środa, 12 grudnia 2012

Rozdział 135



            Z uśmiechami na twarzach weszłyśmy do kamienicy, w której mieszkał Marcin. Miałam oddać mu motor już wczoraj wieczorem, albo najpóźniej dzisiaj rano, a dochodziło już późne popołudnie. Znałam jednak na tyle wujka, żeby wiedzieć, że nie powinien gniewać się na mnie za taką zwłokę. Gdybym tylko chciała spokojnie mogłabym mu oddać jego benzynowego mustanga pod koniec pobytu we Francji. Byle wrócił do niego cały i zdrowy. Zdawałam sobie sprawę z tego jak bardzo Marcin kocha ten motor, przez co nie wybaczyłabym sobie gdybym choćby go lekko zarysowała.
            Kiedy stanęłyśmy przed drzwiami modląc się w duchu, żeby był albo Marcin, albo Filip w domu zapukałam do dębowych drzwi.
-          Chyba nikogo nie ma - odezwała się Nikola kiedy po dwóch minutach nikt nam nie otwierał.
-          Czekaj zapukam jeszcze raz.
Zastukałam w drzwi, tym razem o wiele głośniej niż poprzednio. Usłyszałyśmy szczęk zamka i lekkie skrzypnięcie.
-          Salut! - Filip wykrzyknął z szerokim uśmiechem. - Wchodźcie.
Weszłyśmy posłusznie do środka. Dałam mu buziaka w policzek na przywitanie i przedstawiłam Nikolę. Jako, że chłopak nie potrafił powiedzieć ani słowa po niemiecku, zaczęliśmy rozmawiać po polsku, bo nie sądzę, żebym zrozumiała zbyt wiele po francusku.
-          Jest Marcin? - spytałam przekraczając próg kuchni.
-          Nie. Musiał coś załatwić. Chcecie coś do picia?
-          A co proponujesz?
-          Colę, Fantę, Mountain Dew, wodę, sok pomidorowy... - wyliczał wyginając przy tym śmiesznie palce.
-          To ja poproszę Fantę.
-          A ja Mountain Dew - odparłam sadowiąc się na nowoczesnym krześle.
Obserwowałyśmy przez chwilę jak Filip krząta się po kuchni wyjmując z lodówki zamówione napoje. Poczułam jak zaczyna burczeć mi w brzuchu. Zresztą nic dziwnego. Nie jadłam niczego od rana, a już dochodziła osiemnasta.
Kiedy chłopak postawił przed nami wysokie szklanki z napojami uśmiechnęłam się do niego ładnie i spytałam:
-          Masz coś dobrego do jedzenia?
-          Hm... w domu nic. Ale zadzwonię po coś japońskiego. Dam wam menu.
Podał nam dwie kartki z wypisaną listą potraw. Spojrzałam porozumiewawczo na Nikolę i bez wcześniejszego czytania opisów posiłków zaczęłyśmy podawać mu te nazwy, które brzmiały najbardziej egzotycznie. I tak zamówiłyśmy zupę na bazie dashi, makaron naruto, sashimi, yakitori, buta teriyaki, sushi maki, a także żelki z pszenicy. Kazałam zamówić Filipowi również ryż i jakieś surówki na wypadek, gdyby okazało się, że wybrałyśmy coś całkowicie niejadalnego.
-          Za ile wróci Marcin? - spytałam kiedy chłopak usiadł na krzesełku obok nas.
-          Pewnie po jedenastej.
-          Szkoda.
-          A ja wam nie wystarczam? - zrobił smutną minkę, a my się roześmiałyśmy.
-          Wystarczasz, ale chciałam mu osobiście podziękować, no nic...
Sięgnęłam po torebkę i zaczęłam w niej szukać kluczyków od motoru, żebym nie zapomniała mu ich oddać. Kiedy znalazłam położyłam na stole i podziękowałam.
-          Spoko. Mam nadzieję, że jest w jednym kawałku - spojrzał na mnie bacznie, a ja się roześmiałam.
-          Pewnie. Nie ma nawet jednego zadrapania.
-          To super! I gdzie byłyście? - zwrócił się teraz do Nikoli.
-          W Wersalu, a potem zobaczyć katedrę Notre-Dame.
-          A spotkałyście dzwonnika?
-          Nie... - przyjaciółka zmarszczyła śmiesznie nos. - Szukałyśmy go, ale pewnie zabawiał się z Esmeraldą.
-          A to świnia! Dla takich dwóch dziewczyn bez wahania przerwałbym zabawy z Esmeraldą.
-          Ale nam prawisz komplementy - odparła, po czym się roześmiałyśmy.
-          Nie jesteś Polką, nie? - przyjaciółka pokręciła głową. - Niemka?
-          Skąd wiedziałeś?
-          Masz taki śmieszny niemiecki akcent - wzruszył ramionami. - Chciało ci się uczyć polskiego?
-          Nie miałam wyjścia - spojrzała na mnie. - Mary mnie zmusiła.
-          Powinnaś być mi teraz wdzięczna za to! Przynajmniej możesz sobie z nami porozmawiać - puściłam jej oczko.
-          Zawsze pozostaje jeszcze francuski...
-          Powiedz coś - poprosił. - Lubię słuchać kobiet mówiących po francusku. To takie seksowne.
-          Uważaj, bo powiem Annette - roześmiałam się. - Pewnie nie będzie zadowolona, że podry...
Ugryzłam się w język. Co mnie obchodzi Annette? Jakoś nie przeszkadzało jej przystawiać się do Billa, więc czemu mam teraz prawić Filipowi kazania o tym, że ma dziewczynę? Nawet w żartach, skoro ona go zdradza? A może Czarny i Georg byli wyjątkami? Bądź co bądź to niemały zaszczyt pocałować, któregoś z Tokijczyków.
-          Musiałaś wszystko zepsuć? - spytał teatralnym szeptem. - Jeszcze trochę, a twoja przyjaciółka jadłaby mi z ręki.
Nikola spojrzała na mnie porozumiewawczo po czym uderzyła dość mocno chłopaka w ramię. Obie zaczęłyśmy się śmiać, a on siedział z obrażoną miną udając, że nie wie za co dostał. Już otwierał usta, żeby coś powiedzieć, ale w pomieszczeniu rozległo się głośne pukanie. Chłopak z westchnięciem podniósł się z krzesła i wyszedł z kuchni.
-          On jest chłopakiem Annette? Tej Annette? - skinęłam tylko głową. - Szkoda takiego fajnego chłopaka...
-          Gadałam z nim trochę wczoraj. Mówił, że jest z nią tylko dlatego, że to fajna laska - wzruszyłam ramionami.
-          Widać, że między nimi jest naprawdę głęboka więź...
-          Strasznie, nie?
-          Mogłaś powiedzieć, że on jest taki przystojny...
-          Żałuj, że nie widziałaś go jeszcze rok temu. Typowy kujon w za krótkich spodniach, babcinym sweterku i okularach - roześmiałam się na to wspomnienie. Filip faktycznie wyglądał okropnie jak widziałam go ostatni raz.
-          Jakoś nie mogę go sobie teraz tak wyobrazić.
-          Kogo? I jak? - spytał chłopak wchodząc do środka z młodym azjatą.
Nikola machnęła ręką jakby to było nieważne,  a ja byłam w szoku, że zamówiłyśmy aż tyle jedzenia. Wygrzebałam z torebki brązowy, pluszowy portfel i wyciągnęłam z niego kilka banknotów. Wyciągnęłam dłoń w stronę mężczyzny, ale Filip przytrzymał mnie za rękę.
-          Ja zapłacę.
-          Nic z tego - pokręciłam głową. - Chociaż tak się odwdzięczę za pożyczenie motoru.
-          Ale przecież to był mój pomysł z zamówieniem jedzenia - obstawał przy swoim.
-          I co z tego? - spytałam podając banknoty azjacie. - To my byłyśmy głodne.
-          Ale...
-          Przestań już marudzić. Lepiej rozpakuj żarełko.
* * *
            Siedzieli w nowocześnie urządzonym wnętrzu oczekując na przybycie dziennikarki, która miała przeprowadzić z nimi wywiad. Doskonale wiedział, że zacznie go wypytywać o to zdjęcie, które zrobił jemu i Mary Ann jakiś paparazzi przed hotelem. I bał się tego, bo nie wiedział co ma powiedzieć. Zapewne najlepiej będzie wymyślić jakąś bajeczkę. Przynajmniej do czasu kiedy nie załatwi wszystkiego z Jostem. Tylko czy nie zrani tym Mary? A co jeżeli przeczyta wywiad i się na niego obrazi? A może lepiej przyznać się, że to jego dziewczyna? Choć nie. Blondynka przecież z nim nie chodzi. W takim razie czy skłamie mówiąc, że nie są ze sobą? Schował twarz w dłoniach. Tak bardzo chciałby, żeby teraz ktoś powiedział mu co ma zrobić...
-          Chodzi o zdjęcie? - usłyszał głos brata.
-          Jakie zdjęcie? - spytał od razu Georg. - Czemu my o wszystkim dowiadujemy się zawsze ostatni?
-          Jakiś paprazzi zrobił mi i Mary zdjęcie przed hotelem jak miałem już ją pocałować. A przynajmniej tak to wyszło - lekko się skrzywił przypominając sobie jaki był wściekły na fotografa.
-          Jak cię zapyta o co chodzi to powiedz prawdę - teraz odezwał się Gustav.
-          Chyba żartujesz! - wykrzyknął. - Może jeszcze mam opowiedzieć całą historię? Dokładnie, minuta po minucie, jak doszło do tego, że byłem w samych bokserkach przed hotelem w środku nocy? I chodziłem w kółko zastanawiając się co zrobić?
-          Właściwie masz rację - przytaknął. - Lepiej wymyśl jakąś bajeczkę.
-          Ale jaką?
Spojrzał na przyjaciół tak jakby byli co najmniej jego muzami. Wiedział, że musi wymyślić coś wiarygodnego. Tylko co? Przecież nie powie, że Mary to tylko dziewczyna na jedną noc! Pomijając fakt, że blondynka nie wybaczyłaby mu tego do końca życia, podważyłby wszystkie swoje wcześniejsze wypowiedzi, to nie przeszłoby mu to nawet przez gardło. Jak można powiedzieć taką rzecz o osobie, którą się bezgranicznie kocha? Odpowiedź jest jedna. Nie można. Choćby się było największym kłamcą świata. A on się nawet do nich nie zaliczał.
            Do środka wkroczyła kobieta w średnim wieku ubrana w czerwony żakiecik, jeansy i czerwone buty na szpileczce. Wyglądała zarazem młodzieżowo jak i elegancko. Rozsiadła się wygodnie na sofach i przejrzała swoje notatki po czym włączyła dyktafon i zwróciła się do nich bezbarwnym tonem. Tak jakby byli jedynie towarem. A oni są przecież ludźmi! Z komórek, tkanek, organów... Po prostu ludźmi. A nie paczką płatków śniadaniowych, która leży na półce czekając aż kupi je jakiś konsument.
-          Witajcie chłopcy. Jestem Lucienne Lefévre...
Kobieta rozpoczęła zadawać im pytania. Każde było podobne do tego, na które odpowiadali już wielokrotnie. Ale to jest właśnie urok czasopism. Wszędzie piszą to samo, jednak ludzie to kupują. Zresztą o wiele prościej zadać podstawowe pytania niż wymyślać coś własnego. Niepowtarzalnego. A potem zostaje jeszcze napisanie wielkimi literami nagłówku: „Tylko u nas Tokio Hotel takie jakiego nie znacie!”. A prawda jest taka, że fani znają aż za dobrze odpowiedzi na znaczną większość tych pytań. Jednak ma to swoje pozytywne strony dla gwiazd. Nie muszą się wysilać nad odpowiedziami. Praktycznie zero jakiejkolwiek kreatywności. Mogą za to odpowiadać niczym automaty. A może to właśnie o to chodzi w tym wszystkim?
-          Bill - zwróciła się do niego, a on już wiedział o co spyta. - widziano cię parę dni temu z jakąś dziewczyną...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz