czwartek, 29 listopada 2012

Rozdział 74



W moją stronę biegła wymachując rękoma jakaś dziewczyna. Nie przypominam sobie, żebym ją znała, więc skąd ona wie jak mam na imię? Przez głowę przemknęło mi, że się pomyliła, ale zaraz odrzuciłam tę myśl. Skoro wie jak się nazywam, to musi mnie skądś znać. Pytanie tylko skąd?
-          Hej. Jestem Lina - przedstawiła się.
-          A ja Mary Ann, ale to już wiesz - uśmiechnęłam się do niej i uścisnęłam dłoń. Nie chciałam z nikim rozmawiać, a szczególnie z nieznajomymi, ale nie chciałam być też w stosunku do niej niemiła. W końcu nic mi nie zrobiła. Jeszcze...
-          Chciałam zadać ci jedno pytanie  - od razu domyśliłam się, że ma to związek z Tokio Hotel. Bo jakżeby inaczej? Czego innego mogłam się spodziewać?
-          O co? - lekko się skrzywiłam, ale miałam jeszcze nadzieję, że to nie jest nic związanego z Billem i pozostałymi.
-          Czy ty naprawdę  jesteś z Billem? - wypaliła. - Mogłabyś mnie poznać z Tomem?
-          To są dwa pytania - odparłam.
-          Nie. Jedno to jest pytanie, a drugie prośba - wyjaśniła speszona.
-          Drugie też jest pytaniem, bo się pytasz czy mogę cię poznać z Tomem - widząc, że chce coś odpowiedzieć szybko dodałam: - Zresztą nie ważne czy to prośba czy pytanie, i tak nie mam zamiaru ci odpowiedzieć.
-          Ale czemu? - pytała.
-          Sądzę, że to nie jest twoja sprawa kto jest moim chłopakiem, tak samo jak nie sądzę, że Tom miałby ochotę cię poznać. A teraz żegnaj.
Wyminęłam ją i ruszyłam przed siebie. Wołała jeszcze za mną, żebym zaczekała, ale zignorowałam to. Czeka mnie pewnie więcej takich sytuacji. Powinnam się do tego przyzwyczaić. Może nie powinnam być w stosunku do niej aż taka chamska, ale co ją to obchodzi czy Bill jest moim chłopakiem czy nie? Oczywiście nie jest i nie będzie o czym z pewnością dowie się z jakiegoś wywiadu, bo Bill na pewno powie, że nie ma żadnej dziewczyny. A mnie wyciągnął „ot tak sobie” na scenę, żeby popatrzyć w moje oczy i żebym była blisko niego. Ale po co to pozostaje zagadką. W każdym razie niech Czarnowłosy mówi o tym co się stało na scenie, ja nie zamierzam tego komentować. Było mi wspaniale, czułam się przez chwilę przez niego kochana i musi mi to wystarczyć, bo ta sytuacja już się nie powtórzy. I to bynajmniej nie z mojej winy.
Przed sobą zobaczyłam wielki szyld z napisem „Fryzjer”. Weszłam do środka. Pomieszczenie było w miarę duże, urządzone w nowoczesnym stylu. Przeważała biel, szarość i czerń. Ogólnie było tu bardzo ładnie i przyjemnie. Usiadłam na skórzanej kanapie i czekałam na swoją kolej. Żeby nie zacząć znowu myśleć o Billu chwyciłam jakąś gazetę z fryzurami i zaczęłam ją przeglądać w poszukiwaniu czegoś ciekawego. Może wypadało by się trochę obciąć? A może by tak zrobić grzywkę? W sumie czemu nie? Teraz jeszcze tylko muszę wybrać jakąś ładną oryginalną fryzurkę. Przerzucałam strony ciągle kręcąc głową. Akurat w momencie kiedy znalazłam odpowiednie uczesanie fryzjerka zawołała mnie do mycia włosów. Posłusznie do niej podeszłam trzymając w ręku gazetę i usiadłam na fotelu. Mam nadzieję, że będę dobrze wyglądała z grzywką. A jak nie, to włosy szybko rosną.
-          Co robimy z włosami? - zapytała drobna brunetka.
-          Cieniujemy i robimy grzywkę - uśmiechnęłam się do niej. - Tak jak tutaj - pokazałam jej zdjęcie, które znalazłam w gazecie. Pokiwała głową z aprobatą. - Chciałam jeszcze jakieś oryginalne uczesanie.
-          Ok. Zostaw to mnie - uśmiechnęła się do mnie, a ja wiedziałam, że nie zrobi nic złego z moimi włosami.
Usiadłam na krzesełku i obserwowałam jak na podłogę spadają moje kosmyki. Nie wiedzieć czemu było mi ich trochę żal, ale zarazem nie mogłam się doczekać aż zobaczę nową fryzurkę. W duchu modliłam się, żebym nie wyglądała bardzo tragicznie. Co jakiś czas zerkałam na brunetkę z niepokojem, a ta się do mnie tylko ciepło uśmiechała, tak jakby mówiła, że nie mam się czego bać. Może i nie, ale ja się i tak boję. Zawsze tak mam podczas wizyty u fryzjera.
-          Na jaką okazję ma być fryzurka? - zapytała.
-          Na ślub - odparłam krótko.
Chwilę przyglądała się mojemu odbiciu w lustrze, po czym zabrała się za czesanie. Ciekawa byłam co wymyśli. Ale o nic nie pytałam. Sama wie co robi. Grzywkę miałam jeszcze mokrą, ale już mi się podobała. To była dobra decyzja. Chociaż zobaczymy jak całkowicie wyschnie, bo wtedy też włosy inaczej się układają.
Półtorej godziny później miałam już na głowie ślicznego, oryginalnego koka. Niektóre pasemka były upięte w ruloniki, takie jak canelloni, zaś inne sterczały. Efekt był przecudowny. Grzywka tylko dodawała uroku zarówno mi jak i fryzurce. Pierwszy raz byłam tak zadowolona z wizyty u fryzjera. Zapłaciłam za wykonaną usługę szefowej, a dziewczynie dałam dość duży napiwek. Należy jej się. Szczęśliwa wyszłam z salonu i skierowałam się w stronę hotelu. Tym razem nie spotkałam już żadnych natarczywych fanek, choć czułam na sobie wzrok kilku dziewczyn. Dobrze, że żadna nie podeszła.
* * *
Punkt szósta zapukałam do drzwi rodziców. Chwilę musiałam poczekać aż mi ktoś otworzy. Pewnie jeszcze nie są gotowi. Nic w tym dziwnego. Punktualność nigdy nie była ich mocną stroną. Moją zresztą też nie, ale akurat dzisiaj się nie spóźniłam.
-          Jedziemy? - zapytałam, choć doskonale zdawałam sobie sprawę, że minie jeszcze jakieś dziesięć minut.
-          Tak już. Moment - tata zakładał żółty krawat.
-          Pospieszcie się, bo się spóźnimy.
-          Spokojnie msza zaczyna się dopiero o 18.30.
Jak zwykle. Zero stresu. Jednak półgodziny to wcale nie tak dużo, żeby przejechać połowę Berlina. Powiedziałabym wręcz, że to praktycznie nic. Najwyżej się spóźnimy. Jak zwykle. Tylko pytanie czy wypada się spóźnić na ślub własnej babci/matki/teściowej. Chyba nie. Szczególnie, że mamy być tak jakby gośćmi honorowymi, bo w końcu jesteśmy najbliższą rodziną.
Usiadłam na łóżku obok Briana, który znudzony wpatrywał się w czubki swoich butów. Od razu zaczęliśmy rozmawiać o tym, że to niesamowite, że babcia bierze w tym wieku ślub, a także o tym jak bardzo kuzyni są pokręceni. Gdybym spędziła z nimi trochę więcej czasu niż to konieczne, to po pierwsze bym się dokształciła w sprawach gier, a po drugie wylądowałabym w wariatkowie. Jedyny plus z przebywania z nimi jest taki, że od razu potrafią poprawić człowiekowi nastrój. Czemu nie pomyślałam o nich jak siedziałam zapłakana, smutna i myślałam o Billu? W takich momentach nie myśli się o niczym innym jak o powodzie przez który się cierpi. Teraz też było mi smutno, że Bill mnie nie pokocha, ale pierwsze emocje już opadły. A w dodatku wiem jedno. Lubi mnie. Troszeczkę, ale lubi, bo w przeciwnym razie nie zachowałby się wczoraj tak w stosunku do mnie. I to napawało mnie optymizmem i nadzieją. Nie ważne, że próżną.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz