Zupełnie
nie interesowała go dziewczyna z którą tańczył. Zamiast patrzeć na nią
rozglądał się po sali w poszukiwaniu Mary Ann. Widać nastolatce się to nie
spodobało, gdyż po chwili odeszła od niego szukając innego partnera do tańca.
Uznał, że najlepiej będzie jak wróci na swoje miejsce i stamtąd poobserwuje
trochę tłum. Nie miał ochoty na zabawę. Zupełnie inaczej wyobrażał sobie ten
wieczór. Prawdę mówiąc żałował, że tutaj przyszedł. Szczególnie, że mógł teraz
siedzieć w pokoju w towarzystwie Mary Ann. Ale może to i lepiej się stało?
Przynajmniej wie, że dziewczyna nie darzy go żadnym cieplejszym uczuciem.
Traktuje go tak jak zapowiedziała kilka miesięcy temu, czyli jak zwykłego
kolegę, z którym może pożartować, albo się pokłócić, a od czasu do czasu
przytulić. Szkoda tylko, że nie wiedziała jak bardzo rani go swoim
zachowaniem... Kochał ją, a każdy taki sygnał odbierał z radością. Wystarczył
jednak jeden wypad na dyskotekę, żeby ten mały na pozór promyczek nadziei
brutalnie zgasł, a cała radość przerodziła się w smutek i rozżalenie.
Przebił się przez tłum i usiadł na
swoim wcześniejszym miejscu. Jednak nie posiedział zbyt długo, bo kiedy
poleciała z głośników nowa piosenka poczuł jak czyjeś dłonie ciągną go na
parkiet. Spojrzał na Annette. Nie miał ochoty ruszać się z miejsca, ale
wiedział, że dziewczyna tak łatwo nie odpuści, a on nie miał siły na opieranie
się. Zatańczy z nią raz i będzie miał spokój do końca wieczoru. Będzie mógł
usiąść, zamówić kolejne piwo i porozmyślać o swoich stosunkach z Mary Ann.
Brunetka pociągnęła go praktycznie na
sam środek parkietu uśmiechając się czarująco. Musiał przyznać, że młoda
Francuzka ma urodę i figurę modelki, ale jego zdaniem nawet w połowie nie
dorównywała Mary Ann, która była jego ideałem kobiety. Tak jak poprzednio
zaczął się rozglądać za nią. I tym razem ją dostrzegł. Tańczyła przytulona do
jakiegoś chłopaka, który całował ją w szyję. Najpierw zrobiło mu się zimno, a
potem gorąco. Miał ochotę w tej chwili podejść do wysokiego, dobrze
zbudowanego, a także niewątpliwie przystojnego Francuza i odciągnąć go od Mary
Ann, a może nawet i pobić. Policzył jednak w myślach do dziesięciu, żeby się trochę
uspokoić. Jednak furia nie chciała minąć. Nie dość, że był wściekły to jeszcze
cholernie zazdrosny! W pierwszym momencie chciał ingerować, ale widząc, że Mary
Ann sama odchyla głowę i zarzuca mu dłonie na szyję, złapał tylko Annette za
talię zamieniając się z nią miejscami, żeby nie musiał być świadkiem tego co
zaraz się wydarzy. Nie chciał widzieć po raz drugi dziewczyny, którą tak mocno
kocha, że byłby w stanie bez wahania oddać za nią życie, całującej się z innym
mężczyzną. Wystarczy mu to co miał okazje zobaczyć przed paroma sekundami.
Patrzył pustym wzrokiem na Annette. Już
miał od niej odejść, kiedy zbliżyła usta do jego i zaczęła go całować. Jednak
on był do tego stopnia pochłonięty myślami, że nawet tego nie zauważył. To tak
jakby dziewczyna całowała się z nieboszczykiem. W gruncie rzeczy też się tak
czuł. Bo czy można żyć z pokruszonym na maleńkie elementy sercem? Przecież to
pompa, która odpowiada za czynności życiowe w takim samym stopniu jak mózg.
Jeżeli przestanie bić wtedy człowiek umiera, gdyż krew przestaje krążyć w
żyłach, nie dostarczając tym samym tlenu, który jest przecież tak niezbędny do
życia.
Dlaczego Mary Ann pozwoli zbliżyć się
do siebie tak blisko całkowicie obcemu człowiekowi, którego poznała przed
kilkunastoma minutami na dyskotece, a jemu na to nie pozwala? Co on takiego
robi źle? Czy to za mało, że kocha ją całym sercem? Że oddał jej całego siebie,
nie pozostawiając nawet cząsteczki dla siebie? A może błąd tkwi w tym, że nie
powiedział jej jeszcze o tym co do niej czuje? Ale przecież stara się to okazać
każdym swoim gestem! A czyż gesty nie znaczą więcej niż słowa? Słowa potrafią
być jedynie puste i bezwartościowe, zaś to gesty świadczą o człowieku. O tym
jaki jest naprawdę. Bo słów można się wyuczyć, a gestów nie.
-
Przepraszam - głos należący do nikogo innego, jak do Mary
Ann wyrwał go z otępienia.
Nagle wrócił do świata żywych, choć
najchętniej pozostałby nadal w krainie swoich pochmurnych myśli. Czyżby
chłopak, z którym blondynka czule się obejmowała nie potrafił dobrze całować,
że tak szybko od niego uciekła? A może od tamtego wydarzenia nie minęło
zaledwie kilka minut, tylko całe godziny? Prawda jest taka, że stracił poczucie
czasu. Jeszcze zanim ukochana odeszła od nich spojrzał na nią. Na jej twarzy
malował się wyraz bólu i cierpienia. O co jej chodziło tym razem? Nie mogła
mieć przecież o nic do niego żalu, bo nic nie zrobił!
-
Bill? - Annette zaczęła go delikatnie szarpać. - Stało
się coś?
-
Pytasz czy się stało?! Tak! - zaczął wrzeszczeć. Musiał
na kimś wyładować swoją całą frustrację i gniew, a ona była po części
odpowiedzialna za jego nieszczęście. - Co ty sobie w ogóle wyobrażasz?!
-
O co ci... - zaczęła niepewnie, ale on nie zamierzał jej
słuchać.
-
O co mi chodzi?! O to, że łazisz za mną cały wieczór,
kleisz się do mnie, choć dobrze wiesz, że mnie nie interesujesz! A teraz na dodatek
całujesz!
-
Myślałam, że ci się podobało... - usprawiedliwiała się.
-
To na drugi raz nie myśl!
Odszedł od niej szybkim krokiem w
stronę baru. Zamówił wódkę z lodem i czekał aż młoda barmanka poda mu trunek.
Nie był zwolennikiem upijania się, ale jednocześnie wiedział, że nie ma niczego
lepszego niż zatopić wszystkie swoje smutki w alkoholu. To mu da przynajmniej
chwilę wytchnienia. Jutro będzie miał potężnego kaca, ale kogo to obchodzi? Na
pewno nie jego. Jego przestało obchodzić już cokolwiek. Wiedział, że nie
powinien odbierać zachowania Mary Ann jak zdrady, bo nie ma do niej żadnych
praw, ale mimo tego tak właśnie to odebrał. Po co dziewczyna z nim flirtuje
dając mu nadzieję? Jeżeli go nie kocha, to niech chociaż nie daje mu tych
wszystkich znaków! A tym samym niech przestanie go ranić!
Barmanka postawiła przed nim
szklaneczkę z wódką wylewając przy tym połowę zawartości na jego bluzkę.
-
Najmocniej przepraszam, nie chciałam... - zaczęła się tłumaczyć,
ale jego to nie obchodziło. Normalnie uśmiechnąłby się do niej i zapewnił, że
nic się nie stało, ale dzisiaj całkowicie nie miał humoru. Najchętniej rzuciłby
się z pięściami na wszystkich obecnych w pomieszczeniu. W tym na młodą
barmankę... Było jednak kilka zasad, którymi zawsze się kierował, bez znaczenia
w jakim znajdował się stanie emocjonalnym. A jedna z nich głosiła: „Nigdy nie
bij kobiet”. Z tego też powodu, pięści zastąpił ostrymi słowami.
„Wziąłem
pałę i zaczaiłem się na schodach. Jak będzie sąsiad przechodził, to mu
przywalę. Ktoś
przecież musi być odpowiedzialny za moją krzywdę”.
* * *
-
O! Mary Ann! - wykrzyknął ten sam męski głos tuż przy
moim uchu, a po moich plecach przeszły ciarki. - Nie spodziewałem się ciebie
tutaj.
-
Witaj - uśmiechnęłam się krzywo nawet na niego nie
spoglądając. - Jeszcze raz dzięki - zwróciłam się do oszołomionej Colette.
Odwróciłam się i chciałam odejść jednak
Neyzdt mi to uniemożliwił łapiąc mnie mocno za nadgarstki. Syknęłam z bólu,
czego ze względu na głośną muzykę nikt nie mógł usłyszeć. Colette natomiast
patrzyła na nas z niedowierzaniem i złością, a po jej policzkach zaczęły płynąć
świeże łzy. Spojrzałam na nią ze współczuciem, ale jednocześnie ze strachem.
Zaczęłam się bać tego chłopaka. Wiedziałam, że teraz mi łatwo nie przepuści.
Naprawdę było mi przykro, że tak miła dziewczyna jak Colette zakochała się w
takim gnojku. W tym momencie całkowicie zrozumiałam sens słów: „Miłość jest
ślepa”.
Próbowałam wyrwać nadgarstki z uścisku
chłopaka, ale on tylko mocniej zacisnął na nich swoje dłonie. Teraz już się
naprawdę przelękłam. Byłam pewna, że chce się na mnie zemścić za to co zrobiłam
wczorajszego popołudnia. Po co go spoliczkowałam na środku ruchliwej ulicy?
Dlaczego nigdy nie mogę pomyśleć dwa razy zanim coś zrobię?
-
Nie cieszysz się, że mnie widzisz? - powiedział tuż przy
moim uchu.
-
Jakby ci to powiedzieć... Nie bardzo.
Wiedziałam, że tym stwierdzeniem
jeszcze pogorszyłam swoją sytuację, ale nie potrafiłam być dla niego miła. Inna
sprawa, że nie chciałam. Przecież nic mi nie zrobi wśród takiego tłumu ludzi,
prawda?
-
A ja się bardzo cieszę, że cię widzę - przyciągnął mnie
do siebie prowadząc na parkiet.
-
Puszczaj!
Zaczęłam się wyrywać, a on tylko
mocniej mnie do siebie przyciągnął kładąc moje dłonie na swoich pośladkach.
Skrzywiłam się, jednak nie zamierzałam panikować. Muszę coś wymyślić, żeby się
uwolnić! Kiedy zaczął całować mnie po szyi miałam ochotę strzelić mu jeszcze
raz w policzek, ale nie mogłam tego uczynić z tego prostego powodu, iż miałam
skrępowane dłonie. Czułam, że jutro będę miała siniaki na nadgarstkach, ale
teraz nic mnie to nie obchodziło. Za wszelką cenę muszę mu się wyrwać! Jak
Colette mogła z nim wytrzymać dwa lata? A co gorsze kochać go? Przecież takiego
człowieka nie da się nawet lubić! Już na pierwszy rzut oka widać, że to typek,
który uwielbia mieć cały czas nowe dziewczyny! Normalnie jest to wada, ale w
tej chwili dostrzegłam w tym pewną zaletę, a raczej słabość, którą zamierzałam
wykorzystać, żeby się uwolnić. Uśmiechnęłam się do niego zalotnie i
zamruczałam, choć tak naprawdę chciało mi się wymiotować. Chłopak traktując to
jako zachętę zaczął lizać mnie po szyi. Z wielkimi oporami odsunęłam ją jeszcze
bardziej, tak jakby mi się to podobało przesuwając delikatnie jego dłonie, tak
żeby go nie spłoszyć na moje pośladki. Przez chwilę trzymałam swoje ręce na
jego, żeby nie nabrał podejrzeń, po czym zarzuciłam mu je na szyję.
-
Wiedziałem - powiedział zbliżając swoją twarz do mojej.
Doskonale wiedziałam co zamierza zaraz
zrobić, więc pogłaskałam go po policzku, a potem położyłam dłonie na jego
klatce piersiowej.
-
Ja też - odparłam z uśmiechem odpychając go mocno od
siebie.
Zaczęłam przepychać się między
tańczącymi ludźmi co jakiś czas zerkając do tyłu czy przypadkiem Neyzdt nie
idzie za mną. Chciałam znaleźć Nikolę, albo kogokolwiek innego, nawet Annette,
żeby powiedzieć im, że w tempie natychmiastowym wracam do hotelu.
-
Przepraszam - powiedziałam, po czym spojrzałam na
całującą się parę, na którą właśnie wpadłam.
Moje serce momentalnie przestało bić, oddech
stał się płytki, a podbródek zaczął niebezpiecznie drgać. Poczułam, że
natychmiast muszę zaczerpnąć świeżego powietrza. Odpychając ludzi na bok
wydostałam się z dusznego klubu i biegłam przed siebie. Nie wiedziałam dokąd
zmierzam, ale ani trochę mnie to nie obchodziło. W tej chwili kompletnie nic
mnie nie interesowało. Najlepiej jakby przejechało mnie auto, albo spadła na
głowę ciężka cegła, ale jak na ironię ulicą nie przejeżdżał żaden samochód, a z
dachu nic nie chciało spaść. Choćby i marna doniczka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz