czwartek, 6 grudnia 2012

Rozdział 108



Powoli zaczynałam odzyskiwać świadomość, ale nie chciałam jeszcze otwierać oczu w obawie, że piękny sen bezpowrotnie minie razem z tym wspaniałym uczuciem, że ktoś, a dokładniej Bill leży obok mnie i przytula do siebie. Wiedziałam jednak, że jest już późno i wypadałoby się zwlec z łóżka i coś przekąsić, a potem może iść wyciągnąć gdzieś Nikolę. Szkoda tracić czas na leniuchowanie skoro można zwiedzać Paryż. W końcu po to tutaj przyjechałam!
Niechętnie otworzyłam powieki, w dalszym ciągu myśląc, że zaraz wszystko rozpłynie się niczym bańka mydlana. Jednak nic takiego się nie stało. Ktoś dalej smacznie spał do mnie przytulony. Przekręciłam się delikatnie na drugi bok, żeby zobaczyć kto jest obok mnie, choć doskonale wiedziałam, że tą osobą może być tylko i wyłącznie Bill. Ostrożnie, żeby go nie obudzić położyłam głowę na jego klatce piersiowej. Chłopak wymamrotał coś przez sen, po czym położył swoją dłoń praktycznie na mojej piersi. Uśmiechnęłam się do siebie. Jaki on jest słodki... Mieć takiego chłopaka to marzenie praktycznie każdej kobiety. I nie mówię tutaj wcale o jego fankach. Jest czuły, delikatny, romantyczny, zabawny, zwariowany, męski... Fakt czasami bywa też denerwujący, ale jak go nie kochać? Gdyby tylko mnie pokochał prawdziwą miłością i chciał mi to wyznać... Chyba za dużo oczekuję od niego. Powinnam się cieszyć z tego co już mam. Zwrócił na mnie uwagę, nie jestem mu całkowicie obojętna, więc mam powód do radości. Dlaczego więc wcale mnie to nie cieszy? Nie wystarcza mi to co już mam, bo chciałabym więcej. Ale czasami przychodzi moment, kiedy już nie można mieć więcej. I wtedy człowiek staje przed dylematem, czy lepsze jest „coś” czy też „nic”. Kocham go i chciałabym, żeby odwzajemniał moje uczucia w takim samym stopniu. Nie zniosłabym gdyby się okazało, że jestem tylko jego zabawką, która była dobra tylko na pewien czas. Przecież we wszystkich wywiadach powtarza, że jeszcze nie znalazł prawdziwej miłości, w takim razie nasuwa się pytanie czy mogę być tak głupia i marzyć o tym, żeby to właśnie mnie obdarował tym pięknym uczuciem? Jestem tylko zwyczajną Mary Ann Rose, która zakochała się bez pamięci w chłopaku obok którego leży. I to wszystko. Nie jestem nikim nadzwyczajnym, ani jakąś pięknością... Natomiast jestem dziewczyną, której przysporzył wiele cierpienia, bólu, wylanych łez, ale także radości, której nie da się porównać z żadną inną. Stał się dla mnie najważniejszą osobą w życiu.
Kiedy Bill przesunął swoją rękę trochę niżej podniosłam się i oparłam o jego pierś wpatrując się w jego piękne, czekoladowe oczy, które teraz zdobiła rozmazana kredka i cień do powiek.
-          Dzień dobry panie Kaulitz - powiedziałam wesoło dając mu buziaka w policzek. - Co pana sprowadza do mojego łóżka?
-          Widzi pani, panno Rose, tak się składa, że to moje łóżko. Więc to ja powinienem zadać to pytanie.
-          Gdyby mi pan nie zalał mojego łóżka, to bym nie była zmuszona spać w tym. A zapewniam, że moje jest wygodniejsze.
-          Ale w pani łóżku nie jest tak ciepło jak w tym - uśmiechnął się ukazując białe zęby.
-          Oj, panie Kaulitz... Gdyby pana tutaj nie było, to zapewniam, że poziom ciepła byłby taki sam.
-          Całkiem możliwe, że ma pani rację, panno Rose.
-          A widzi pan, panie Kaulitz. Proponuję abyśmy zamówili sobie śniadanie do łóżka, gdyż jest w nim tak ciepło, że nie mam ochoty na opuszczanie go. A niestety mój żołądek już domaga się jakiegoś pożywienia.
-          Wedle życzenia panno Rose.
Czarnowłosy wystukał numer recepcji i chwilkę czekał na połączenie. A ja mimo wszystko byłam zadowolona, że jednak jest koło mnie. Nawet jeżeli nie znaczę dla niego zbyt dużo, to może powinnam wykorzystać maksymalnie ten czas kiedy mogę być razem z nim? Jak to mówią: żyj chwilą. Właśnie tak zamierzam postępować. Potem przyjdzie czas na smucenie się i wyrzucanie sobie jaka byłam głupia zakochując się w nim. Wiem jednak, że nie będę żałowała ani jednej, nawet najkrótszej chwilki, którą spędzę w jego towarzystwie.
            Kiedy Bill wreszcie dodzwonił się do recepcji zaczęłam go łaskotać. Na jego ustach momentalnie pojawił się szeroki uśmiech, jednak w jego oczach widziałam dezaprobatę. Zresztą nic dziwnego. Biedaczek nie mógł normalnie mówić, gdyż co jakiś czas wybuchał głośnym śmiechem. W końcu postanowiłam spełnić jego niemą prośbę o nie łaskotanie i przyłożyłam usta do jego ucha delikatnie je gryząc.
-          Ależ mnie pani prowokuje, panno Rose - odezwał się do mnie odkładając słuchawkę.
-          Ja? A czymże to panie Kaulitz? - spytałam z miną niewiniątka, powracając do poprzedniej pozycji, czyli opierania się łokciami o jego klatkę piersiową.
-          Pomyślmy... Swoim niestosownym zachowaniem, a także strojem...
-          Panie Kaulitz! - wykrzyknęłam z udawanym oburzeniem. - Obraża mnie pan!
-          Jakżebym śmiał panno Rose, nie zrozumiała mnie pani...
-          Doprawdy?
-          Ależ oczywiście. Wybaczy mi pani tą niezamierzoną obrazę, panno Rose?
-          Hm... - przyłożyłam palec do ust i udawałam, że się zastanawiam. - Dobrze, wybaczę panu, panie Kaulitz, ale żeby mi to było ostatni raz - pogroziłam mu.
-          Taka sytuacja już nigdy nie będzie miała miejsca - obiecał. - A co pani robi dzisiaj wieczorem, panno Rose?
-          A ma pan jakąś ciekawą propozycję, panie Kaulitz?
-          Owszem - puścił mi oczko. - Co pani powie na wypad do klubu, panno Rose?
-          Nie wiem czy znajdę odpowiednią suknię...
-          Ależ może pani iść w tym co ma na sobie, gdyż wygląda pani pięknie - uśmiechnął się.
-          Mówi pan takie komplementy wszystkim kobietom, z którymi leży pan w łóżku, panie Kaulitz?
-          Za kogo mnie pani uważa? Mówię szczerą prawdę. Jest pani naprawdę uroczą kobietą.
-          Dziękuję pięknie - słysząc te komplementy z jego ust lekko się zarumieniłam.
Miło byłoby gdyby Bill uważał tak naprawdę, ale znając życie to jest tylko kawałek gry jaką w tej chwili prowadzimy. Ale trudno. I tak przyjemnie usłyszeć takie słowa od chłopaka, którego się kocha.
* * *
Usłyszał pukanie do drzwi. Nie chciał opuszczać łóżka, a już szczególnie uwalniać się z objęć Mary Ann, ale jednocześnie jego żołądek domagał się już pożywienia. Wysunął się spod błękitnookiej i udał do przedsionka. Oby to tylko nie był Tom, Nikola, Gustav albo Georg.
-          Bonjour - przywitał się młody kelner.
-          Guten tag - odparł niechętnie wpuszczając Francuza do pokoju.
Nie lubił tego człowieka. Sam nie wiedział czy to przez jego styl bycia, czy po prostu jest zwyczajnie zazdrosny o Mary Ann. Denerwowało go kiedy kelner się do niej uśmiechał uwodzicielsko, a ona mu odwzajemniała ten uśmiech. Tak samo jak wszystkie spojrzenia wymieniane między tą dwójką. Był pewny, że mężczyzna przyniósł już trzeci raz posiłek do ich pokoju nieprzypadkowo. Jeszcze podczas żadnego pobytu w hotelu nie zdarzyło mu się, żeby posiłek przyniósł trzy razy pod rząd ten sam kelner.
Kiedy usłyszał jak Mary Ann rozmawia z Francuzem miał ochotę go wyprosić i zadzwonić do recepcji, żeby już nigdy więcej go nie przysyłali. Nie miał jednak żadnego konkretnego powodu, żeby to zrobić. A przecież nie powie, że nie życzy sobie jego wizyt bo jest zazdrosny o dziewczynę, z którą nawet nie chodzi! Po dwóch niemiłosiernie długich minutach kelner nareszcie opuścił pokój, a on mógł wrócić do Mary Ann. Widząc, że blondynka podnosi się z łóżka, żeby zjeść śniadanie przy stoliku, uśmiechnął się do niej szarmancko i odezwał:
-          Nigdzie się pani nie wybiera, panno Rose - widząc zdziwienie malujące się na twarzy dziewczyny szybko dodał: - Zażyczyła sobie pani śniadanie do łóżka i je dostanie.
-          Och... Jaki pan jest kochany, panie Kaulitz - uśmiechnęła się do niego opierając się o ścianę.
Było mu niezmiernie miło usłyszeć takie słowa, mimo, że to tylko część gry jaką prowadzili od momentu kiedy się obudził. Cieszył się, że dziewczyna nie miała nic przeciwko temu, żeby z nią spał w jednym łóżku, bo to oznaczało, że jednak coś do niego czuje. I jest to coś silniejszego niż zwykłe zauroczenie. A on chciał, żeby Mary Ann obdarowała go prawdziwą, głęboką miłością. Taką jaką on ją darzy. Wiedział, że na mniej się nie zgodzi. Nasuwa się tutaj tylko jedno pytanie: dlaczego w takim razie odsunęła łóżka? Chciała mu pokazać swoją wyższość? A może to, że nie należy do kobiet, które wskakują do łóżka każdego faceta? Ale przecież on jej nigdy za taką nie uważał!
Wziął ze stolika tacę ze śniadaniem i dwie butelki Coca-coli. Położył wszystko na pościeli, po czym wgramolił się do łóżka. Kiedy ich ciała się zetknęły, poczuł jak Mary Ann zadrżała. Uśmiechnął się do siebie i podniósł srebrną pokrywę. Dziewczyna spojrzała zaskoczona na równo ułożone na talerzyku croissanty, tak jakby spodziewała się zobaczyć tam coś innego.
-          Jeżeli pani nie odpowiada, panno Rose takie śniadanie to możemy zamówić coś innego.
-          Ależ nie, panie Kaulitz. To jest idealne, tylko, nie spodziewałam się, że o tej późnej porze zamówi pan jeszcze śniadanie.
-          Cóż panno Rose, życzyła sobie pani śniadanie, więc wedle życzenia ma pani śniadanie - uśmiechnął się do niej.
-          Po raz kolejny dochodzę do wniosku, iż jest pan kochany, panie Kaulitz. Pańska dziewczyna będzie prawdziwą szczęściarą.
-          Jak już zdążyła się pani przekonać, panno Rose mam też wiele wad, przez które moja domniemana dziewczyna może być nieszczęśliwa.
Wiedział jednak, że zrobiłby wszystko, żeby na twarzy Mary Ann zawsze gościł tak piękny uśmiech jak w tej chwili. Nawet za cenę własnego szczęścia. Choćby miał ją oglądać szczęśliwą u boku innego mężczyzny. Jednak przede wszystkim chciałby, żeby należała tylko do niego. Pamiętał jak bardzo zabolał go jej widok całującej się z Tomem. Wydawałoby się, że wraz z tym jak im wybaczył zapomniał o tym wydarzeniu, ale to nieprawda. Ciągle w jego głowie tkwiła świadomość, że może być świadkiem podobnej sceny, a tego by nie przeżył po raz drugi. Tak samo jak ciężko byłoby mu się pogodzić z faktem, że w tej chwili dziewczyna tylko się bawi jego uczuciami. Naprawdę ją kochał, co znacznie osłabiło jego odporność na zranienie z jej strony. Nigdy nie przejmował się opinią innych ludzi, ale każde słowo, które usłyszał z ust Mary Ann trafiało prosto w jego serce. Dlaczego kiedy jesteśmy zakochani, stajemy się słabi?
            Blondynka podniosła jednego croissanta z talerzyka i ułamała kawałek.
-          Zechce pan skosztować, panie Kaulitz? - spytała. Kiwnął tylko głową, a dziewczyna wsunęła mu do ust kawałek pieczywa, niczym małemu dziecku. - I jak panu smakuje?
-          Wyborne - powiedział przeżuwając rogalika.
Wziął do ręki croissanta i podobnie jak wcześniej Mary Ann ułamał kawałek. Zaczęli się nawzajem karmić, czemu towarzyszył radosny śmiech. Już od wielu miesięcy nie był tak szczęśliwy jak w tej chwili.
-          Wie pan, panie Kaulitz? - spojrzał na nią swoimi czekoladowymi oczami. - Ta Coca-Cola jest wyśmienita, ale przydałoby się ciepłe kakao...
-          Mam zamówić, panno Rose?
-          Teraz już niech pan nie zamawia, panie Kaulitz, ale to taka drobna sugestia na przyszłość.
Jego serce wykonało dziwny obrót w piersi. Czyli jednak błękitnooka planuje spędzić więcej późnych śniadań w jego towarzystwie. Choć z drugiej strony mają spędzić ze sobą jeszcze kilka dni, co gwarantuje wspólne posiłki, chyba, że któreś z nich będzie chodziło do hotelowej stołówki, albo zwyczajnie wyniesie się z pokoju. Nie podobała mu się żadna z tych opcji, gdyż najlepiej pasowało mu jedzenie z Mary Ann w łóżku, tak jak w tym momencie. Wtedy posiłek przybierał nieco romantycznego wymiaru.
-          Oczywiście, panno Rose. Zapamiętam na przyszłość - odparł. - To wybierze się dzisiaj pani ze mną na tańce?
-          Nie wiem czy to taktowne, aby młoda dama wybierała się z młodzieńcem na tańce, bez wcześniejszego pozwolenia swojego ojca...
-          Niech młoda dama poda mi numer telefonu do swojego ojca, a ja go poproszę o pozwolenie - powiedział poważnie.
-          Dobrze, ale ostrzegam panie Kaulitz, że mój ojciec jest koszmarnie zasadniczy.
-          Zaryzykuję panno Rose, gdyż wiem, że gra jest warta świeczki - puścił jej oczko.
Dziewczyna odwróciła się do tyłu po telefon, który leżał na szafeczce nocnej. Chwilę czegoś w nim szukała po czym podała mu przedmiot.
-          Bardzo proszę, panie Kaulitz.
Spojrzał na wyświetlacz, gdzie był wpisany numer telefonu do ojca Mary Ann. Wziął do ręki swojego sidekicka i przepisał cyferki, po czym nacisnął zieloną słuchaweczkę i przyłożył aparat do ucha. Na szczęście ojciec dziewczyny mówił biegle po niemiecku, przez co nie będzie miał najmniejszego problemu z dogadaniem się. Wiedział jednak, że nawet gdyby przyszło mu się jakoś z nim porozumieć po polsku, to i tak by podjął próbę.
-          Wariacie, ty naprawdę do niego dzwonisz... - stwierdziła zszokowana.
Widać nie spodziewała się, że naprawdę zadzwoni do jej ojca aby poprosić go o pozwolenie, żeby jego córka mogła iść z nim na dyskotekę. Ale on naprawdę chciał, żeby z nimi poszła.
-          Wypraszam sobie, tylko nie wariacie - udał oburzenie.
-          Przepraszam szanowny, panie Kaulitz - uśmiechnęła się czarująco. - Czy mógłby mi pan podać pański telefon?
-          Ależ panno Rose, właśnie rozmawiam z pani ojcem...
-          Jeszcze nie...
W tym momencie, jakby na potwierdzenie słów Billa w słuchawce rozległ się głos brata Mary Ann.
-          Cześć Brian - przywitał się z nim po niemiecku. - Dasz mi twojego tatę?
-          Brian, nie dawaj tacie telefonu! - wykrzyknęła.
-          O co jej chodzi? - spytał rozmówca.
-          O nic. Mówiła przez sen - puścił oczko dziewczynie.
-          To dać ci tatę, czy nie? - chłopak był wyraźnie zdezorientowany.
-          Czekaj chwilę - poprosił, po czym zwrócił się do Mary Ann: - To pójdzie pani, panno Rose ze mną na tańce, czy mam błagać pani ojca o przyzwolenie?
-          Z przyjemnością pójdę z panem na tańce, ale niech już pan odłoży telefon.
-          Wedle życzenia, panno Rose - bez pożegnania z Brianem nacisnął czerwoną słuchaweczkę kończąc tym samym rozmowę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz