-
Na której stacji wysiadamy? - spytała Nikola.
-
Abbesses
- odparłam. - To chyba...
Nie zdążyłam dokończyć, gdyż wagon
metra się zatrzymał, a naszym oczom ukazał się wielki, czarny napis na białej
ścianie głoszący „Abbesses”. Wysiadłyśmy z pociągu i skierowałyśmy się do
wyjścia. Bałam się trochę urządzać sobie wycieczek po Paryżu, w obawie, że się
zgubimy, ale chęć zobaczenia miasta zwyciężyła. Zresztą i tak nie miałybyśmy co
robić w hotelu przez ten czas, który Tokijczycy mieli spędzić w redakcji Bravo.
Ruszyłyśmy
chodnikiem w stronę wzgórza, na którym usytuowana była bazylika Sacré-Coeur. Po
drodze mijałyśmy urocze arabskie sklepiki, które zachęcały klientów
orientalnymi ubraniami czy ozdobami. Przez moment poczułam się tak jakbym była
w jakimś muzułmańskim kraju, a nie sercu Francji.
-
Patrz jaka super bluzka! - wykrzyknęła Nikola i już jej
nie było.
Z cichym westchnięciem poszłam za
przyjaciółką do sklepiku, w którym przed chwilą zniknęła. Przyjaciółka porwała
upatrzoną część garderoby i pognała do przymierzalni. Czekając na nią przed
kotarą zaczęłam przerzucać z nudów wieszaki z ubraniami. Nie podobała mi się
ani jedna rzecz. I tak cud, że Nikola wypatrzyła całkiem niezłą białą bluzeczkę
z kilkoma cekinami, ułożonymi w kwiat.
-
Może w czymś pomóc panience? - usłyszałam głos młodego
mężczyzny.
-
Non, merci - nie zważając na to, że wcześniej odezwał się
do mnie po angielsku odpowiedziałam mu po francusku dalej przerzucając wieszaki
z kolejnymi bluzkami.
-
A czego szukasz? - niezrażony moją odmową mówił teraz po
francusku. - Może pomogę znaleźć ci coś odpowiedniego?
-
Naprawdę dziękuję. Na razie oglądam.
Miałam nadzieję, że się ode mnie
odczepi, ale ten dalej stał obok mnie i wpatrywał się w moją skromną osobę.
Lekko zirytowana spojrzałam niechętnie na niego. Był młodym, całkiem
przystojnym mężczyzną pochodzenia arabskiego. Mógł się podobać wielu kobietą,
bynajmniej nie tylko ze względu na orientalne rysy twarzy czy wzrost, ale jak
dla mnie był po prostu przeciętny. Słowem, daleko mu było do Billa.
-
Właśnie sobie przypomniałem, że mam śliczną spódniczkę.
Idealnie będzie na tobie leżała - powiedział z przekonaniem puszczając mi
oczko. Złapał mnie za rękę i pociągnął na drugi koniec sklepu.
Wcale mi się to nie podobało. Jego
nachalność, a także to, że zaciągnął mnie niemalże siłą do wieszaków z
króciutkimi miniówkami. Normalnie wyszłabym ze sklepu, ale jako, że musiałam
zaczekać na Nikolę stałam patrząc się na te spódniczki i modląc w duchu, żeby
przyjaciółka już wyszła z tej cholernej przymierzalni.
-
Jak ci na imię? - spytał dalej trzymając moją dłoń.
-
Mary Ann - odparłam krótko, zaklinając Nikolę, żeby się
tu zjawiła. Natychmiast!
-
Neyzdt. Miło mi poznać tak piękną kobietę...
Zaczął podnosić moją dłoń do swoich
ust. Przeraziłam się. Nie chciałam, żeby całował mojej dłoni! Wyszarpnęłam mu
ją szybko i bełkocząc coś w stylu „mnie też jest miło” uciekłam do
przymierzalni, w której była jeszcze przyjaciółka.
-
Co tu robisz? - spojrzała na mnie jak na wariatkę.
-
Ubieraj się i wychodzimy stąd - odparłam konspiracyjnym
szeptem, żeby przypadkiem sprzedawca nie usłyszał. - Już nigdy więcej nie
wchodzę z tobą do sklepów! Szczególnie arabskich!
-
Co się stało, że jesteś taka zdenerwowana? - spytała
nadal zdumiona moim zachowaniem.
-
Ten... sprzedawca... zaczął mnie podrywać! - powiedziałam
to takim tonem jakby to była największa z możliwych zbrodni. Ale po części tak to
właśnie odczułam.
-
Spodobałaś mu się - stwierdziła przebierając się z
powrotem w swoją bluzkę. - Zresztą nic dziwnego, jesteś blondynką.
-
Daj
mi spokój...
Wyszłyśmy z przebieralni i udałyśmy się
do kasy. Przez cały pobyt w sklepie, który ograniczył się do trzech minut
czułam wzrok Neyzdta na sobie. Nie mogę powiedzieć, żebym czuła się z tym
komfortowo. Opuściłyśmy sklepik i skierowałyśmy się dróżką w stronę
Sacré-Coeur. Po kwadransie naszym oczom ukazał się piękny, biały budynek
Bazyliki pod wezwaniem Najświętszego Serca Jezusowego w stylu
romańsko-bizantyjskim, zaprojektowany przez Paula Abadie. Kościół został
wzniesiony w latach 1876-1919, dla uczczenia Komuny Paryskiej. Jego trzy
kopuły, sięgające siedemdziesięciu dziewięciu metrów można było dostrzec z
całego Paryża. Jednak chyba z żadnego punktu widokowego nie robiły takiego
wrażenia jak właśnie z tego, w którym się w tej chwili znajdujemy. Tak samo jak
ani jedno zdjęcie, które widziałam nie odzwierciedla rzeczywistego piękna
budowli. Wdrapałyśmy się po schodkach na szczyt wzgórza. Chwilę oglądałyśmy dwa
posągi przedstawiające Joannę d'Arc i króla Ludwika Świętego, po czym
odwróciłyśmy się. Przed nami rozciągała się cała panorama Paryża! Widok był
wręcz nieziemski! Gdyby nie co chwilę szturchający mnie turyści, mogłabym stać
tutaj i wpatrywać się w krajobraz przez długi czas.
-
Szkoda, że nie ma z nami chłopaków... - westchnęła
Nikola. - Na pewno by im się tutaj spodobało.
-
Też żałuję, ale co zrobić? - żeby nie myśleć o Billu i
pozostałych szybko zmieniłam temat: - Wiesz, że w 1534 roku Ignacy Loyola
złożył tutaj śluby założenia zakonu Jezuitów?
-
Na Montmartre? - skinęłam głową. - Słyszałam tylko, że
stąpały po tych ziemiach takie sławy jak Vincent van Gogh, Pablo Picasso czy
Fryderyk Chopin.
-
Ale nie przeczytałaś tylu książek o Paryżu ile ja -
wystawiłam jej język.
Zawsze chciałam odwiedzić to miasto,
ale jako, że nie miałam ku temu zbyt wielkich możliwości, bo rodzice zawsze
wybierali na wakacje raczej egzotyczne miejsca, albo po prostu Niemcy pozostało
mi jedynie szukanie w przewodnikach informacji o mieście i marzenie, że kiedyś
jak będę dorosła, przyjadę tutaj. A
teraz moje marzenia się całkowicie spełniły. Nie tylko jestem tutaj, ale mam
przy sobie przyjaciół i chłopaka, którego kocham ponad wszystko inne. Szkoda
tylko, że nie wiem co on do mnie czuje...
Nagle potknęłam się o kamień wystający
z chodnika, który składał się z „kocich łbów”. Zaklęłam kilkakrotnie. To znak,
żebym nie myślała tyle o Czarnowłosym. Tylko, że moje wszystkie myśli prowadzą
do niego tak samo jak wszystkie drogi prowadzą do Rzymu.
-
Nic ci nie jest? - spytała Nikola łapiąc mnie za rękę.
-
Nie, ale japonka mi się rozwaliła.
Zdjęłam buty i chwilę próbowałam jakoś
naprawić urwany paseczek, jednakże nie udało mi się to. Co nie jest niczym
zaskakującym, zważywszy na mój pech, towarzyszący mi od wczoraj. Niby wszystko
ładnie, pięknie, ale jak jest zbyt cudownie to musi mi o sobie przypomnieć.
Wściekła podeszłam do pierwszego lepszego kosza na śmieci i wyrzuciłam do niego
japonki. Spojrzałam
na Nikolę, która bezczelnie się ze mnie nabijała.
-
I jak teraz zamierzasz chodzić? - wykrztusiła cały czas
się śmiejąc.
-
Na boso? Przynajmniej dotąd, dopóki nie kupię sobie
jakichś butów - skrzywiłam się.
-
Może na razie założysz jakieś reklamówki na nogi? -
słysząc te słowa zaczęłam się śmiać. Bądź co bądź sytuacja była komiczna.
-
Nie dzięki, wolę iść na boso - wykrztusiłam.
Żartując wróciłyśmy tą samą drogą na
uliczkę, gdzie znajdowały się arabskie sklepy. Zrządzeniem losu, w żadnym nie
było butów. Wszędzie znajdowały się jakieś obrazki, ubrania, popielniczki,
miniaturowe modele wieży Eiffla, kubki, czapki i wiele innych drobiazgów ale
nigdzie nie było obuwia. Jednak to prawda, że kiedy człowiek czegoś potrzebuje
nigdy tego nie ma.
-
Patrz, tam są jakieś buty - Nikola wskazała sklepik, w
którym kupiła białą bluzeczkę.
-
O nie! - zaprotestowałam. - Nie wejdę tam! Nie namówisz
mnie do tego!
-
A chcesz chodzić na boso po Paryżu?
-
Nie, ale wolę to niż wejść do tego sklepu. Widziałaś jak
Neyzdt się na mnie gapił?
-
Widzę, że już mówicie sobie po imieniu - dała mi lekkiego
kuksańca w żebra.
-
Ta... pewnie... - skrzywiłam się. - Nie wejdę tam.
W tym momencie na ulicę wyszedł Neyzdt.
Z szerokim uśmiechem zaczął kierować się w naszą stronę. Nie zastanawiając się
długo obróciłam się na pięcie i chciałam uciec, ale Nikola przytrzymała mnie za
rękę. Spojrzałam na nią wzrokiem mówiącym: „zaraz cię zabiję, i to wcale nie
będzie szybka i bezbolesna śmierć” przywołując na twarz sztuczny uśmiech.
-
Mary Ann - usłyszałam. - Jak dobrze cię znowu widzieć.
-
Też się cieszę - powiedziałam niemrawo kierując się do
jego sklepu.
Podeszłam do półki z butami. Z około
dwudziestu par dostrzegłam tylko jedną, która nadawała się do założenia.
-
Masz trzydzieści dziewięć z tego?
-
Oczywiście, zaraz przyniosę - obdarzył mnie słodkim
uśmiechem i odszedł po czarne baleriny.
-
Kiedyś cię zabiję - syknęłam przyjaciółce.
-
Och... przestań. Przecież on jest miły.
Spojrzałam na nią jak na wariatkę. On
jest miły?! Raczej nachalny! Gdyby nie to, że Neyzdt właśnie wracał z pudełkiem
opuściłabym to miejsce i już nigdy tu nie wróciła. Nawet gdyby to był jedyny
sklep, w którym mogłabym kupić buty!
-
Pozwól - wyjął z pudełka jedną balerinkę i chciał mi ją
założyć na stopę.
-
Dzięki - wzięłam od niego buty. - Poradzę sobie.
-
Pewnie.
Mary Ann?
-
Słucham? - spytałam chłodno zakładając obuwie.
-
Co
robisz wieczorem?
Zamarłam w pół ruchu. Czy on chce się
ze mną umówić? Nie... Musiałam się przesłyszeć! On tego nie mógł powiedzieć! To
po prostu niemożliwe! Podniosłam powoli głowę do góry i zerknęłam na Nikolę,
która dusiła się ze śmiechu, a potem na chłopaka, który z poważną miną czekał
na moją odpowiedź. I
co ja mam mu powiedzieć?
-
To ja wezmę te buty. Ile płacę?
-
Nic - odparł spokojnie, a ja otworzyłam buzię ze
zdziwienia. Musi być w tym jakiś haczyk!
-
Dobra,
ile?
-
Nic
- powtórzył.
-
Żartujesz,
prawda?
-
Nie. To umówimy się wieczorem? - a ja głupia łudziłam
się, że temat jest zakończony.
-
Przykro mi, ale jestem zajęta.
-
To
jutro.
-
Nie
da rady.
-
To pojutrze - nie dawał za wygraną, a ja coraz bardziej
miałam ochotę stąd uciec. W przeciwieństwie do mnie Nikola już prawie leżała na
podłodze ze śmiechu.
-
Niestety - wzruszyłam ramionami. - Ile za te buty?
-
Buziaka
i są twoje.
-
Sorry, ale za kogo ty mnie masz?! - puściły mi nerwy. -
Myślisz, że będę cię całowała za buty?! Za głupie... - spojrzałam na metkę
przyczepioną do buta leżącego na wystawce. - dwadzieścia euro?!
-
Ja nie... - próbował wtrącić, ale zaraz mu przerwałam.
-
I jeszcze śmiesz zaprzeczać?! Jesteś bezczelny! -
rzuciłam mu dwa banknoty po dziesięć euro i nie oglądając się na przyjaciółkę
wyszłam ze sklepu sądząc, że to koniec moich kłopotów. Ale gdzieżby tam...
Chłopak wybiegł za mną ze sklepu i
złapał mnie za ramię. Wściekła do granic możliwości odwróciłam się i walnęłam
go otwartą dłonią w twarz. Momentalnie cały jego policzek przybrał barwę
purpury. Widziałam w jego oczach złość, a w wyrazie twarzy było coś co nakazało
mi odejść stamtąd jak najszybciej. Złapałam przyjaciółkę za rękę i odciągnęłam
ją od miejsca, w którym nadal stał zdezorientowany Neyzdt.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz