Joanna
Rose pchnęła drzwi i zanim wpuściła Mary Ann z Nikolą na górę złapała na ręce
szczekającego psiaka, rasy york shire terrier, który nie bardzo przypominał
jeszcze wyglądem swoich krewniaków.
-
Jaki słodki - pisnęła Nikola z zachwytem, przyglądając
się szczeniakowi. - Jak się wabi?
-
Jeszcze nie ma imienia - przyznała pani Rose. - Liczę
dziewczyny na waszą inwencję twórczą.
-
A tata nic nie wymyślił z Brianem?
-
Twojemu tacie podobają się same indyjskie imiona - skrzywiła
się lekko. - Coś jak Szeherezada. A ja chcę coś krótkiego.
-
Ale Szeherezada to arabskie imię - Mary przekręciła
oczami.
-
Nieważne - pani Rose machnęła niedbale dłonią. - I tak
chcę jakieś krótkie.
-
To może Pimpek? - zażartowała Mary Ann, biorąc od mamy
psiaka.
Popatrzyła w dwa, czarne jak węgielki
ślepka malca otoczone, krótką złotą grzywką. Całe małe ciałko zwierzęcia
pokrywały czarne, krótkie włoski. Jedynie na łebku zaczynały już siwieć.
Niewątpliwie Mary Ann zakochała się w psiaku od pierwszego wejrzenia.
Blondynka zostawiła walizkę w hollu i
udała się do jadalni. Usiadła na krzesełku wykonanym z jasnego drewna. Położyła
psiaka na blacie stołu i zaczęła się z nim bawić. Mama już od dawna wspominała,
że chciałaby kupić psa, ale Mary Ann zawsze myślała, że chodzi jej o jakieś
większe zwierzę, a nie o takiego malucha, mieszczącego się w jednej dłoni. Za
to niezwykle agresywnego.
-
On tak ciągle gryzie i szczeka? - spytała Briana, który
pojawił się w jadalni.
-
Tylko czasami. - Wzruszył ramionami. - Ktoś przysłał ci
kwiaty. Wstawiłem je do twojego pokoju.
-
Dzięki.
-
Gdzie tata? Znowu siedzi na tarasie i czyta te głupoty o
Indiach?
-
Nie, pojechał coś wymierzyć.
Mary Ann wprost nie mogła uwierzyć, w
to co powiedziała jej mama. Wiedziała, że jej tata jest zafascynowany kulturą
wschodu, ale nie sądziła, że będzie czytał książki o Indiach! Jakoś nie pasował
jej wizerunek Roberta Rose z książką. Chyba, że dotyczącą mebli, a to zupełnie
co innego.
Zestawiła ze stołu psiaka, który
merdając króciutkim ogonkiem podbiegł do miski z wodą. Kiedy podniosła się z
krzesełka zwierzę szczeknęło na nią groźnie i podeszło do nogawki jej spodni.
Bojąc się, aby nie zdeptać malucha, Mary Ann wzięła go na ręce i zaniosła do
swojego pokoju. Widząc bukiet czerwonych róż i białych lilii uśmiechnęła się do
psiaka.
-
Zobacz jakie ładne - wskazała palcem na kwiaty, aby
następnie skierować w tamtą stronę główkę malucha.
-
Od kogo? - spytała Nikola, wchodząc do pokoju za Mary
Ann.
-
Nie wiem. Może jest jakiś liścik - wzruszyła ramionami,
podając przyjaciółce psa. - Potrzymaj go na moment.
Podeszła do wazonów z kwiatami i
obejrzała dokładnie, szukając bilecików. Kiedy znalazła dwie małe koperty
usiadła na zielonej kanapie i otworzyła.
-
„Dwadzieścia trzy, dokładnie za tyle dni się zobaczymy.
Już tęsknię, Bill” - przeczytała z szerokim uśmiechem napis w języku
niemieckim.
-
Jaki on słodki...
-
Nawet bardzo - przytaknęła, machając drugą kopertą. -
Zobaczmy od kogo są róże - Wyciągnęła z papierowej torebki liścik i przeczytała
go na głos: - „Merry Ann kocham Cię - Piotrek”...
Mina Mary momentalnie zrzedła. Nie
miała pojęcia jak ma się uwolnić od swojego byłego chłopaka. Przecież mówiła mu
wielokrotnie, że związek z nim nie ma szansy bytu, bo ona go nie kocha. Piotrek
doskonale wiedział, że teraz jest szczęśliwa z Billem! W dodatku ten paskudny
błąd w jej imieniu...
-
Może powinnaś z nim pogadać? - zasugerowała nieśmiało
Nikola.
-
Gadałam. I to nie raz, ale on nie chce dać za wygraną -
powiedziała kwaśno. - Już sama nie wiem co mam z nim zrobić - westchnęła,
głaszcząc psiaka, który spacerował po zielonym materiale kanapy. - Trzeba mu
znaleźć imię.
-
Może Macintosh? - zaproponowała Nikola, patrząc na
zwierzę. - Choć nie... Do niego bardziej pasuje Killer.
-
Masz rację, - Mary Ann zaczęła się śmiać - albo Hannibal.
-
A jak ci się podoba Darth Vader? - brunetka zaakcentowała
dwa ostatnie słowa, tak, że nabrały jeszcze mroczniejszego wyrazu.
-
Nie... - pokręciła głową. - To musi być coś łagodnego.
Zobacz jaki on malutki...
Mary chciała pogłaskać psiaka, po
łebku, ale ten zaczął groźnie warczeć, po czym ugryzł ją w palec. „Gdzie mama
kupiła takiego złośnika?” - przemknęło jej przez myśl.
-
W takim razie Mafioso powinno być optymalne.
-
Mama w życiu się nie zgodzi... - Mary Ann przyłożyła
wskazujący palec do ust, a po chwili powiedziała z uśmiechem: - A jak ci się
podoba Scruffy?
-
Takie dziwne, ale całkiem ładne.
-
No to super! A jak tobie się podoba, mały? - Zwróciła się
do psiaka, a kiedy ten zamerdał swoim malutkim ogonkiem, ciągnęła: - W takim
razie od tej pory jesteś Scruffy. Chyba, że mamie się nie spodoba...
-
A co zamierzasz zrobić z Piotrkiem? - Spytała Nikola,
kiedy blondynka położyła na podłodze psiaka.
-
Nic. Nie mam siły tłumaczyć mu więcej, że wszystko między
nami już dawno się skończyło.
-
Nie zazdroszczę ci, ale może warto byłoby się spotkać z
nim jeszcze raz? Powiedziałabyś mu dobitnie, że nic z tego i żeby się odczepił.
-
Pewnie masz rację - westchnęła. - Tylko, że ja z nim nie
potrafię rozmawiać. Do niego nic nie dociera. Mówisz mu kilka razy to samo, a
on wciąż swoje. Nie wiem ile razy musiałabym mu to powtórzyć, żeby dał sobie
spokój.
-
Ja ci tego nie powiem - wzruszyła ramionami. - Pójdę po
walizkę.
Mary Ann skinęła głową. Wyciągnęła ze
swojej torebki telefon komórkowy i wystukała tak dobrze znany jej numer
telefonu. Choć nie widziała się z Billem zaledwie od kilku godzin już za nim
tęskniła. Szczególnie, że wiedziała, iż zobaczą się dopiero za dwadzieścia trzy
dni, kiedy ona pojedzie do Niemiec.
Po krótkiej chwili usłyszała w
słuchawce jego nieco zdyszany głos:
-
Sł-słucham?
-
Hej! Dziękuję za lilie. Są piękne.
-
Cieszę się, że ci się podobają kochanie. Zastanawiałem
się nad czerwonymi różami, ale uznałem, że są tandetne - niemalże widziała jak
Bill wzrusza ramionami i się uśmiecha uroczo, specjalnie do niej.
-
Nie lubię czerwonych róż - przyznała, patrząc na bukiet,
który dostała od Piotrka.
-
To dobrze, że zdecydowałem się ostatecznie na lilie.
Wiesz jak trudno się było dogadać w kwiaciarni? Oni nie rozumieli ani słowa po
niemiecku! - poskarżył się.
-
Trzeba było zamówić po polsku - zażartowała wiedząc, że
chłopak nie potrafi ani słowa w jej ojczystym języku.
-
Najpierw musiałbym wziąć kilka lekcji - skrzywił się. Nie
lubił uczyć się nowych języków, choć w kwiaciarni ostatecznie dogadał się z
dużą pomocą słownika niemiecko-polskiego, który kupił kiedyś Tom i swojej
marnej znajomości angielskiego. - Już nawet wiem u kogo... - powiedział
przymilnie.
-
Nie wiem czy miałabym tyle cierpliwości...
-
Dla mnie musiałabyś mieć - powiedział pewnie. - Kiedy
dojechałyście do domu?
-
Jakieś pół godziny temu. Nienawidzę jazdy autokarami!
-
Pewnie jesteś zmęczona. Połóż się i wypocznij - w jego
głosie było słychać troskę.
-
Chyba tak zrobię, ale najpierw muszę się rozpakować i iść
po zeszyty.
-
Zeszyty i bagaże mogą zaczekać. Muszę już kończyć
kochanie - powiedział ze smutkiem, wkładając do walizki swoje podkoszulki,
które wyprała mu mama. - Kocham cię i tęsknię.
-
Też cię kocham.
Bill Kaulitz rozłączył się i rzucił
telefon na łóżko. Nie sądził, że będzie tęsknił za Mary Ann tak prędko. Minęło
zaledwie kilka godzin od kiedy wyjechała z Niemiec, a on już chciał, aby te
dwadzieścia trzy dni minęły i żeby spotkali się ponownie jak Mary przyjedzie do
Hamburga. Już nie mógł doczekać się tego spotkania.
Kiedy jego wszystkie bluzy,
podkoszulki, spodnie, bielizna, buty i inne drobiazgi znalazły się w walizkach,
wystawił je do przedpokoju. Zerknął na zegarek. Za pół godziny przyjadą po
niego i Toma pozostali. Nie miał za bardzo ochoty jechać na Amadeus Award, ale
z drugiej strony był zadowolony, że nareszcie będzie mógł wystąpić przed
publicznością. Stęsknił się już za spotkaniami z fanami i koncertami. Wbrew tej
całej komercyjnej machinie, która została wokół nich uruchomiona on naprawdę
kochał śpiewać; robić muzykę. A pieniądze były tylko miłym dodatkiem.
Szczególnie, że póki co nie zarabiał kokosów. Spokojnie wystarcza mu na
kupienie kilku drogich ubrań, czy kosmetyków, ale jeszcze nie stać go choćby na
kupno małego domku w Berlinie. Czeka go jeszcze wiele pracy do tego czasu. Nie
przeszkadzało mu to jednak. W końcu robi to co kocha, a to jest najważniejsze.
Dokładnie pół godziny później po całym
domu rozniósł się echem dźwięk dzwonka. Niechętnie podniósł się z kuchennego
stołka i ruszył do drzwi. Tom jeszcze krzątał się po swoim pokoju w
poszukiwaniu ulubionych czapek, zaś ich mama malowała w swojej pracowni obraz.
Bill wpuścił do środka Georga, Gustava, Sakiego, Tobiego, Seppela, Stefana,
Dirka, Hansa a także Davida.
Georg
widząc radosny uśmiech Czarnowłosego, podszedł do niego i się przytulił.
-
Powiedz jak bardzo ci mnie brakowało - odezwał się
słodkim głosikiem.
-
Spadaj, nie dostaniesz buzi przy wszystkich - zażartował,
odpychając od siebie lekko basistę.
-
Ok., ale pamiętaj, że ci nie daruję - rozejrzał się po
hollu. - Gustav jest świadkiem, bo wszyscy wyparowali...
-
Nie mieszajcie mnie w wasz tajemny związek - powiedział
konspiracyjnym szeptem. - Gdzie Tom?
-
Chyba u siebie. Pewnie jeszcze szuka swojej ulubionej
czapki.
Całą trójką skierowali się do pokoju
gitarzysty Tokio Hotel. Dreadowłosy rzeczywiście krzątał się po pokoju, zaglądając
we wszystkie zakamarki. Przywitał się z przyjaciółmi, nawet nie przerywając
poszukiwań. Musi znaleźć swoją ulubioną czapkę! Nie darowałby sobie, gdyby
okazało się, że gdzieś ją zgubił!
-
Może Nikola przez przypadek ją spakowała? - podrzucił
bliźniak, po kilku minutach wpatrywania się w starania Toma.
-
Pewnie tak - westchnął. - Zresztą zaraz do niej
zadzwonię. Wybaczcie na moment.
Tom zabrał ze sobą swój telefon
komórkowy i opuścił pomieszczenie, zostawiając w nim nieco zdezorientowanych
członków Tokio Hotel.
„Nie
widzieliśmy się przez tyle czasu, a oni mają mnie zwyczajnie gdzieś!” -
przemknęło Georgowi przez myśl. Stęsknił się za Billem, Tomem i Gustavem, a oni
nawet nie raczyli się uśmiechnąć na jego widok i zapytać co u niego słychać!
Czyżby mieli go tak dosyć, że te kilka dni kiedy spędzali w zaciszu swoich
domów, z dala od niego, uważali za prawdziwe błogosławieństwo?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz