czwartek, 29 listopada 2012

Rozdział 101



-          Na której stacji wysiadamy? - spytała Nikola.
-          Abbesses - odparłam. - To chyba...
Nie zdążyłam dokończyć, gdyż wagon metra się zatrzymał, a naszym oczom ukazał się wielki, czarny napis na białej ścianie głoszący „Abbesses”. Wysiadłyśmy z pociągu i skierowałyśmy się do wyjścia. Bałam się trochę urządzać sobie wycieczek po Paryżu, w obawie, że się zgubimy, ale chęć zobaczenia miasta zwyciężyła. Zresztą i tak nie miałybyśmy co robić w hotelu przez ten czas, który Tokijczycy mieli spędzić w redakcji Bravo.
            Ruszyłyśmy chodnikiem w stronę wzgórza, na którym usytuowana była bazylika Sacré-Coeur. Po drodze mijałyśmy urocze arabskie sklepiki, które zachęcały klientów orientalnymi ubraniami czy ozdobami. Przez moment poczułam się tak jakbym była w jakimś muzułmańskim kraju, a nie sercu Francji.
-          Patrz jaka super bluzka! - wykrzyknęła Nikola i już jej nie było.
Z cichym westchnięciem poszłam za przyjaciółką do sklepiku, w którym przed chwilą zniknęła. Przyjaciółka porwała upatrzoną część garderoby i pognała do przymierzalni. Czekając na nią przed kotarą zaczęłam przerzucać z nudów wieszaki z ubraniami. Nie podobała mi się ani jedna rzecz. I tak cud, że Nikola wypatrzyła całkiem niezłą białą bluzeczkę z kilkoma cekinami, ułożonymi w kwiat.
-          Może w czymś pomóc panience? - usłyszałam głos młodego mężczyzny.
-          Non, merci - nie zważając na to, że wcześniej odezwał się do mnie po angielsku odpowiedziałam mu po francusku dalej przerzucając wieszaki z kolejnymi bluzkami.
-          A czego szukasz? - niezrażony moją odmową mówił teraz po francusku. - Może pomogę znaleźć ci coś odpowiedniego?
-          Naprawdę dziękuję. Na razie oglądam.
Miałam nadzieję, że się ode mnie odczepi, ale ten dalej stał obok mnie i wpatrywał się w moją skromną osobę. Lekko zirytowana spojrzałam niechętnie na niego. Był młodym, całkiem przystojnym mężczyzną pochodzenia arabskiego. Mógł się podobać wielu kobietą, bynajmniej nie tylko ze względu na orientalne rysy twarzy czy wzrost, ale jak dla mnie był po prostu przeciętny. Słowem, daleko mu było do Billa.
-          Właśnie sobie przypomniałem, że mam śliczną spódniczkę. Idealnie będzie na tobie leżała - powiedział z przekonaniem puszczając mi oczko. Złapał mnie za rękę i pociągnął na drugi koniec sklepu.
Wcale mi się to nie podobało. Jego nachalność, a także to, że zaciągnął mnie niemalże siłą do wieszaków z króciutkimi miniówkami. Normalnie wyszłabym ze sklepu, ale jako, że musiałam zaczekać na Nikolę stałam patrząc się na te spódniczki i modląc w duchu, żeby przyjaciółka już wyszła z tej cholernej przymierzalni.
-          Jak ci na imię? - spytał dalej trzymając moją dłoń.
-          Mary Ann - odparłam krótko, zaklinając Nikolę, żeby się tu zjawiła. Natychmiast!
-          Neyzdt. Miło mi poznać tak piękną kobietę...
Zaczął podnosić moją dłoń do swoich ust. Przeraziłam się. Nie chciałam, żeby całował mojej dłoni! Wyszarpnęłam mu ją szybko i bełkocząc coś w stylu „mnie też jest miło” uciekłam do przymierzalni, w której była jeszcze przyjaciółka.
-          Co tu robisz? - spojrzała na mnie jak na wariatkę.
-          Ubieraj się i wychodzimy stąd - odparłam konspiracyjnym szeptem, żeby przypadkiem sprzedawca nie usłyszał. - Już nigdy więcej nie wchodzę z tobą do sklepów! Szczególnie arabskich!
-          Co się stało, że jesteś taka zdenerwowana? - spytała nadal zdumiona moim zachowaniem.
-          Ten... sprzedawca... zaczął mnie podrywać! - powiedziałam to takim tonem jakby to była największa z możliwych zbrodni. Ale po części tak to właśnie odczułam.
-          Spodobałaś mu się - stwierdziła przebierając się z powrotem w swoją bluzkę. - Zresztą nic dziwnego, jesteś blondynką.
-          Daj mi spokój...
Wyszłyśmy z przebieralni i udałyśmy się do kasy. Przez cały pobyt w sklepie, który ograniczył się do trzech minut czułam wzrok Neyzdta na sobie. Nie mogę powiedzieć, żebym czuła się z tym komfortowo. Opuściłyśmy sklepik i skierowałyśmy się dróżką w stronę Sacré-Coeur. Po kwadransie naszym oczom ukazał się piękny, biały budynek Bazyliki pod wezwaniem Najświętszego Serca Jezusowego w stylu romańsko-bizantyjskim, zaprojektowany przez Paula Abadie. Kościół został wzniesiony w latach 1876-1919, dla uczczenia Komuny Paryskiej. Jego trzy kopuły, sięgające siedemdziesięciu dziewięciu metrów można było dostrzec z całego Paryża. Jednak chyba z żadnego punktu widokowego nie robiły takiego wrażenia jak właśnie z tego, w którym się w tej chwili znajdujemy. Tak samo jak ani jedno zdjęcie, które widziałam nie odzwierciedla rzeczywistego piękna budowli. Wdrapałyśmy się po schodkach na szczyt wzgórza. Chwilę oglądałyśmy dwa posągi przedstawiające Joannę d'Arc i króla Ludwika Świętego, po czym odwróciłyśmy się. Przed nami rozciągała się cała panorama Paryża! Widok był wręcz nieziemski! Gdyby nie co chwilę szturchający mnie turyści, mogłabym stać tutaj i wpatrywać się w krajobraz przez długi czas.
-          Szkoda, że nie ma z nami chłopaków... - westchnęła Nikola. - Na pewno by im się tutaj spodobało.
-          Też żałuję, ale co zrobić? - żeby nie myśleć o Billu i pozostałych szybko zmieniłam temat: - Wiesz, że w 1534 roku Ignacy Loyola złożył tutaj śluby założenia zakonu Jezuitów?
-          Na Montmartre? - skinęłam głową. - Słyszałam tylko, że stąpały po tych ziemiach takie sławy jak Vincent van Gogh, Pablo Picasso czy Fryderyk Chopin.
-          Ale nie przeczytałaś tylu książek o Paryżu ile ja - wystawiłam jej język.
Zawsze chciałam odwiedzić to miasto, ale jako, że nie miałam ku temu zbyt wielkich możliwości, bo rodzice zawsze wybierali na wakacje raczej egzotyczne miejsca, albo po prostu Niemcy pozostało mi jedynie szukanie w przewodnikach informacji o mieście i marzenie, że kiedyś jak będę dorosła,  przyjadę tutaj. A teraz moje marzenia się całkowicie spełniły. Nie tylko jestem tutaj, ale mam przy sobie przyjaciół i chłopaka, którego kocham ponad wszystko inne. Szkoda tylko, że nie wiem co on do mnie czuje...
Nagle potknęłam się o kamień wystający z chodnika, który składał się z „kocich łbów”. Zaklęłam kilkakrotnie. To znak, żebym nie myślała tyle o Czarnowłosym. Tylko, że moje wszystkie myśli prowadzą do niego tak samo jak wszystkie drogi prowadzą do Rzymu.
-          Nic ci nie jest? - spytała Nikola łapiąc mnie za rękę.
-          Nie, ale japonka mi się rozwaliła.
Zdjęłam buty i chwilę próbowałam jakoś naprawić urwany paseczek, jednakże nie udało mi się to. Co nie jest niczym zaskakującym, zważywszy na mój pech, towarzyszący mi od wczoraj. Niby wszystko ładnie, pięknie, ale jak jest zbyt cudownie to musi mi o sobie przypomnieć. Wściekła podeszłam do pierwszego lepszego kosza na śmieci i wyrzuciłam do niego japonki. Spojrzałam na Nikolę, która bezczelnie się ze mnie nabijała.
-          I jak teraz zamierzasz chodzić? - wykrztusiła cały czas się śmiejąc.
-          Na boso? Przynajmniej dotąd, dopóki nie kupię sobie jakichś butów - skrzywiłam się.
-          Może na razie założysz jakieś reklamówki na nogi? - słysząc te słowa zaczęłam się śmiać. Bądź co bądź sytuacja była komiczna.
-          Nie dzięki, wolę iść na boso - wykrztusiłam.
Żartując wróciłyśmy tą samą drogą na uliczkę, gdzie znajdowały się arabskie sklepy. Zrządzeniem losu, w żadnym nie było butów. Wszędzie znajdowały się jakieś obrazki, ubrania, popielniczki, miniaturowe modele wieży Eiffla, kubki, czapki i wiele innych drobiazgów ale nigdzie nie było obuwia. Jednak to prawda, że kiedy człowiek czegoś potrzebuje nigdy tego nie ma.
-          Patrz, tam są jakieś buty - Nikola wskazała sklepik, w którym kupiła białą bluzeczkę.
-          O nie! - zaprotestowałam. - Nie wejdę tam! Nie namówisz mnie do tego!
-          A chcesz chodzić na boso po Paryżu?
-          Nie, ale wolę to niż wejść do tego sklepu. Widziałaś jak Neyzdt się na mnie gapił?
-          Widzę, że już mówicie sobie po imieniu - dała mi lekkiego kuksańca w żebra.
-          Ta... pewnie... - skrzywiłam się. - Nie wejdę tam.
W tym momencie na ulicę wyszedł Neyzdt. Z szerokim uśmiechem zaczął kierować się w naszą stronę. Nie zastanawiając się długo obróciłam się na pięcie i chciałam uciec, ale Nikola przytrzymała mnie za rękę. Spojrzałam na nią wzrokiem mówiącym: „zaraz cię zabiję, i to wcale nie będzie szybka i bezbolesna śmierć” przywołując na twarz sztuczny uśmiech.
-          Mary Ann - usłyszałam. - Jak dobrze cię znowu widzieć.
-          Też się cieszę - powiedziałam niemrawo kierując się do jego sklepu.
Podeszłam do półki z butami. Z około dwudziestu par dostrzegłam tylko jedną, która nadawała się do założenia.
-          Masz trzydzieści dziewięć z tego?
-          Oczywiście, zaraz przyniosę - obdarzył mnie słodkim uśmiechem i odszedł po czarne baleriny.
-          Kiedyś cię zabiję - syknęłam przyjaciółce.
-          Och... przestań. Przecież on jest miły.
Spojrzałam na nią jak na wariatkę. On jest miły?! Raczej nachalny! Gdyby nie to, że Neyzdt właśnie wracał z pudełkiem opuściłabym to miejsce i już nigdy tu nie wróciła. Nawet gdyby to był jedyny sklep, w którym mogłabym kupić buty!
-          Pozwól - wyjął z pudełka jedną balerinkę i chciał mi ją założyć na stopę.
-          Dzięki - wzięłam od niego buty. - Poradzę sobie.
-          Pewnie. Mary Ann?
-          Słucham? - spytałam chłodno zakładając obuwie.
-          Co robisz wieczorem?
Zamarłam w pół ruchu. Czy on chce się ze mną umówić? Nie... Musiałam się przesłyszeć! On tego nie mógł powiedzieć! To po prostu niemożliwe! Podniosłam powoli głowę do góry i zerknęłam na Nikolę, która dusiła się ze śmiechu, a potem na chłopaka, który z poważną miną czekał na moją odpowiedź. I co ja mam mu powiedzieć?
-          To ja wezmę te buty. Ile płacę?
-          Nic - odparł spokojnie, a ja otworzyłam buzię ze zdziwienia. Musi być w tym jakiś haczyk!
-          Dobra, ile?
-          Nic - powtórzył.
-          Żartujesz, prawda?
-          Nie. To umówimy się wieczorem? - a ja głupia łudziłam się, że temat jest zakończony.
-          Przykro mi, ale jestem zajęta.
-          To jutro.
-          Nie da rady.
-          To pojutrze - nie dawał za wygraną, a ja coraz bardziej miałam ochotę stąd uciec. W przeciwieństwie do mnie Nikola już prawie leżała na podłodze ze śmiechu.
-          Niestety - wzruszyłam ramionami. - Ile za te buty?
-          Buziaka i są twoje.
-          Sorry, ale za kogo ty mnie masz?! - puściły mi nerwy. - Myślisz, że będę cię całowała za buty?! Za głupie... - spojrzałam na metkę przyczepioną do buta leżącego na wystawce. - dwadzieścia euro?!
-          Ja nie... - próbował wtrącić, ale zaraz mu przerwałam.
-          I jeszcze śmiesz zaprzeczać?! Jesteś bezczelny! - rzuciłam mu dwa banknoty po dziesięć euro i nie oglądając się na przyjaciółkę wyszłam ze sklepu sądząc, że to koniec moich kłopotów. Ale gdzieżby tam...
Chłopak wybiegł za mną ze sklepu i złapał mnie za ramię. Wściekła do granic możliwości odwróciłam się i walnęłam go otwartą dłonią w twarz. Momentalnie cały jego policzek przybrał barwę purpury. Widziałam w jego oczach złość, a w wyrazie twarzy było coś co nakazało mi odejść stamtąd jak najszybciej. Złapałam przyjaciółkę za rękę i odciągnęłam ją od miejsca, w którym nadal stał zdezorientowany Neyzdt.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz