Otworzyłam
oczy z przeświadczeniem, że to już dzisiaj. Ślub babci i Svena, a także
walentynki. Święto zakochanych, które staje się prawdziwą katorgą dla tych
nieszczęśliwie zakochanych. Tych którzy muszą znosić miłosną atmosferę, która
unosi się wokół nich. Te wszystkie serduszka, pluszaki, kwiaty i szczęśliwe
pary. Wszystko to, co kojarzy nam się z ukochaną osobą, a także przypomina nam,
że nigdy nie będziemy z nią szczęśliwi. Wtedy te osoby są przybite i
nieszczęśliwe. Tak właśnie się czuję. Niekochana i smutna, a także
nieszczęśliwa. Chciałabym dzisiaj dostać od Billa jakąś głupią kartkę, ale
wiem, że to nierealne. Przecież on mnie nie kocha, więc czemu miałby mi coś
takiego wysyłać? Nie ma żadnego powodu. A może ja mu coś wyślę? Nie... I tak
pewnie dostanie masę walentynek od swoich fanek. A ja nie chcę być taka jak
one. Chcę być kimś więcej niż wrzeszczącą fanką, która leci jedynie na ich
wygląd i pieniądze. Oczywiście nie każda, ale połowa z pewnością. Większość z
tych pseudo fanek szalejących teraz za chłopakami opuści ich jak tylko im się
znudzą. A tak nie powinno być. Tak samo jak nie powinien liczyć się ich wygląd,
tylko muzyka, która jest najważniejsza, bo w końcu są muzykami, a nie modelami,
których podziwia się za wygląd.
Zerknęłam
na łóżko Nikoli. Jeszcze spała. Co tak właściwie zaszło wczoraj między mną a
Billem? Coś się wydarzyło, tylko jeszcze nie wiem co. Sama nie wiem jak
określić tamtą atmosferę. Było tak... romantycznie? Tak. Tak właśnie było. W
końcu leżeliśmy objęci. Pytanie tylko czemu Bill to zrobił. Czemu trzymał mnie
w swoich ramionach, a potem scałowywał moje łzy z policzków? Przecież nie
dlatego, że jest we mnie zakochany, albo mu się podobam. To byłoby zbyt piękne,
żeby było prawdziwe. Pewnie dręczyły go wyrzuty sumienia, dlatego, że płaczę z jego
powodu. Tak, to musiało być to. Chociaż z drugiej strony, jeszcze w uszach
brzęczały mi jego słowa: „Chciałem wtedy, żebyś znalazła się blisko mnie.
Chciałem patrzyć ci w oczy...”. Co to miało oznaczać? Dał się ponieść wtedy
emocjom i tyle. To nic nie miało oznaczać. Po prostu miał taki kaprys, żeby
wyciągnąć mnie na scenę, więc to zrobił. Rozpieszczona gwiazdeczka... Stop. Ja
tak wcale o nim nie myślę! Czemu to wszystko jest tak cholernie trudne i
skomplikowane? Dlaczego to wszystko nie może być takie proste jak na filmach?
Albo w książkach? Gdzie wszyscy się zawsze ze sobą szybko godzą i jedno
drugiemu wyznaje miłość do końca życia, a potem żyją ze sobą szczęśliwie przez
resztę swoich dni? Chociaż w sumie to nie jest pokazane na filmach. Najczęściej
wszystkie love story kończą się na ślubie. Żaden nie mówi o życiu po nim.
Ciekawe ile z tych małżeństw skończyło się rozwodem, a ile przetrwało? Ile
bohaterowie przeżyli kłótni? Jakby się tak przyjrzeć temu wszystkiemu bliżej to
nie zawsze wszystko jest takie kolorowe. Kto uwierzy teraz w słowa z bajek „i
żyli długo i szczęśliwie”? Nie da się żyć ze sobą w zgodzie bez żadnych kłótni.
Zawsze się znajdzie coś co denerwuje nas w drugiej osobie.
Koniec
tych rozmyślań. Dzisiaj ślub babci, więc powinnam już wstać, bo trzeba się
przygotować. Iść do fryzjera, wykąpać się, pomalować paznokcie, zrobić
makijaż... I wiele innych rzeczy. Trzeba ładnie wyglądać. Jednak najpierw muszę
iść na śniadanie, bo mój żołądek domaga się pożywienia przez głośne burczenie.
Zwlekłam się z łóżka, zabrałam pierwsze lepsze jeansy i jakąś bluzę, po czym
skierowałam się do łazienki. Umyłam zęby, twarz, uczesałam się i naciągnęłam na
siebie ciuchy. Nie wyglądam zbyt rewelacyjnie, ale nie zamierzam się tym póki
co przejmować. Jeszcze będzie na to czas. Zabrałam ze sobą białą kartę
magnetyczną i opuściłam pokój. Czerwonym korytarzem udałam się do restauracji
hotelowej, która znajdowała się na tym samym piętrze co mój i Nikoli pokój.
Było to ładne, dosyć duże zielone pomieszczenie z dwoma wielkimi bufetami
szwedzkimi i stolikami. Odruchowo rozejrzałam się po sali. Mój wzrok błądził od
stolika do stolika. Podświadomie chciałam zobaczyć gdzieś tutaj Billa. Jednak
nigdzie go nie było. Z cichym westchnieniem udałam się do bufetu. Nałożyłam na
talerzyk trochę masła i bułkę, po czym stanęłam w kolejce po jajecznicę.
-
Jedną jajecznicę - powiedziałam do kelnerki kiedy
nadeszła moja kolej.
-
Weź też dla mnie i dla taty - usłyszałam głos mamy.
-
Ok. To trzy jajecznice - zwróciłam się do młodej
dziewczyny.
-
Z wędliną czy z boczkiem? - zapytała.
-
Dwie z boczkiem i jedną z wędliną.
Podałam mamie talerzyk, żeby zaniosła
go do stolika, a ja czekałam aż kelnerka przygotuje jajecznicę. Praktycznie nie
widziałam rodziców przez te kilka dni kiedy tutaj jestem. Spotykaliśmy się
jedynie na śniadaniu i obiadokolacjach. Ewentualnie na jakimś spotkaniu z
rodziną. Zresztą nawet nie miałam potrzeby przebywać z nimi. Brian chyba też
nie, bo z tego co zauważyłam wcześniej, siedzi przy stoliku z kuzynami. Ledwo
wzięłam trzy patelki z jajecznicą i modląc się, żebym tego nie wywaliła udałam
się w poszukiwaniu stolika rodziców. Na szczęście nie był daleko. Położyłam
patelki na blacie i usiadłam.
-
I jak było na koncercie? - zapytał tata.
-
Bardzo fajnie - uśmiechnęłam się. Cóż taka była prawda.
Było świetnie poza jednym drobnym szczegółem, ale o nim nie zamierzam im mówić.
- Poznałam nawet dziewczynki z Blog 27.
-
Kogo? - widać, że ojciec wcześniej nie słyszał o czymś
takim jak Blog 27. Ja nie wiem jak mu się udało żyć w nieświadomości tyle czasu.
Jako jego córka postanowiłam przerwać tą błogą niewiedzę i go uświadomić.
-
To polski zespół młodzieżowy, w jego skład wchodzą dwie
dziewczynki, Tola i Ala... - zrobiłam rodzicom cały wykład o nich, choć sama
tak prawdę mówiąc o nich nie wiedziałam zbyt wiele. Tyle tylko, że widziałam je
na scenie, wiedziałam jak mają na imię i spotkałam je w garderobie chłopaków z
Tokio Hotel. To wszystko. Jednak wystarczyło, żeby zrobić im półgodzinny wykład
na ich temat. Wnioskując po ich minach mieli już dosyć mojej paplaniny. Zresztą
nie dziwię im się. Ja
też bym nie chciała tego słuchać.
Dopiłam swoje kakao, pożegnałam się z
rodzicami i opuściłam zieloną salę. Uzgodniliśmy, że pojadę razem z nimi do
kościółka, a nie z Nikolą. Cóż... Czasami trzeba się poświęcać. Miałam być u
nich w pokoju o 18.00, więc mam jeszcze dosyć dużo czasu. Bo prawie dziewięć
godzin. Wróciłam do pokoju. Nikola jeszcze spała, więc jej nie budziłam. Niech
jeszcze pozostanie przez chwilę w świecie marzeń sennych. Zmieniłam bluzkę na
rozpinaną z przodu, założyłam kozaczki i kurtkę po czym z telefonem, portfelem
i kartą magnetyczną opuściłam pokój. Miałam iść do fryzjera razem z
przyjaciółką, ale postanowiłam iść sama. Przyda mi się teraz samotność. Wyszłam
przed hotel i ruszyłam przed siebie jakąś uliczką. Miałam nadzieję, że natknę
się na jakiś salon fryzjerski gdzieś w pobliżu.
Wszędzie otaczały mnie
dziewiętnastowieczne budynki. Były piękne. W Polsce też jest wiele cudownych
budynków, jednak nikt nie zwraca na nie uwagi. A szkoda. Chociaż z drugiej
strony, kto chce podziwiać obdrapane budowle, albo pomalowane na seledynowo?
Powinny one zostać zachowane w takim stanie w jakim były w dziewiętnastym
wieku. Jednak widać urzędy miast w Polsce nie są tego samego zdania i malują
budynki na wszystkie kolory tęczy, co wygląda obrzydliwie. Przynajmniej moim
zdaniem. Nie myślałam o niczym. No może o tych wszystkich mijanych sklepach, w
których na wystawkach były czerwone serduszka. Irytowało mnie to, bo od razu
przypominał mi się Bill i to, że jestem w nim zakochana, a on nieświadomie daje
mi nadzieję, na to, że będziemy razem. A tak się nigdy nie stanie. Z prostej
przyczyny. On mnie nie kocha i nie pokocha.
Po raz kolejny tego dnia zaczęłam
myśleć po co ktoś wymyślił dzień zakochanych kiedy usłyszałam jak ktoś
wykrzykuje moje imię. Odruchowo odwróciłam głowę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz