Cała piątka siedziała przy stole w jadalni i konsumowała
śniadanie. Nikt się nie odzywał, co było nadzwyczaj dziwne. Wszyscy
zastanawiali się nad tym co też stało się z Mary Ann i Billem. Długa wskazówka
niebezpiecznie zbliżała się do dwunastki, a ich w dalszym ciągu nie było.
Nikola próbowała się do nich dodzwonić, ale okazało się, że ani blondynka, ani
czarnowłosy nie wzięli ze sobą komórek.
-
Jak myślicie, pokłócili się? - spytał cicho Gustav, chyba
po raz setny.
-
Nie wiem, ale to całkiem możliwe - odparła Nikola.
-
Wypluj te słowa - odparł Tom przełykając kęs bułki.
-
Ok. Mogę na ciebie? - powiedziała z ironią.
-
Chociaż wy się nie kłóćcie! - skarcił ich Georg. - A może
się pogodzili?
-
Wierzysz w cuda? - zapytał z powątpiewaniem Dreadowłosy.
Podczas całej rozmowy tylko Brian
siedział cicho. Nie miał ochoty zabierać głosu w tej dyskusji, a raczej
sprzeczce. Nie obchodziło go to czy Mary Ann wydrapie sobie z Billem oczy, czy
nie. To jej życie i sama musi sobie radzić.
Kiedy usłyszeli szczęk otwieranych
drzwi, a potem kroki na schodach momentalnie odwrócili głowy w kierunku hollu i
z niecierpliwością oczekiwali na przybycie zakochanych. Jednak to co zobaczyli
przeszło ich najśmielsze oczekiwania. Bill trzymał Mary Ann za rękę, a ich
wargi układały się w szerokie uśmiechy. Blondynka wiedziała, że przyjaciółka
się o nią martwiła, bo przecież wielokrotnie była świadkiem jej kłótni z
Billem, albo po prostu pocieszała ją po nich, ale nie miała wyrzutów sumienia,
że wyszła bez uprzedzenia. Tym bardziej, że dzisiejszego ranka nie miała nawet
najmniejszej ochoty na kłótnię z Czarnowłosym. Wręcz przeciwnie. Chciała, żeby
ten poranek trwał w nieskończoność, bo już dawno nie była taka szczęśliwa.
Postanowiła przerwać ciszę, która odbijała się echem od ścian tworząc krępującą
atmosferę.
-
Ładnie
nas tak obgadywać?
-
Po czym to wnioskujesz? - Nikola odzyskała głos.
-
Za dobrze was znam - uśmiechnęła się. - Gdybyście
rozmawiali o czymś innym, to teraz nie milczelibyście tak jakby ktoś pozbawił
was języków.
-
Pogodziliście
się? - wykrztusił Gustav.
-
Hm... powiedzmy, że to chwilowe zawarcie porozumienia, co
nie Bill? - spojrzała na niego swoimi błękitnymi oczami.
-
Pewnie - odparł, choć w głębi duszy wcale nie chciał,
żeby to było chwilowe porozumienie. Miał nadzieję, że tak już pozostanie, że
nie będzie między nimi żadnych niepotrzebnych sporów. Tylko ile razy nadzieja
okazuje się matką głupich? - Skoro razem jedziemy do Paryża, to nie ma sensu
się kłócić - wzruszył ramionami, jakby to co powiedział było oczywiste. Tylko,
że nie było. A przynajmniej nie w tym sensie. Oboje wiedzieli, że nie wystarczy
im to, żeby byli jedynie, a może aż przyjaciółmi. Pragnęli czegoś więcej, tylko
nie wiedzieli jak to osiągnąć, bo oboje mieli trudne charaktery. Żadne z nich nie chciało
ustąpić.
-
Idę zobaczyć czy wszystko spakowałam - Mary Ann puściła
rękę Billa i udała się do swojego pokoju.
Zamknęła drzwi od pomieszczenia i
zaczęła bezmyślnie przerzucać zawartość walizki zastanawiając się jak długo
potrwa ich niemy rozejm. Chciała, żeby już więcej nie było między nimi
bezsensownych konfliktów i niepotrzebnie wylanych łez, ale czy to możliwe? Tak
samo jak to, czy wystarczy jej tylko jego przyjaźń? Na oba pytania odpowiedź
brzmi nie. Zanim będą razem szczęśliwi oboje będą musieli jeszcze wiele
wycierpieć, oczywiście o ile kiedykolwiek zostaną parą. Los przygotuje im
jeszcze wiele prób. I tylko od nich samych będzie zależało czy je wytrzymają.
Czy nie poddadzą się w połowie drogi. Czy pozwolą rozkwitać swojej miłości.
Tego, że Bill coś do niej czuje była
pewna, tylko czy to jest miłość? Czy może zwykłe zauroczenie, albo sympatia?
Cokolwiek by to nie było, pragnęła przemienić to w prawdziwą głęboką miłość
jaką ona żywi do niego. Wiedziała, że nawet jeżeli jej się to nie uda, to
przynajmniej nie będzie wyrzucała sobie w myślach, że mogła to zrobić, ale nie
zrobiła. A to jest jedno z gorszych uczuć jakie towarzyszą człowiekowi.
Wrzuciła jeszcze do czarnej walizki
tonik, po czym zasunęła zamek.
* * *
Wszystkie
walizki bezpiecznie spoczywały w bagażniku czarnego vana, tak doskonale
rozpoznawalnego przez niemieckie nastolatki. Cała piątka pożegnała się z
rodzicami Mary Ann dziękując za gościnę, a także z jej bratem, którego szczerze
polubili. Usadowili się wygodnie na skórzanych siedzeniach czekając na
blondynkę, która stała przed domem i żegnała się z rodzicami i Brianem.
-
Uważaj na siebie - powiedział pan Rose z troską w głosie.
-
Będę
- zapewniła z uśmiechem.
-
Jak coś się będzie działo to dzwoń - dodała pani Rose.
-
Dobrze
mamo.
-
Masz
paszport?
-
Tak tato - uprzedzając ich następne pytanie dodała: -
Pieniądze też. I
ładowarkę do telefonu też.
-
Już się zaczynam martwić... Może to wcale nie był taki
dobry pomysł?
-
Nie martw się mamo, poradzę sobie - zapewniła. - Zresztą
nie jadę przecież sama.
-
No
tak, ale...
-
Mówię ci, nie stanie mi się nic złego - co najwyżej
pokłócę się z Billem i nie prześpię kilku nocy z tego powodu, dodała w myślach.
-
Dobrze, tylko pamiętaj, uważaj na siebie - powtórzył
ojciec Mary Ann.
-
Oczywiście.
Dziewczyna podeszła do rodziców i ich
uściskała. Brianowi rzuciła tylko krótkie „na razie” i wsiadła do samochodu.
Przynajmniej brat jej tak nie upominał jak mama z tatą. Trochę ją to irytowało,
ale równie dobrze wiedziała, że się o nią martwią.
Kiedy zapięła pas bezpieczeństwa
kierowca odpalił vana i wolno ruszył. W ten oto sposób rozpoczął się najlepszy,
bądź też najgorszy tydzień w życiu Mary Ann Rose i Billa Kaulitza.
* * *
Czarnowłosy
jako ostatni wsiadł do samolotu. Chciał usiąść koło Mary Ann, ale miejsce obok
niej było zajęte przez Nikolę. Może to i dobrze? W Paryżu będzie jeszcze wiele
okazji do porozmawiania. A nawet być może do czegoś więcej...
Usadowił się wygodnie obok Toma, który
zajął już siedzenie przy oknie. Tak jak zawsze. I pomyśleć, że ten dredowłosy
chłopak boi się latać.
-
Jak będą turbulencje to mnie zabij - powiedział poważnie.
-
Przykro mi, ale to nie wykonalne - widząc zdziwioną minę
bliźniaka dodał: - Celnicy zabrali mi wszystkie noże, a pilniczek mam
papierowy.
Gitarzysta lekko się uśmiechnął. Zapiął
pasy i mocno złapał się oparć fotela. Gdyby teraz widziały go fanki, to z
pewnością straciłby opinię macho. Wyszedłby na mięczaka, który boi się latać
samolotami. Zamknął powoli oczy czekając na start. Gdyby to od niego zależało,
mógłby pojechać do Francji samochodem, ale tak byłoby zdecydowanie za długo.
W przejściu pojawiły się dwie
stewardessy, które pokazywały jak powinni się zachować pasażerowie na wypadek
katastrofy. Tom Kaulitz nawet nie chciał myśleć o tym, że samolot może się
rozbić. Tak samo jak nie dopuszczał do siebie myśli o nawet najmniejszych
turbulencjach. Maszyna zaczęła się powoli kierować w stronę pasa startowego. Z
każdym przebytym metrem gitarzysta zaciskał mocniej ręce na oparciu fotela,
tak, że jego kłykcie pobielały. Zresztą on sam też zrobił się nienaturalnie
blady.
Bill doskonale wiedział, żeby nie
odzywać się teraz do brata. Zawsze reagował w ten sposób podczas startu i
lądowania, zaś w czasie turbulencji dodatkowo zaciskał kurczowo dłonie na
papierowej torebce i głęboko oddychał. Co jakiś czas spoglądał w stronę Mary
Ann, która wesoło chichotała z Nikolą.
-
Powinieneś wyznać jej co czujesz - usłyszał jeszcze słaby
głos brata, kiedy samolot przestał się już wznosić w górę.
-
Wiem o tym - nie spuszczał z niej wzroku. - Tylko, że...
-
Boisz się, że cię odrzuci? - kiwnął głową. - Bill, musisz
zaryzykować - powiedział z naciskiem.
-
Wiem, tylko, że to wcale nie jest takie proste. Powiem
jej, że ją kocham i co dalej? Przecież oboje nie wymażemy z pamięci ot tak
sobie - pstryknął palcami. - Tych wszystkich przykrych słów i czynów...
-
Dlaczego? Przecież wasze wszystkie kłótnie były
nieuzasadnione i najczęściej chodziło o błahostki...
-
Z początku owszem, ale potem nie nazwałbym tego już taką
błahostką...
-
Jak chcesz - Tom wzruszył ramionami. - Ale moje zdanie
jest takie, że powinieneś w końcu coś zrobić, żebyście byli razem. Widać...
czuć, że nie możecie żyć bez siebie - widząc, że Bill otwiera usta, żeby
zaprotestować, dodał: - Nie zapominaj, że znam cię lepiej niż siebie samego.
-
Masz rację - wokalista powiedział prawie szeptem. I nie
chodziło mu tutaj tylko o to, że Tom zna go lepiej niż ktokolwiek inny, ale też
o to, że miał słuszność mówiąc, że musi wreszcie coś zrobić.
Nie może pozwolić odejść tym razem Mary
Ann. Teraz wszystko musi się potoczyć inaczej. Lepiej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz