czwartek, 29 listopada 2012

Rozdział 73



            Otworzyłam oczy z przeświadczeniem, że to już dzisiaj. Ślub babci i Svena, a także walentynki. Święto zakochanych, które staje się prawdziwą katorgą dla tych nieszczęśliwie zakochanych. Tych którzy muszą znosić miłosną atmosferę, która unosi się wokół nich. Te wszystkie serduszka, pluszaki, kwiaty i szczęśliwe pary. Wszystko to, co kojarzy nam się z ukochaną osobą, a także przypomina nam, że nigdy nie będziemy z nią szczęśliwi. Wtedy te osoby są przybite i nieszczęśliwe. Tak właśnie się czuję. Niekochana i smutna, a także nieszczęśliwa. Chciałabym dzisiaj dostać od Billa jakąś głupią kartkę, ale wiem, że to nierealne. Przecież on mnie nie kocha, więc czemu miałby mi coś takiego wysyłać? Nie ma żadnego powodu. A może ja mu coś wyślę? Nie... I tak pewnie dostanie masę walentynek od swoich fanek. A ja nie chcę być taka jak one. Chcę być kimś więcej niż wrzeszczącą fanką, która leci jedynie na ich wygląd i pieniądze. Oczywiście nie każda, ale połowa z pewnością. Większość z tych pseudo fanek szalejących teraz za chłopakami opuści ich jak tylko im się znudzą. A tak nie powinno być. Tak samo jak nie powinien liczyć się ich wygląd, tylko muzyka, która jest najważniejsza, bo w końcu są muzykami, a nie modelami, których podziwia się za wygląd.
            Zerknęłam na łóżko Nikoli. Jeszcze spała. Co tak właściwie zaszło wczoraj między mną a Billem? Coś się wydarzyło, tylko jeszcze nie wiem co. Sama nie wiem jak określić tamtą atmosferę. Było tak... romantycznie? Tak. Tak właśnie było. W końcu leżeliśmy objęci. Pytanie tylko czemu Bill to zrobił. Czemu trzymał mnie w swoich ramionach, a potem scałowywał moje łzy z policzków? Przecież nie dlatego, że jest we mnie zakochany, albo mu się podobam. To byłoby zbyt piękne, żeby było prawdziwe. Pewnie dręczyły go wyrzuty sumienia, dlatego, że płaczę z jego powodu. Tak, to musiało być to. Chociaż z drugiej strony, jeszcze w uszach brzęczały mi jego słowa: „Chciałem wtedy, żebyś znalazła się blisko mnie. Chciałem patrzyć ci w oczy...”. Co to miało oznaczać? Dał się ponieść wtedy emocjom i tyle. To nic nie miało oznaczać. Po prostu miał taki kaprys, żeby wyciągnąć mnie na scenę, więc to zrobił. Rozpieszczona gwiazdeczka... Stop. Ja tak wcale o nim nie myślę! Czemu to wszystko jest tak cholernie trudne i skomplikowane? Dlaczego to wszystko nie może być takie proste jak na filmach? Albo w książkach? Gdzie wszyscy się zawsze ze sobą szybko godzą i jedno drugiemu wyznaje miłość do końca życia, a potem żyją ze sobą szczęśliwie przez resztę swoich dni? Chociaż w sumie to nie jest pokazane na filmach. Najczęściej wszystkie love story kończą się na ślubie. Żaden nie mówi o życiu po nim. Ciekawe ile z tych małżeństw skończyło się rozwodem, a ile przetrwało? Ile bohaterowie przeżyli kłótni? Jakby się tak przyjrzeć temu wszystkiemu bliżej to nie zawsze wszystko jest takie kolorowe. Kto uwierzy teraz w słowa z bajek „i żyli długo i szczęśliwie”? Nie da się żyć ze sobą w zgodzie bez żadnych kłótni. Zawsze się znajdzie coś co denerwuje nas w drugiej osobie.
            Koniec tych rozmyślań. Dzisiaj ślub babci, więc powinnam już wstać, bo trzeba się przygotować. Iść do fryzjera, wykąpać się, pomalować paznokcie, zrobić makijaż... I wiele innych rzeczy. Trzeba ładnie wyglądać. Jednak najpierw muszę iść na śniadanie, bo mój żołądek domaga się pożywienia przez głośne burczenie. Zwlekłam się z łóżka, zabrałam pierwsze lepsze jeansy i jakąś bluzę, po czym skierowałam się do łazienki. Umyłam zęby, twarz, uczesałam się i naciągnęłam na siebie ciuchy. Nie wyglądam zbyt rewelacyjnie, ale nie zamierzam się tym póki co przejmować. Jeszcze będzie na to czas. Zabrałam ze sobą białą kartę magnetyczną i opuściłam pokój. Czerwonym korytarzem udałam się do restauracji hotelowej, która znajdowała się na tym samym piętrze co mój i Nikoli pokój. Było to ładne, dosyć duże zielone pomieszczenie z dwoma wielkimi bufetami szwedzkimi i stolikami. Odruchowo rozejrzałam się po sali. Mój wzrok błądził od stolika do stolika. Podświadomie chciałam zobaczyć gdzieś tutaj Billa. Jednak nigdzie go nie było. Z cichym westchnieniem udałam się do bufetu. Nałożyłam na talerzyk trochę masła i bułkę, po czym stanęłam w kolejce po jajecznicę.
-          Jedną jajecznicę - powiedziałam do kelnerki kiedy nadeszła moja kolej.
-          Weź też dla mnie i dla taty - usłyszałam głos mamy.
-          Ok. To trzy jajecznice - zwróciłam się do młodej dziewczyny.
-          Z wędliną czy z boczkiem? - zapytała.
-          Dwie z boczkiem i jedną z wędliną.
Podałam mamie talerzyk, żeby zaniosła go do stolika, a ja czekałam aż kelnerka przygotuje jajecznicę. Praktycznie nie widziałam rodziców przez te kilka dni kiedy tutaj jestem. Spotykaliśmy się jedynie na śniadaniu i obiadokolacjach. Ewentualnie na jakimś spotkaniu z rodziną. Zresztą nawet nie miałam potrzeby przebywać z nimi. Brian chyba też nie, bo z tego co zauważyłam wcześniej, siedzi przy stoliku z kuzynami. Ledwo wzięłam trzy patelki z jajecznicą i modląc się, żebym tego nie wywaliła udałam się w poszukiwaniu stolika rodziców. Na szczęście nie był daleko. Położyłam patelki na blacie i usiadłam.
-          I jak było na koncercie? - zapytał tata.
-          Bardzo fajnie - uśmiechnęłam się. Cóż taka była prawda. Było świetnie poza jednym drobnym szczegółem, ale o nim nie zamierzam im mówić. - Poznałam nawet dziewczynki z Blog 27.
-          Kogo? - widać, że ojciec wcześniej nie słyszał o czymś takim jak Blog 27. Ja nie wiem jak mu się udało żyć w nieświadomości tyle czasu. Jako jego córka postanowiłam przerwać tą błogą niewiedzę i go uświadomić.
-          To polski zespół młodzieżowy, w jego skład wchodzą dwie dziewczynki, Tola i Ala... - zrobiłam rodzicom cały wykład o nich, choć sama tak prawdę mówiąc o nich nie wiedziałam zbyt wiele. Tyle tylko, że widziałam je na scenie, wiedziałam jak mają na imię i spotkałam je w garderobie chłopaków z Tokio Hotel. To wszystko. Jednak wystarczyło, żeby zrobić im półgodzinny wykład na ich temat. Wnioskując po ich minach mieli już dosyć mojej paplaniny. Zresztą nie dziwię im się. Ja też bym nie chciała tego słuchać. 
Dopiłam swoje kakao, pożegnałam się z rodzicami i opuściłam zieloną salę. Uzgodniliśmy, że pojadę razem z nimi do kościółka, a nie z Nikolą. Cóż... Czasami trzeba się poświęcać. Miałam być u nich w pokoju o 18.00, więc mam jeszcze dosyć dużo czasu. Bo prawie dziewięć godzin. Wróciłam do pokoju. Nikola jeszcze spała, więc jej nie budziłam. Niech jeszcze pozostanie przez chwilę w świecie marzeń sennych. Zmieniłam bluzkę na rozpinaną z przodu, założyłam kozaczki i kurtkę po czym z telefonem, portfelem i kartą magnetyczną opuściłam pokój. Miałam iść do fryzjera razem z przyjaciółką, ale postanowiłam iść sama. Przyda mi się teraz samotność. Wyszłam przed hotel i ruszyłam przed siebie jakąś uliczką. Miałam nadzieję, że natknę się na jakiś salon fryzjerski gdzieś w pobliżu.
Wszędzie otaczały mnie dziewiętnastowieczne budynki. Były piękne. W Polsce też jest wiele cudownych budynków, jednak nikt nie zwraca na nie uwagi. A szkoda. Chociaż z drugiej strony, kto chce podziwiać obdrapane budowle, albo pomalowane na seledynowo? Powinny one zostać zachowane w takim stanie w jakim były w dziewiętnastym wieku. Jednak widać urzędy miast w Polsce nie są tego samego zdania i malują budynki na wszystkie kolory tęczy, co wygląda obrzydliwie. Przynajmniej moim zdaniem. Nie myślałam o niczym. No może o tych wszystkich mijanych sklepach, w których na wystawkach były czerwone serduszka. Irytowało mnie to, bo od razu przypominał mi się Bill i to, że jestem w nim zakochana, a on nieświadomie daje mi nadzieję, na to, że będziemy razem. A tak się nigdy nie stanie. Z prostej przyczyny. On mnie nie kocha i nie pokocha.
Po raz kolejny tego dnia zaczęłam myśleć po co ktoś wymyślił dzień zakochanych kiedy usłyszałam jak ktoś wykrzykuje moje imię. Odruchowo odwróciłam głowę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz