czwartek, 29 listopada 2012

Rozdział 86



-          Mary Ann! - usłyszałam krzyk matki. - Nikola dzwoni!
-          Już idę.
Wstałam od biurka zawalonego w całości książkami, tak że nie było widać nawet centymetra kwadratowego wolnego blatu i skierowałam się do salonu. Wzięłam od rodzicielki czarną bezprzewodową słuchawkę od telefonu i wróciłam do pokoju zamykając drzwi. Rozwaliłam się na kanapie i odezwałam po niemiecku:
-          Cześć, co tam u ciebie?
-          Hej! - zawołała radośnie. - Pakuj się.
-          Po co? - zapytałam zdziwiona.
-          No... pakuj się. Jedziemy do Paryża.
Zabrakło mi słów. Musiało mi się przesłyszeć! Przecież Nikola nie mogła dzwonić tak po prostu i mówić mi, że jadę z nią do Paryża! To mi się musi śnić...
-          Gdzie jedziemy?! - byłam pewna, że źle usłyszałam, więc na wszelki wypadek wolałam się upewnić.
-          Oj... Mary Ann... Do Paryża. Przyjedziemy po ciebie za kilka godzin.
-          Ale ja nie wiem czy moi... Paryż?!
-          Tak. Paryż - mówiła spokojnie tak jak do małego dziecka. - A rodzice już się zgodzili, więc pakuj się, bo szkoda czasu - usłyszałam przeciągły sygnał w słuchawce. Nikola rozłączyła się zostawiając mnie z tysiącem myśli.
Owszem jestem przyzwyczajona do tego, że o wszystkich wyjazdach dowiaduję się jako ostatnia i to najczęściej kilka godzin wcześniej, ale tym razem to już przesada! A może ja nie chcę jechać?! No dobra... doskonale wiem, że to nieprawda, bo zawsze chciałam jechać do Paryża. W jakiś niewytłumaczalny sposób zawsze kojarzyło mi się to miasto z artystami i zakochanymi. Fajnie byłoby tam kiedyś pojechać z Billem... Ale to tylko głupie marzenia...
Powoli zaczęła wzbierać we mnie złość, a przecież powinnam być szczęśliwa, że jadę do Francji z Nikolą. Czemu tylko nikt mnie nigdy nie pyta o zdanie? Czemu zawsze muszę zostać postawiona przed faktem dokonanym? I jak to rodzice się zgodzili? Tak po prostu? Ciekawe co przyjaciółka im nagadała, choć z drugiej strony mama zawsze wychodziła z założenia, że jak coś to nadrobię zaległości w szkole. A szkoła była jedyną i najważniejszą przeszkodą. Choć z drugiej strony jej to nie robiło różnicy czy jadę w roku szkolnym czy w wakacje. Jej to wszystko jedno, a ja potem się muszę męczyć i dwa albo i trzy razy więcej uczyć, żeby jakoś nadgonić materiał.
Nie wiedzieć czemu w mojej głowie pojawiły się obawy co do tej wycieczki. Czułam, że wydarzy się na niej coś ważnego. Jednak ciężko powiedzieć czy będzie to coś pozytywnego czy też negatywnego. Wiem jedno. Ta wycieczka w jakimś stopniu zmieni moje życie. A przynajmniej takie mam przeczucie... Wiem, że to może wydawać się głupie, ale moje przeczucia praktycznie mnie nie zawodzą. A teraz jestem pewna, że ta wycieczka nie będzie pospolita...
Aby odgonić trochę od siebie ten niepokój zaczęłam odkładać książki na półkę. Na razie mi się nie przydadzą, więc nie ma potrzeby, żeby leżały na biurku. Kiedy wszystkie zeszyty i podręczniki znalazły się w szafce do pokoju wkroczyła z uśmiechem na ustach mama taszcząc czarną walizkę na kółkach.
-          Mówiła ci już Nikola?
-          Eee... - nie ma co... Bardzo inteligentna odpowiedź, ale ja nie wiem co tu się dzieje. A co do tego, że „coś” się dzieje wątpliwości nie mam.
-          Zaczynaj się już pakować, zaraz pojadę do kantoru wymienić pieniądze.
-          Ale... a co ze szkołą? - ratowałam się jak mogłam, bo coś czułam, że nie będę aż tak bardzo zadowolona z tego wyjazdu.
-          Nadrobisz. A teraz się pakuj. Będą tu za kilka godzin, więc dobrze gdybyś była gotowa.
-          Ale kto będzie?
-          Nie gadaj tyle, tylko się pakuj - cała mama. Dla niej wszystko było proste...
Czyli jeszcze ktoś z nami jedzie. Pytanie tylko kto? Może rodzice Nikoli?
            Z westchnieniem wzięłam walizkę i udałam się do garderoby. Stanęłam przed szafą i zastanawiałam się co zabrać. Na ile dni tak właściwie mam tam jechać? I w jakim celu?
* * *
            Siedział w czarnym vanie. Jechał do Polski. Kraju swojej ukochanej. Nie potrafił o niej zapomnieć, choć minęło już tyle czasu. Kochał ją tak samo mocno, jak ponad trzy miesiące temu. Spędził wiele godzin na wpatrywaniu się w jej zdjęcia, które były zamieszczone w czasopismach, zaraz obok niezbyt pochlebnych artykułów na jej temat. W wywiadach mówił, że Mary Ann jest po prostu koleżanką, a tamten pocałunek nic nie znaczył. Kłamał wszystkim w żywe oczy. Ale musiał tak robić. Przecież nie może się przyznać przed tymi wścibskimi dziennikarzami i prezenterami, że kocha Mary Ann całym sercem, a także o tym, że bardzo mu jej brakuje. Nawet tych nieustannych kłótni, nie mówiąc już o chwilach szczęścia, które z nią spędził. Chociaż i tak były one zasnute smutkiem i cierpieniem. A teraz... Teraz jechał do niej, a raczej po nią. Nareszcie ją ujrzy... Spędził tyle godzin na zastanawianiu się co u niej słychać, jak się czuje, co robi... Próbował podpytać o jakieś szczegóły Nikolę, ale zawsze zbywała jego pytania. Zaczął nawet pisać do Mary Ann listy, w których przepraszał, wyznawał swoje uczucia i pisał jak bardzo za nią tęskni. Jednak nie odważył się na wysłanie ani jednego z nich. Wszystkie trzymał schowane w pokoju. Nikt o nich nie wiedział. Nawet, albo szczególnie Tom.
            Z każdym przebytym kilometrem jego obawy rosły. Czy Mary Ann nie wyrzuci go za drzwi? Owszem powiedziała mu, że zależy jej na nim, ale to było już dawno. Jej uczucia mogły ulec zmianie. Jeżeli tak się stało, to nie wybaczy sobie tego do końca życia. Miał nadzieję, że nie zaprzepaścił szansy na to, że będą razem. Choć podświadomie czuł, że tak się stało. Nie powinien wtedy wychodzić z tego pokoju. Powinien do niej podejść, przytulić i powiedzieć co czuje. A on? Musiał to sobie przemyśleć... Za bardzo przejął się widokiem Mary Ann całującej się z Tomem. Jeszcze teraz bolało go to wspomnienie w takim samym stopniu jak wtedy. Jednak zrozumiał, że co się stało, to się nie odstanie. I nie ma sensu trzymać w sercu tego cierpienia, ani urazy do tak ukochanej istotki.
-          Co siedzisz taki smutny i zamyślony? Uśmiechnij się. Za niedługo będziemy na miejscu - powiedziała radośnie Nikola. Przez te kilka miesięcy wszyscy się zaprzyjaźnili. Dziewczyna okazała się naprawdę bardzo miła i nie lubiła ich tylko za to, że są sławni, tylko za to, że są. Sobą. Zwykłymi nastolatkami.
-          On tak cały czas siedzi... - powiedział Tom zmartwionym głosem. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego co czuje brat. I jeszcze bardziej żałował tego co zrobił. Powinien się wtedy powstrzymać i nie całować Mary Ann. Ale... Po prostu musiał to zrobić, choć nie powinien.
-          Pewnie myślisz o Mary...  - dziewczyna uśmiechnęła się do niego ciepło. - Nie martw się, będzie dobrze.
-          Taa... - Bill pokręcił z niedowierzaniem głową. Łatwo jej mówić. To nie ona boi się reakcji Mary Ann na swój widok. To nie ona kocha ją całym sercem i boi się, że zaprzepaściła szansę na szczęście u jej boku...
-          Jedyne komu się oberwie to mi - na jej twarzy pojawił się grymas niezadowolenia. - Ale ona się nie potrafi długo gniewać... - powiedziała to takim tonem, jakby sama siebie musiała przekonać do tych słów.
-          Sama nie wiesz chyba co mówisz - odpowiedział.
-          Mówię ci, że nie masz się czym przejmować... I tak z nami pojedzie - puściła do niego oczko.
Bill podniósł lekko kąciki ust do góry i wpatrzył się w przemijający za szybą krajobraz. Ciągle mijali jakieś pola albo lasy. Jemu jednak ten monotonny widok nie sprawiał najmniejszej różnicy. Za bardzo martwił się reakcją Mary Ann. Nie chciał, żeby kolejny raz go zraniła, ale wiedział, że to może nastąpić i pewnie nastąpi. Przez ten czas pewnie go znienawidziła. I nic w tym dziwnego. W końcu odrzucił ją. Był zbyt wielkim egoistą. A teraz cierpiał. Przez własną głupotę. Gdyby mógł cofnąć czas do tamtej chwili... Wszystko byłoby inaczej. Teraz byłby szczęśliwy jadąc po nią, bo wiedziałby, że dziewczyna przyjmie go z otwartymi ramionami. A tak? Pewnie znowu się pokłócą i skończy się na tym, że blondynka nie pojedzie z nimi do Paryża. A to może być jedyna szansa na to, żeby w końcu wyznał jej swoje uczucia...
Nikola mówiła, że nie będzie miała wyboru, bo już wszystko ustaliła z jej mamą, ale przecież jeżeli nie będzie chciała, to nie pojedzie. A on nie chciał jej zmuszać do wyjazdu. Nie chciał, żeby była nieszczęśliwa. Choć i tak przysporzył jej dużo chwil bólu odrzucając jej uczucia. I to zupełnie nie chcący. Dlaczego kochający się ludzie muszą sprawiać sobie tyle cierpienia? Czemu jedna głupia sytuacja decyduje o dalszym życiu człowieka? O tym czy będzie szczęśliwy, czy też nie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz