środa, 28 listopada 2012

Rozdział 35



Blondyn wyglądał na wyraźnie zakłopotanego i zaskoczonego moją obecnością w domu Listingów. Uśmiechnęłam się do niego przyjaźnie i wyciągnęłam dłoń. Po tym jak chłopak pochwalił cios, który zadałam Tomowi, czułam do niego sympatię.
-          Cześć! Jestem Mary Ann.
-          Gustav. - Uścisnął moją dłoń, uśmiechając się lekko.
Gdy blondyn nadal spoglądał na mnie niepewnie, Georg wyjaśnił mu, że przyszłam do niego, aby wyjaśnić sprawę z artykułami. Pokazał mu plakat i wręczył marker, mówiąc, żeby podpisał się dla mojej przyjaciółki. Perkusista wziął od niego mazak, ale nie podpisał się. Zamiast tego spojrzał na mnie pytająco.
-          Jak jest po polsku: „Pozdrowienia dla Edyty, przyjaciółki Mary Ann”?
-          Daj kawałek kartki. Napiszę ci.
Georg wstał z taboretu i z jednej z szuflad wyciągnął jakiś zeszyt. Wyrwał kartkę i mi podał. Napisałam zdanie, o które prosił Gustav.
-          Poz...dro...wie...nia - sylabizował Gustav - dla pr...zy... co? Jak się to czyta?
-          Przyjaciółki.
-          Pśijaćólki? - Próbował powtórzyć, a ja się zaśmiałam.
-          Przyjaciółki, nie pśijaciólki.
-          Przyjaciólki? - Teraz próbę podjął Georg.
-          Brawo! - Klasnęłam w dłonie. - Jeszcze trochę i będziesz mówił perfekcyjnie po polsku - zażartowałam.
-          Raczej nie - mruknął. - To za trudny język.
-          E tam... - machnęłam ręką. - Tylko ci się tak wydaje. Niemiecki też wcale nie jest prosty.
-          Ale mówisz perfekcyjnie. Gdybym nie wiedział, że jesteś Polką, na pewno wziąłbym cię za Niemkę.
-          Ja tak samo - zgodził się Gustav.
-          Dziękuję - uśmiechnęłam się. - To dlatego, że uczyłam się niemieckiego praktycznie od urodzenia. Moja babcia nie potrafi powiedzieć ani słowa po polsku, więc nie miałam wyjścia.
-          Znasz jeszcze jakiś język tak perfekcyjnie? - Dopytywał się Gustav.
-          Polski, o ile to się liczy i angielski. Mój dziadek był Anglikiem. Najpierw on mnie uczył, a później babcia. Po francusku i rosyjsku nie mówię jeszcze perfekcyjnie, ale kilka zdań potrafię sklecić.
Oczy Gustava i Georga rozszerzyły się do nienaturalnej wielkości. Skwitowałam to tylko wzruszeniem ramion.
-          Wiecie co jest najzabawniejsze? - Spytałam, a kiedy pokręcili przecząco głowami, ciągnęłam: - To, że mam bardziej ścisły umysł.
Rozmowa zeszła na szkołę i przedmioty, których nienawidziliśmy. Okazało się, że cała czwórka na razie porzuciła szkołę, poświęcając się całkowicie muzyce. Georg mówił jednak, że chciałby zrobić w tym roku maturę.
            Kiedy złożyli w końcu swoje podpisy na plakacie, a Gustav zwinął mi go w rulon, poprosiłam:
-          Puścicie mi jakąś waszą piosenkę?
-          Nie słyszałaś jeszcze żadnej? - Gustav się zdziwił. - Myślałem, że nie ma osoby w całych Niemczech, która nie słyszałaby „Durch den Monsun” - powiedział nieskromnie, na co zaczęłam się śmiać.
-          Nie zapominaj, że mieszkam w Polsce. Chociaż tam też jesteście sławni... Przynajmniej wśród moich znajomych... To jak będzie z tą piosenką? - Spytałam wesoło. Naprawdę chciałam usłyszeć coś ich autorstwa.
Georg złapał mnie za rękę i poprowadził do swojego pokoju. Przynajmniej tak sądziłam widząc kilkanaście poskładanych modeli przeróżnych, bardzo drogich, samochodów.
-          Sam je składałeś? - Spytałam, przyglądając się jego pokaźnej kolekcji.
Chłopak kiwnął głową podchodząc do wieży.
-          To są auta, jakie kiedyś będę miał. Na razie jednak muszą wystarczyć mi te miniaturki...
Po kilku sekundach w pomieszczeniu rozbrzmiały pierwsze takty piosenki. Wsłuchałam się w melodię, uświadamiając sobie, że na pewno ją słyszałam. Nie pamiętałam tylko gdzie.
-          Co to za piosenka? - Spytałam zaciekawiona.
-          Schrei.
-          Fajna - przyznałam, a na ustach basisty i perkusisty pojawiły się szerokie uśmiechy.
Chłopcy opowiadali mi o każdej następnej piosence. Mówili jaki ma tytuł i w jakich powstała okolicznościach. Oczy obydwojga błyszczały z przejęcia, kiedy tak rozprawiali o swoim dziele. Kiedy skończyliśmy słuchać całej płyty, spytali mnie jak mi się podoba muzyka, którą tworzą.
-          Beznadziejna, doprawdy beznadziejna - puściłam im oczko.
-          W takim razie będziemy ci puszczali nasze piosenki, aż uznasz, że są genialne - zażartował Gustav.
-          Nie ma sprawy - wzruszyłam ramionami. - A mówiąc poważnie, naprawdę mi się podobały.
-          Poważnie? - Oboje wyraźnie się rozpromienili, kiedy skinęłam potakująco głową.
-          Jasne. Szczególnie „Wenn nichts mehr geht”. Taka ciepła piosenka. Powiedziałabym nawet, że dość optymistyczna.
Żałowałam w duchu, że Kaulitzowie nie są tak sympatyczni jak Gustav i Georg. Wtedy może jakoś udałoby się nam zakolegować? Oczywiście wiedziałam, że czwórka magdeburczyków tworzy słynny zespół i nie ma za dużo czasu, żeby zadawać się ze zwykłymi śmiertelnikami, ale podczas rozmowy z nimi nie odniosłam wrażenia, żeby uważali się za pępek świata. Inaczej ma się sprawa z Kosmitą i jego gangsterskim bratem...
Spojrzałam na zegarek i aż się wystraszyłam. Dochodziła jedenasta wieczorem! Zerwałam się z łóżka Georga, na którym dotychczas siedziałam.
-          Jejku! Jak późno! Ale się zasiedziałam...
-          Gdzie tam! Jeszcze młoda godzina. Zostań jeszcze.
-          Nie Georg. Powinnam już wracać. Babcia będzie się o mnie martwiła - powiedziałam, choć nie było to do końca zgodne z prawdą. Prawdę mówiąc babcia namawiała mnie do jak najbardziej imprezowego życia, choć zawsze zastrzegała, żebym trzymała się z dala od narkotyków i dużej ilości alkoholu.
-          No dobra - mruknął. - Pozwól chociaż, że cię odprowadzimy. Wspominałaś, że twoja babcia mieszka niedaleko...
-          Kilka ulic stąd - wyjaśniłam, zgadzając się tym samym na ich towarzystwo.
Ubraliśmy się w holu i wyszliśmy na dwór. Noc była piękna, ale równocześnie bardzo mroźna. Świeży śnieg leżał na ulicach, wesoło się mieniąc w blasku księżyca i licznych gwiazd, rozsianych na ciemnogranatowym sklepieniu. Pół godziny później dotarliśmy do domu babci.
-          Może wejdziecie napić się czegoś ciepłego? - Zaproponowałam, widząc, że oni również trzęsą się z zimna.
-          Jeżeli nie będziemy przeszkadzali...
Zapewniłam ich szybko, że babcia absolutnie nie będzie miała niczego przeciwko, jeżeli będziemy zachowywali się cicho i pozwolimy jej w spokoju spać.
Wyciągnęłam z torebki klucze i wpuściłam ich do środka, ówcześnie zapalając światło w korytarzu. Zaprowadziłam ich do swojego pokoju, który był usytuowany najdalej sypialni babci, a sama wróciłam do kuchni po coś ciepłego do picia. Zajrzałam do piekarnika, a widząc pieczeń odkroiłam kawałek i skosztowałam. Była jak zwykle pyszna. Wyciągnęłam z szuflady kilka bułek i zrobiłam kanapki, w międzyczasie zalewając wodą herbatę. Ustawiłam wszystko na tacy i zaniosłam do swojego pokoju. Gustav z Georgiem robili przegląd mojego odtwarzacza mp3.
-          Przyniosłam wam kanapki. Pewnie jesteście głodni - postawiłam tacę na biurku. - Częstujcie się.
-          Skąd wiedziałaś, że umieram z głodu? - Zapytał Gustav, uszczęśliwiony widokiem kanapek z pieczenią.
-          Jesteście tacy wymizerowani... Wystarczy na was tylko spojrzeć. Sama skóra i kości... - zacmokałam, na co wszyscy się roześmialiśmy.
-          Słuchasz tylko hip-hopu? - Spytał Georg, nadal przeglądając piosenki na moim odtwarzaczu.
-          Czasami zdarzy się coś innego, ale uwielbiam 2paca i Snoopa. Dalej powinieneś znaleźć jeszcze piosenki Michaela Jacksona, Metallicy, Aerosmith i jeszcze kilka starszych. Nie lubię muzyki, którą obecnie nagrywają. Jest taka... - chwilę zastanawiałam się jak ująć w słowa własne myśli - pozbawiona emocji i miłości. Wiecie, chęci grania dla muzyki, a nie grania dla pieniędzy. Mam gdzieś te wszystkie przeboje, które mogą zostać zaśpiewane przez każdego, bo i tak wiadomo, że staną się hitami.
Oboje się ze mną zgodzili. Obiecałam, że jutro, albo jeszcze dzisiaj wrzucę sobie kilka ich piosenek, bo naprawdę mi się spodobały. Mimo głosu Billa, który nieco mnie drażnił, wyczuwało się w ich utworach pasję i miłość jaką wkładali w to co robią. Słysząc wcześniej opowieści Georga, a następnie Gustava wiedziałam, że mam rację. Ciekawa byłam tylko jednego. Mianowicie jak długo w ich muzyce będzie brzmiała radość z tworzenia.
Po drugiej, chłopcy zaczęli się zbierać. Kiedy stanęliśmy w holu przypomniałam sobie o kolacji z Billem, która czekała mnie już dzisiaj!
-          Co lubi Bill? - Spytałam ni stąd, ni zowąd.
-          W jakim sensie lubi? - Zapytał Gustav, uśmiechając się porozumiewawczo do Georga.
-          No do jedzenia - pośpieszyłam z wyjaśnieniem. - A o czym ty myślałeś?
-          O niczym - wzruszył ramionami. - Pizzę.
-          Tak - zgodził się Georg. - Bill da się zabić za wielką pizzę.
-          A coś innego?
-          Fast foody - i tym razem byli zgodni, a ja zaczęłam się zastanawiać jak to możliwe, że Kosmita jest taki chudy, skoro żywi się samym śmieciowym żarciem.
-          A coś oprócz fast foodów i pizzy? - Spróbowałam, choć wiedziałam, że nie uzyskam odpowiedzi typu: „Owsianka” albo: „Ekologiczną kiełbasę”.
-          Nie wiem. Nic mi nie przychodzi do głowy, a tobie Georg?
Basista przyłożył wskazujący palce do swojego podbródka i chwilę myślał nad odpowiedzią, po czym pokręcił przecząco głową.
-          Nie przypominam sobie nic więcej. W każdym razie do picia RedBulle i Coca-Colę.
-          Nie ma aż tak bardzo wygórowanych wymagań... - Stwierdziłam.
Podziękowałam im za informację i mile spędzony wieczór. Pożegnałam się z chłopakami dając im po buziaku w policzek i zamknęłam dom. Pełna obaw co do wieczora, udałam się do łazienki, aby wziąć szybki prysznic, bo na kąpiel nie miałam już siły.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz