środa, 12 grudnia 2012

Rozdział 167



            Kiedy Bill poczuł wilgotny język na swoim policzku, a następnie ustach mruknął cicho. Podniósł powoli powieki w górę. Przed jego oczami pojawił się pocieszny łebek Scotty’ego. Odsunął od siebie mordkę psa i pogłaskał go czule za uszami. Zerknął w lewo, gdzie powinna spać Mary Ann, jednak jej nie było. Najwyraźniej już wstała i poszła wziąć prysznic. Momentalnie podniósł się do pozycji siedzącej. Skoro Scotty tu jest to znaczy, że mama i Gordon już wrócili ze ślubu Gabrieli! Oby rodzicielka nie spotkała w domu Mary Ann zanim nie powie jej, że to jego dziewczyna... I nie wyjaśni całej sytuacji...
            Naciągnął na siebie ubrania, wyjęte w pośpiechu z szafy i udał się do pokoju bliźniaka. Musi ostrzec Toma, że matka już wróciła! Pamiętał jaką rodzicielka urządziła Dreadowłosemu awanturę przez telefon, jak w jednym z wywiadów powiedział, że kochał się z dwudziestoma pięcioma dziewczynami. Tom musiał jej się naprawdę gęsto tłumaczyć, że to nieprawda. Zagroziła nawet, że ich przygoda z Tokio Hotel skończy się w trybie natychmiastowym jeżeli nadal będzie udawał takiego macho. Jednak po tym jak David przekonywał ją przez ponad godzinę, że teraz już nie da się cofnąć tamtych słów, które ostatecznie zaważyły na wizerunku starszego Kaulitza, uległa.
Zapukał kilkakrotnie do drzwi, ale za każdym razem odpowiadała mu głucha cisza. Pokręcił głową z dezaprobatą i nacisnął klamkę.
-          Tom! – Zawołał od progu. – Wstawaj!
Zerknął na Dreadowłosego, który objął tylko mocniej Nikolę mrucząc coś pod nosem. Turkusowa kołdra zsunęła się z nich tak, że było widać nagie plecy brunetki i klatkę piersiową Toma. Najwyraźniej w nocy było gorąco...
-          Tom do cholery! – Wydarł się. – Wstań wreszcie!
Normalnie podszedłby do niego i zerwał kołdrę, ale tym razem, ze względu na Nikolę, ograniczył się do krzyku. Bliźniak mruknął coś niezrozumiałego i przekręcił się na drugi bok.
-          Czemu się tak wydzierasz? – Spytała brunetka przecierając dłońmi oczy.
-          Wstawajcie! – Rzucił dziewczynie jakieś ubrania leżące na podłodze. – Nie ma czasu!
-          Ale co się stało? – Zapytała wystraszona nie wykonując najmniejszego ruchu.
-          Mama i Gordon przyjechali! – spojrzał na Nikolę, której zsunęła się kołdra z klatki piersiowej, ukazując kształtny biust. – Tom wstawaj do cholery!
-          Mówiłeś coś o mamie? – Bliźniak otworzył oczy i momentalnie przykrył brunetkę aż po szyję. – Wybacz brat, ale nie będziesz podziwiał mojej kobiety nago.
-          To niech twoja kobieta się ubierze! – wykrzyknął. – I ty też!
Na twarzy Nikoli momentalnie wykwitł rumieniec wstydu. Widział jak dziewczyna kuli się pod kołdrą, ale w tej chwili najmniej interesowało go zawstydzenie brunetki. Powinni się oboje jak najszybciej ubrać, żeby mama ich nie zobaczyła razem w takiej sytuacji!
-          O co ci chodzi?! – Tom podniósł głos. – Przychodzisz rano i się wydzierasz! Wyluzuj!
Bill przewrócił oczami i pokręcił z niedowierzaniem głową. Chciał uratować tyłek bratu, a ten każe mu wyluzować!
-          Ok., ale nie przychodź do mnie jak matka urządzi ci awanturę!
-          To ona przyjechała? – spytał wystraszony. Obaj kochali mamę, ale jednocześnie się jej bali. Nie znaczy to oczywiście, że byli zawsze grzeczni i podporządkowani jej woli. Wiedzieli jednak, że w niektórych sytuacjach nie warto zaczynać. A to właśnie była taka sytuacja. – Dlaczego nie mówiłeś tak od razu?!
-          Bo chciałem sobie pogadać o sposobach kładzenia tynku! – odparł zirytowany. – Mówię o tym od dobrych pięciu minut!
-          O sposobach kładzenia tynku? Ale ty się przecież na tym nie znasz...
-          Mam za brata debila... – jęknął opuszczając ręce w dół. – Jak oprzytomniejesz, przyjdź do mnie to coś wymyślimy.
Nie czekając na odpowiedź bliźniaka opuścił pomieszczenie i udał się do swojego pokoju. Miał nadzieję, że Mary Ann już tam jest. I nie spotkała gdzieś w domu ich matki... Bo wtedy byłoby kiepsko... A przynajmniej musiałby się gęsto tłumaczyć.
Do jego uszu dobiegło głośne ujadanie Scotty’ego.
-          Zamknij się! – huknął na psa, wchodząc do pokoju.
Gdy zwierzę do niego podbiegło merdając ogonem, Mary Ann podeszła do walizki i zaczęła wyciągać z niej ubrania. Rozsiadł się wygodnie na łóżku i obserwował jej ruchy. Blondynka była obwinięta jedynie zielonym ręcznikiem, który ładnie podkreślał jej długie, blond włosy opadające na nagie ramiona. Miał ochotę podejść do niej, zerwać z niej zbędny kawałek materiału i napawać wzrok tym widokiem, ale wiedział, że nie może tego zrobić. Nie po tym co wczoraj mu powiedziała i co odkrył w jej torebce. A ponadto w domu są jego rodzice... Gdyby pominąć te trzy czynniki z ogromną chęcią zrzuciłby z niej ten ręczniczek...
-          Co się stało? - Spytał widząc jak ukochana nieporadnie zapina zamek od swoich jeansów. Żałował, że miała na sobie bieliznę, ale może to i lepiej?
-          Oprócz tego, że spotkałam w drzwiach łazienki twojego ojczyma nic.
-          Spotkałaś Gordona? – kiedy skinęła głową westchnął z ulgą. – Dobrze, że nie mamę...
-          To mnie teraz pocieszyłeś... – jęknęła siadając na jego łóżku.
-          Ona nie jest taka straszna – uśmiechnął się. Simone Trümper rzeczywiście nie była straszna, choć czasem potrafiła powiedzieć kilka niemiłych słów. Podparł jej podbródek swoim palcem. – Zobaczysz, że cię polubi.
-          Już to widzę... Szczególnie jak twój ojczym opowie twojej mamie jak mijał jakąś blondynkę odzianą jedynie w ręcznik w swojej własnej łazience...! Na pewno mnie polubi... – jęknęła ukrywając z rezygnacją twarz w dłoniach. – Jestem skończona w ich oczach...
Kucnął przed Mary Ann i odciągnął jej ręce z twarzy. Uśmiechnął się do niej promiennie.
-          Nie jesteś wcale skończona. Gordon to fajny facet.
-          Nie wątpię, ale wolę nie myśleć co sobie o mnie pomyślał...
-          Pewnie to, że ślicznie wyglądasz obwinięta w sam ręcznik.
-          Przestań! – wykrzyknęła. – To jest poważne! Pewnie teraz uważa mnie za...
-          Moją albo Toma dziewczynę – dokończył za nią. – Zobaczysz, że będzie dobrze, więc przestań się martwić!
-          Ale...
-          Nie ma żadnego ale – wpadł jej w słowo głaszcząc po policzku. – Nie przejmuj się. Gordon nic nie powie mamie. A nawet gdyby, to powiemy, że zatrzymałaś się u mnie, bo w Loitsche nie ma żadnego hotelu, a Magdeburg jest daleko.
-          Łatwo ci mówić... Wiesz jaki to stres spotkać twoich rodziców? W dodatku w takich okolicznościach...
-          Ja też poznałem twoich rodziców i żyję – puścił jej oczko. – Zobaczysz, że jak mama będzie miała pretensje to tylko do mnie.
-          Mogłam się jednak wczoraj wynieść... – westchnęła, a on już nie wiedział jak ją pocieszyć i uspokoić. Przecież ani jego mama ani tym bardziej ojczym nie są aż tak bardzo straszni!
-          Przesadzasz – podniósł się z podłogi i usiadł koło ukochanej obejmując ją czule w pasie.
Nic nie odpowiedziała tylko zaczęła głaskać miękką sierść Scotty’ego, który rozłożył się u jej stóp.
-          On też cię pokochał – przerwał ciszę uśmiechając się do niej lekko. – Pierwszy raz widzę, żeby pozwolił się dotknąć tak szybko komuś obcemu.
-          W takim razie czuję się wyróżniona. Też miałam kiedyś psa, ale musieliśmy go uśpić – powiedziała smutno.
-          Co mu było?
-          Zanik mięśni. Jak chodził to włóczył tylnymi łapami. Żebyś widział jego smutne oczy... – podrapała Scotty’ego za uszami. – Dostawał zastrzyki, ale nie pomagały, więc mama uznała, że szkoda, aby pies się męczył.
-          Przykro mi. Nie wiem co bym zrobił gdybym miał uśpić Scotty’ego – spojrzał na zwierzę. Czasami wolał wyjść na spacer z czworonogiem niż gdzieś ze znajomymi, których i tak nigdy nie miał zbyt wielu.
* * *
            Siedziałam na drewnianym krzesełku w kuchni bliźniaków co rusz zerkając w stronę drzwi wejściowych, czy aby pani Trümper albo pan Trümper nie postanowili przypadkiem zawitać do pomieszczenia. Bałam się spotkania z mamą Kaulitzów. Chciałam wywrzeć na niej dobre wrażenie, ale po porannym zajściu w łazience z ojczymem chłopaków pewnie już mi się to nie uda. Byłam niemalże pewna, że opowiedział wszystko kobiecie i teraz jestem spalona w jej oczach. Nawet przekonywanie Czarnego, że wszystko będzie dobrze w niczym nie pomogło. Chyba jeszcze nigdy nie czułam się tak zestresowana przed poznaniem kogoś...! A mama Billa i Toma nie była jakąś tam zwykłą kobietą, na zdaniu której mi nie zależy...
-          Zdecydowanie nie nadają się na kucharzy – głos przyjaciółki brutalnie wyrwał mnie z rozmyślań.
Zerknęłam na Toma i Billa, którzy przygotowywali kanapki. Oferowałyśmy im pomoc, ale uznali, że sami sobie poradzą, w rezultacie czego już od ponad czterdziestu minut robią zwykłe kromki.
-          Masz rację – uśmiechnęłam się wesoło. – Choć nie mogę powiedzieć, bo ciastka wyszły im pyszne.
-          Rzeczywiście. Już sobie wyobrażam ich wtedy... – Zaczęłyśmy cicho chichotać na myśl o Billu i Tomie upapranych mąką i ciastem, nie wspominając już nawet o porządku panującym wówczas w kuchni.
-          Z czego się śmiejecie? – spytał Tom patrząc na nas uważnie.
-          Z niczego kochanie. Za ile będzie to śniadanie, bo zaraz umrę z głodu?
-          Za moment – odparł z szelmowskim uśmiechem.
-          Mówiłeś tak piętnaście minut temu! – jęknęłam, akurat w momencie kiedy do pomieszczenia wkroczyła ładna szatynka, po trzydziestce ubrana w jasno beżowy szlafrok, który doskonale współgrał z brązem jej włosów.
Zesztywniałam widząc mamę Billa i Toma, a na moich policzkach zapewne wykwitły wielkie, czerwone rumieńce. Spojrzała na mnie zdziwiona, ale nic nie powiedziała.
-          Dzień dobry – przywitałam się.
-          Dzień dobry – zawtórowała mi Nikola. Przyjaciółka miała już wcześniej okazję poznać panią Trümper, więc teraz nie stresowała się tak jak ja tym spotkaniem.
-          Dzień dobry – uśmiechnęła się niepewnie. – Witajcie chłopcy. Miło was wreszcie widzieć w domu.
Kaulitzowie podeszli do rodzicielki i złożyli na jej policzkach pocałunki. Bill złapał kobietę za rękę i pociągnął w moją stronę.
-          Mamo, to jest Mary Ann – przedstawił mnie, a ja podniosłam się z miejsca, żeby uścisnąć wyciągniętą dłoń pani Trümper. – Moja dziewczyna – dodał z dumą.
-          Miło mi panią poznać – uśmiechnęłam się do niej promiennie, a w duchu modliłam się, aby ojczym bliźniaków nie wspomniał jej o tym jak zobaczył mnie w drzwiach łazienki obwiniętą jedynie ręcznikiem.
-          Mnie również – odwzajemniła uśmiech. – Bill dużo o tobie mówił.
-          Mam nadzieję, że nie mówił bardzo źle – odparłam nieśmiało.
Co takiego Czarny mógł o mnie powiedzieć swojej matce?! Poczułam jak zimny dreszcz przebiega wzdłuż mojego kręgosłupa, ale starałam się tego nie okazać. Tak samo jak zdenerwowania.
-          Wręcz przeciwnie. Mówił w samych superlatywach – Kobieta usiadła na krześle naprzeciwko mnie. – Podobno mieszkasz w Polsce.
-          Tak – przytaknęłam. – W Zielonej Górze, ale często przyjeżdżam do babci, do Niemiec.
-          Twoja babcia mieszka w Magdeburgu? – wypytywała dalej.
-          Teraz już nie. Zaraz po ślubie przeprowadziła się do Hamburga.
-          Mówiłem ci mamuś, że babcia Mary Ann poślubiła ojca Davida – wtrącił Bill kładąc przed kobietą szklankę z parującym kakao.
-          Dzięki Mecki – szatynka zwróciła się do Czarnego biorąc w ręce kubek i upijając kilka łyków. – Dobrze, że przyjechaliście. Akurat nie miał kto skosić trawy, a już podwórko zarosło...
Spojrzałam na Billa. Jego twarz wykrzywiła się w grymasie niezadowolenia. Zresztą Tom miał podobną minę.
-          Mamo! – zawołał Dreadowłosy. – Musisz nas kompromitować przy dziewczynach?!
-          Oj Tom... Nie przesadzaj. I tak się będziecie nudzili. Zresztą co to dla takiego macho? To tylko delikatny trawniczek...
-          Ale mamo...
-          Tommi, koszenie trawy wcale nie jest takie złe – zapewniła Nikola uśmiechając się wesoło do pani Trümper.
-          A co będzie jak nam się coś stanie? – Bill próbował się wykręcić. – Chcesz mieć nas na sumieniu? Zresztą co powiedzą na to tysiące naszych fanek?
-          Pokażemy im jak się kosi trawę, nie Mary? – przyjaciółka uśmiechnęła się do mnie wesoło i puściła oczko mamie bliźniaków.
-          Pewnie – przytaknęłam nieśmiało. Jeszcze nie czułam się zbyt pewnie w towarzystwie pani Trümper, bo nie miałam pojęcia czy ojczym chłopaków wspomniał jej o porannym zajściu. A to mogło mieć duży wpływ na postrzeganie przez panią Trümper mojej osoby.
-          A propos waszych fanek... – wtrąciła kobieta. – Na strychu macie od nich listy i paczki. Chciałam upchnąć to do waszych pokoi, ale się nie mieściło...
-          To my idziemy zrobić z nimi porządek – powiedział ochoczo Tom, kładąc na stole talerzyk z kanapkami.
-          Najpierw skosicie trawę – kobieta się upierała. Już teraz wiem po kim Bill ma taki charakterek...
-          Naprawdę musimy? – spytał z nadzieją, a kiedy kobieta potaknęła westchnął głośno z niezadowoleniem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz