czwartek, 29 listopada 2012

Rozdział 93



Cała piątka siedziała przy stole w jadalni i konsumowała śniadanie. Nikt się nie odzywał, co było nadzwyczaj dziwne. Wszyscy zastanawiali się nad tym co też stało się z Mary Ann i Billem. Długa wskazówka niebezpiecznie zbliżała się do dwunastki, a ich w dalszym ciągu nie było. Nikola próbowała się do nich dodzwonić, ale okazało się, że ani blondynka, ani czarnowłosy nie wzięli ze sobą komórek.
-          Jak myślicie, pokłócili się? - spytał cicho Gustav, chyba po raz setny.
-          Nie wiem, ale to całkiem możliwe - odparła Nikola.
-          Wypluj te słowa - odparł Tom przełykając kęs bułki.
-          Ok. Mogę na ciebie? - powiedziała z ironią.
-          Chociaż wy się nie kłóćcie! - skarcił ich Georg. - A może się pogodzili?
-          Wierzysz w cuda? - zapytał z powątpiewaniem Dreadowłosy.
Podczas całej rozmowy tylko Brian siedział cicho. Nie miał ochoty zabierać głosu w tej dyskusji, a raczej sprzeczce. Nie obchodziło go to czy Mary Ann wydrapie sobie z Billem oczy, czy nie. To jej życie i sama musi sobie radzić.
Kiedy usłyszeli szczęk otwieranych drzwi, a potem kroki na schodach momentalnie odwrócili głowy w kierunku hollu i z niecierpliwością oczekiwali na przybycie zakochanych. Jednak to co zobaczyli przeszło ich najśmielsze oczekiwania. Bill trzymał Mary Ann za rękę, a ich wargi układały się w szerokie uśmiechy. Blondynka wiedziała, że przyjaciółka się o nią martwiła, bo przecież wielokrotnie była świadkiem jej kłótni z Billem, albo po prostu pocieszała ją po nich, ale nie miała wyrzutów sumienia, że wyszła bez uprzedzenia. Tym bardziej, że dzisiejszego ranka nie miała nawet najmniejszej ochoty na kłótnię z Czarnowłosym. Wręcz przeciwnie. Chciała, żeby ten poranek trwał w nieskończoność, bo już dawno nie była taka szczęśliwa. Postanowiła przerwać ciszę, która odbijała się echem od ścian tworząc krępującą atmosferę.
-          Ładnie nas tak obgadywać?
-          Po czym to wnioskujesz? - Nikola odzyskała głos.
-          Za dobrze was znam - uśmiechnęła się. - Gdybyście rozmawiali o czymś innym, to teraz nie milczelibyście tak jakby ktoś pozbawił was języków.
-          Pogodziliście się? - wykrztusił Gustav.
-          Hm... powiedzmy, że to chwilowe zawarcie porozumienia, co nie Bill? - spojrzała na niego swoimi błękitnymi oczami.
-          Pewnie - odparł, choć w głębi duszy wcale nie chciał, żeby to było chwilowe porozumienie. Miał nadzieję, że tak już pozostanie, że nie będzie między nimi żadnych niepotrzebnych sporów. Tylko ile razy nadzieja okazuje się matką głupich? - Skoro razem jedziemy do Paryża, to nie ma sensu się kłócić - wzruszył ramionami, jakby to co powiedział było oczywiste. Tylko, że nie było. A przynajmniej nie w tym sensie. Oboje wiedzieli, że nie wystarczy im to, żeby byli jedynie, a może aż przyjaciółmi. Pragnęli czegoś więcej, tylko nie wiedzieli jak to osiągnąć, bo oboje mieli trudne charaktery. Żadne z nich nie chciało ustąpić.
-          Idę zobaczyć czy wszystko spakowałam - Mary Ann puściła rękę Billa i udała się do swojego pokoju.
Zamknęła drzwi od pomieszczenia i zaczęła bezmyślnie przerzucać zawartość walizki zastanawiając się jak długo potrwa ich niemy rozejm. Chciała, żeby już więcej nie było między nimi bezsensownych konfliktów i niepotrzebnie wylanych łez, ale czy to możliwe? Tak samo jak to, czy wystarczy jej tylko jego przyjaźń? Na oba pytania odpowiedź brzmi nie. Zanim będą razem szczęśliwi oboje będą musieli jeszcze wiele wycierpieć, oczywiście o ile kiedykolwiek zostaną parą. Los przygotuje im jeszcze wiele prób. I tylko od nich samych będzie zależało czy je wytrzymają. Czy nie poddadzą się w połowie drogi. Czy pozwolą rozkwitać swojej miłości.
Tego, że Bill coś do niej czuje była pewna, tylko czy to jest miłość? Czy może zwykłe zauroczenie, albo sympatia? Cokolwiek by to nie było, pragnęła przemienić to w prawdziwą głęboką miłość jaką ona żywi do niego. Wiedziała, że nawet jeżeli jej się to nie uda, to przynajmniej nie będzie wyrzucała sobie w myślach, że mogła to zrobić, ale nie zrobiła. A to jest jedno z gorszych uczuć jakie towarzyszą człowiekowi.
Wrzuciła jeszcze do czarnej walizki tonik, po czym zasunęła zamek.
* * *
            Wszystkie walizki bezpiecznie spoczywały w bagażniku czarnego vana, tak doskonale rozpoznawalnego przez niemieckie nastolatki. Cała piątka pożegnała się z rodzicami Mary Ann dziękując za gościnę, a także z jej bratem, którego szczerze polubili. Usadowili się wygodnie na skórzanych siedzeniach czekając na blondynkę, która stała przed domem i żegnała się  z rodzicami i Brianem.
-          Uważaj na siebie - powiedział pan Rose z troską w głosie.
-          Będę - zapewniła z uśmiechem.
-          Jak coś się będzie działo to dzwoń - dodała pani Rose.
-          Dobrze mamo.
-          Masz paszport?
-          Tak tato - uprzedzając ich następne pytanie dodała: - Pieniądze też. I ładowarkę do telefonu też.
-          Już się zaczynam martwić... Może to wcale nie był taki dobry pomysł?
-          Nie martw się mamo, poradzę sobie - zapewniła. - Zresztą nie jadę przecież sama.
-          No tak, ale...
-          Mówię ci, nie stanie mi się nic złego - co najwyżej pokłócę się z Billem i nie prześpię kilku nocy z tego powodu, dodała w myślach.
-          Dobrze, tylko pamiętaj, uważaj na siebie - powtórzył ojciec Mary Ann.
-          Oczywiście.
Dziewczyna podeszła do rodziców i ich uściskała. Brianowi rzuciła tylko krótkie „na razie” i wsiadła do samochodu. Przynajmniej brat jej tak nie upominał jak mama z tatą. Trochę ją to irytowało, ale równie dobrze wiedziała, że się o nią martwią.
Kiedy zapięła pas bezpieczeństwa kierowca odpalił vana i wolno ruszył. W ten oto sposób rozpoczął się najlepszy, bądź też najgorszy tydzień w życiu Mary Ann Rose i Billa Kaulitza.
* * *
            Czarnowłosy jako ostatni wsiadł do samolotu. Chciał usiąść koło Mary Ann, ale miejsce obok niej było zajęte przez Nikolę. Może to i dobrze? W Paryżu będzie jeszcze wiele okazji do porozmawiania. A nawet być może do czegoś więcej...
Usadowił się wygodnie obok Toma, który zajął już siedzenie przy oknie. Tak jak zawsze. I pomyśleć, że ten dredowłosy chłopak boi się latać.
-          Jak będą turbulencje to mnie zabij - powiedział poważnie.
-          Przykro mi, ale to nie wykonalne - widząc zdziwioną minę bliźniaka dodał: - Celnicy zabrali mi wszystkie noże, a pilniczek mam papierowy.
Gitarzysta lekko się uśmiechnął. Zapiął pasy i mocno złapał się oparć fotela. Gdyby teraz widziały go fanki, to z pewnością straciłby opinię macho. Wyszedłby na mięczaka, który boi się latać samolotami. Zamknął powoli oczy czekając na start. Gdyby to od niego zależało, mógłby pojechać do Francji samochodem, ale tak byłoby zdecydowanie za długo.
W przejściu pojawiły się dwie stewardessy, które pokazywały jak powinni się zachować pasażerowie na wypadek katastrofy. Tom Kaulitz nawet nie chciał myśleć o tym, że samolot może się rozbić. Tak samo jak nie dopuszczał do siebie myśli o nawet najmniejszych turbulencjach. Maszyna zaczęła się powoli kierować w stronę pasa startowego. Z każdym przebytym metrem gitarzysta zaciskał mocniej ręce na oparciu fotela, tak, że jego kłykcie pobielały. Zresztą on sam też zrobił się nienaturalnie blady.
Bill doskonale wiedział, żeby nie odzywać się teraz do brata. Zawsze reagował w ten sposób podczas startu i lądowania, zaś w czasie turbulencji dodatkowo zaciskał kurczowo dłonie na papierowej torebce i głęboko oddychał. Co jakiś czas spoglądał w stronę Mary Ann, która wesoło chichotała z Nikolą.
-          Powinieneś wyznać jej co czujesz - usłyszał jeszcze słaby głos brata, kiedy samolot przestał się już wznosić w górę.
-          Wiem o tym - nie spuszczał z niej wzroku. - Tylko, że...
-          Boisz się, że cię odrzuci? - kiwnął głową. - Bill, musisz zaryzykować - powiedział z naciskiem.
-          Wiem, tylko, że to wcale nie jest takie proste. Powiem jej, że ją kocham i co dalej? Przecież oboje nie wymażemy z pamięci ot tak sobie - pstryknął palcami. - Tych wszystkich przykrych słów i czynów...
-          Dlaczego? Przecież wasze wszystkie kłótnie były nieuzasadnione i najczęściej chodziło o błahostki...
-          Z początku owszem, ale potem nie nazwałbym tego już taką błahostką...
-          Jak chcesz - Tom wzruszył ramionami. - Ale moje zdanie jest takie, że powinieneś w końcu coś zrobić, żebyście byli razem. Widać... czuć, że nie możecie żyć bez siebie - widząc, że Bill otwiera usta, żeby zaprotestować, dodał: - Nie zapominaj, że znam cię lepiej niż siebie samego.
-          Masz rację - wokalista powiedział prawie szeptem. I nie chodziło mu tutaj tylko o to, że Tom zna go lepiej niż ktokolwiek inny, ale też o to, że miał słuszność mówiąc, że musi wreszcie coś zrobić.
Nie może pozwolić odejść tym razem Mary Ann. Teraz wszystko musi się potoczyć inaczej. Lepiej. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz