaj biustonosza. Miał ochotę zedrzeć z niej koszulkę i całować do utraty tchu, ale wiedział, że z bolącą wargą to niemożliwe. O ile on przezwyciężyłby ból, o tyle nie chciał sprawiać cierpienia ukochanej.
            Mary Ann odgarnęła z jego twarzy mokre kosmyki i jak zahipnotyzowana zaczęła się do niego przysuwać. Ich nosy się stykały, a oni zaglądali sobie w roziskrzone tęczówki, tak jakby chcąc dostrzec swoje dusze; zobaczyć całą miłość, która ogarnęła ich bez reszty. Dotknął delikatnie słodkich warg Mary Ann swoimi. Muskał je subtelnie uważając, aby nie sprawić ukochanej bólu. Tak bardzo ją kochał. Przerażał go ogrom tego uczucia, ale jednocześnie był szczęśliwy. Uważał teraz nawet skapujący z ciężkich chmur deszcz za niesamowite zjawisko.
            Blondynka odsunęła się od niego nieco i zajrzała w czekoladowe tęczówki Billa. Uśmiechnęła się lekko i odgięła jego wargę podziwiając tatuaż. Nie sądziła, że chłopak wytatuuje sobie jej imię.
-          Zatrzymajmy czas - szepnęła. Nie chciała rano wyjeżdżać do Polski.
-          Gdybym tylko potrafił go zatrzymać z pewnością bym to zrobił - pogłaskał ją po policzku. - Niestety nie posiadam takich umiejętności.
Westchnęła cicho.
-          Wracamy? Pewnie twoi rodzice już się niepokoją.
Kiwnął głową, na znak, że się zgadza. Złapał ją za dłoń i zagwizdał na Scotty’ego. Psiak momentalnie przybiegł do nich merdając wesoło ogonem, ocierając się przy tym o jego przemoczone spodnie.
-          Scotty... - jęknął żałośnie, widząc umorusaną błotem sierść pupila.
* * *
-          Mogę iść już spać? Czy jeszcze coś chcesz? - Tom zwrócił się do swojej rodzicielki.
-          Usiądź na moment - poprosiła bawiąc się skrawkiem obrusu.
Dreadowłosy posłusznie usiadł na drewnianym krzesełku. Wbił wzrok w matkę oczekując tego co powie. Kobieta jednak milczała zastanawiając się jak ubrać w słowa swoje myśli. Jej synowie stali się już dorosłymi mężczyznami. Gordon ma rację. Nie powinna traktować ich jak pięcioletnich chłopców.
-          Tom, powiedz mi, co jest między tobą, a Nikolą? - odezwała się po chwili ciszy.
-          To moja dziewczyna - odparł wzruszając ramionami. - Mówiłem ci przecież.
Skinęła lekko głową.
-          Chodzi mi o to... jak bardzo poważny jest wasz związek?
Dreadowłosy speszony pytaniem matki spuścił wzrok. Wpatrywał się przez moment w swoje kolana, jakby ujrzał je pierwszy raz w życiu, po czym burknął:
-          Kocham ją, a ona mnie.
-          I przysięgasz, że nie było tych dwudziestu pięciu dziewczyn?
-          Tak mamo! - zapewnił lekko urażony. - Tłumaczyłem ci już, że to było głupie z mojej strony! A teraz przylgnęło do mnie jak etykietka! W dodatku ciągle mi to wypominasz...
-          Spokojnie Casanova - wyciągnęła dłoń uciszając go. - Nie emocjonuj się tak, bo obudzisz Nikolę. A Bill? Długo jest już z Mary Ann?
-          Nie, pani komisarz.
-          Złościsz się, a ja chcę tylko coś od ciebie wyciągnąć - żachnęła się. - Nic mi nie mówicie, a teraz macie pretensje, że stara matka chce coś wiedzieć o swoich synach.
-          Przepraszam mamo - Wstał z krzesełka i pocałował ją w policzek. - O Nikoli możemy porozmawiać, ale o Mary Ann powinnaś pytać Billa. Gwarantuję ci, że jak zacznie o niej mówić, to do jutra nie skończy.
-          Rano porozmawiamy - uśmiechnęła się do niego lekko. - Idź teraz do Nikoli, pewnie jej zimno samej - puściła mu oczko.
Spojrzał na matkę z niedowierzaniem, zaś na jego policzkach pojawiły się dwa szkarłatne rumieńce.
-          Ale... Bill mówił, że... - jąkał się - Miałem spać w garażu jak... No wiesz...
-          Muszę was czasami postraszyć - powiedziała ciepło. - Chcesz, żebym całkiem straciła autorytet surowej matki? A teraz uciekaj zanim się rozmyślę.
Nie wierzył, w to co przed chwilą powiedziała jego rodzicielka, ale posłusznie uciekł do swojego pokoju.
Simone Trümper jednak nie miała racji. Nie była wcale taka surowa. Troszczyła się o swoich synów i chciała dla nich jak najlepiej. Oczywiście czasami nie poskąpiła im przykrych słów, ale w gruncie rzeczy kochała ich najmocniej na świecie. W końcu to jej dwa, słodkie urwisy...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz