czwartek, 29 listopada 2012

Rozdział 99



Drżącymi dłońmi przerzucałam zawartość torebki w poszukiwaniu telefonu komórkowego. Dlaczego mama musi dzwonić akurat w tej chwili?! Zupełnie jakby nie mogła zadzwonić za kilka minut! I pomyśleć, że gdyby nie ona, to teraz leżałabym na podłodze z Billem i się z nim całowała. Słowem robiłabym to o czym marzyłam przez tak długi okres czasu. Ale nie! Matka jak zwykle musiała wszystko zepsuć! Wyciągnęłam telefon i z miną męczennicy nacisnęłam zieloną słuchaweczkę.
-          Słucham? - zapytałam trochę zbyt ostro, ale to jej wina, że teraz nie leżę obok chłopaka, którego kocham.
-          Jesteś zła? Stało się coś? - pytała, a ja miałam ochotę wykrzyczeć jej, że tak. Że mogło się stać bardzo wiele, ale ona musiała nam w tym przeszkodzić.
-          Nie mamo, nic się nie stało - zapewniłam znużonym głosem, bo nie miałam najmniejszej ochoty na rozmowę z nią. - Jestem po prostu zmęczona. To wszystko.
-          Gdzie teraz jesteście?
-          W hotelu - odparłam krótko.
-          I jak ci się podoba?
Odpowiadałam jej grzecznie na wszystkie pytania, i co rusz rzucałam tęskne spojrzenia Billowi. Tak bardzo chciałam się rozłączyć i wrócić do Czarnowłosego, ale nie mogłam. Raz, że mama nie byłaby zadowolona, a dwa romantyczna atmosfera prysła niczym bańka mydlana. Ale może da się ją wywołać jeszcze raz?
-          Uważaj na siebie w tym Paryżu.
-          Dobrze mamo, będę. Pozdrów tatę i Briana.
Nareszcie! Po piętnastu minutach wypytywania mogłam się rozłączyć. I pomyśleć, że czeka mnie jeszcze co najmniej siedem takich telefonów. Żyć nie umierać. Choć dobrze wiedzieć, że rodzice się o mnie martwią. Tylko niech nie dzwonią w takich momentach! Bo to jest wręcz nie do wybaczenia! Już miałam usiąść na krzesełku, kiedy rozległo się pukanie do drzwi.
-          Otworzę - rzuciłam podchodząc do drzwi wściekła, że znowu ktoś zakłóca naszą prywatność.
W korytarzu stał młody, przystojny kelner z metalowym wózkiem, na którym stały dwie srebrne tace i kilka szklanych butelek coca-coli. Uśmiechnęłam się na ten widok, ale widząc spojrzenie jakim obdarował mnie chłopak na moich policzkach momentalnie wykwitł delikatny rumieniec. Cóż... Mam na sobie jedynie ręcznik. No i bieliznę, której nie widać. A nie można nazwać tego stroju odpowiednim w tej sytuacji. Co dziwne w towarzystwie Billa nie byłam zawstydzona, zaś widząc spojrzenie kelnera miałam ochotę uciec daleko stąd.  Żeby zamaskować swoje zakłopotanie uśmiechnęłam się do niego czarująco. Teraz to on wyglądał na zmieszanego.
-          Bonsoir - przywitał się w końcu.
-          Bonsoir - odpowiedziałam, ale widząc, że nie zamierza nic dodać ponagliłam go: - Oui?
-          Did you order roast veal with green peas and camembert? - powiedział łamaną angielszczyzną z wyraźnym francuskim akcentem.
-          Instant - odpowiedziałam w jego ojczystym języku i zwróciłam się już po niemiecku do Czarnowłosego: - Bill, zamawiałeś Rôti de vean aux petits pois de camembert?
-          Jeżeli chodzi ci o pieczeń cielęcą z zielonym groszkiem i camembertem to owszem zamawiałem - odkrzyknął, a ja spojrzałam na kelnera, który był wyraźnie zszokowany tym, że mówię po francusku.
-          Parlez-vous franςais, mademoiselle? - spytał grzecznie wchodząc do środka.
-          Oui, je parle franςais - uśmiechnęłam się. - Merci beaucoup - powiedziałam kiedy położył tace i coca-colę na stole.
-          Je vous en prie - uśmiechnął się grzecznie i wyszedł na korytarz. - Bon appétit.
-          Merci. Au revoir.
Zamknęłam za nim drzwi i skierowałam się do stolika. Podniosłam pokrywkę, a do moich nozdrzy dotarł zapach cielęciny. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że jestem niesamowicie głodna.
* * *
            Podniósł się z podłogi i położył wygodnie na łóżku. Żałował, że nie doszło do pocałunku, ale może to i lepiej? Przynajmniej dziewczyna ponownie go nie odtrąciła. Owszem miał jej zgodę, ale zawsze mogła się rozmyślić, albo potem zrobić mu awanturę. Nie, nie bał się jej, ale nie chciał się kłócić. Bo przez każdą kłótnię się od siebie oddalali. A jemu przecież nie o to chodziło.
Obserwował dziewczynę, która chodziła w tą i z powrotem po pokoju mówiąc coś po polsku do swojego rozmówcy. Wyglądała niesamowicie w samym ręczniku. Ciekawe jak wygląda bez niego... Pewnie równie dobrze, albo i jeszcze lepiej... Momentalnie odrzucił od siebie te myśli, bo przecież powinien się zastanawiać jak wyznać jej miłość, a nie nad tym jak wygląda bez ręcznika! Ale jest tylko chłopakiem. Na dodatek zakochanym po uszy.
            Podniósł słuchawkę od hotelowego telefonu i wykręcił numer recepcji.
-          Bonsoir - usłyszał kobiecy głos. - W czym mogę pomóc? - spytała po niemiecku.
-          Dobry wieczór, chciałbym zamówić kolację do pokoju.
-          Oczywiście - kobieta zaczęła wymieniać rozmaite potrawy, ale on miał ochotę zamówić jedynie pizzę, albo jakiegoś hamburgera. Słowem coś zwyczajnego.
-          Niech będzie pieczeń cielęca z zielonym groszkiem i camembertem.
Pożegnał się z kobietą i wrócił do podziwiania Mary Ann. Dlaczego akurat w takim momencie musiała zadzwonić jej komórka? Czemu nie mogła za kilka minut? Teraz już nie będzie takiej atmosfery jak przed chwilą, a szkoda. Pozostaje jeszcze tylko nadzieja, że miło spędzą wieczór we dwójkę. Co prawdę mówiąc było mało prawdopodobne, gdyż zapewne za niedługo zjawi się Nikola, Tom, Gustav i Georg sprawdzić jak im się wspólnie „mieszka”. A on bądź co bądź był na nich wściekły za to, że uknuli przeciwko nim spisek. Robili to w dobrej mierze, ale omal wszystkiego nie popsuli. Dobrze, że dało się rozsunąć łóżko, bo to byłby kolejny kanister benzyny dolany do i tak płonącego ogniska.
Dziewczyna skończyła rozmowę w momencie kiedy ktoś zapukał do drzwi. Oby to nie byli przyjaciele tylko ktoś z obsługi. W zasadzie zamawiał kolację, ale wątpił czy to możliwe, żeby w tak krótkim czasie została przygotowana. Mary Ann rzuciła krótkie „otworzę” i już jej nie było.
-          Bill, zamawiałeś Rôti de vean aux petits pois de camembert? - usłyszał.
-          Jeżeli chodzi ci o pieczeń cielęcą z zielonym groszkiem i camembertem to owszem, zamawiałem - odpowiedział.
Ta dziewczyna coraz bardziej go zadziwiała. Nie dość, że potrafiła perfekcyjnie mówić po polsku, który jego zdaniem jest jednym z trudniejszych języków, angielsku, niemiecku, prawdę powiedziawszy kiedy spotkał ją pierwszy raz w kinie myślał, że to rodowita Niemka, to jeszcze widać, że uczy się francuskiego. Niesamowita mieszanka. On niestety potrafił tylko niemiecki, a teraz dodatkowo musiał opanować do perfekcji angielski, gdyż było to wymagane w tej branży. Kiedy jeszcze dwa lata temu marzył o tym, że będzie sławny nie przypuszczał, że to może być takie uciążliwe. Musisz robić to co każe ci sztab ludzi, dla których liczą się tylko pieniądze. Nikogo nie obchodzi to czy czujesz się dobrze czy źle. Ważne, żebyś wyszedł na scenę z szerokim uśmiechem na ustach. Owszem kocha to co robi, ale jest kilka rzeczy, którym jest przeciwny. Mianowicie te wszystkie gadżety z wizerunkiem Tokio Hotel i to, że muszą nagrać płytę po angielsku. Zupełnie mu się to nie podobało, ale klamka już zapadła. I nie miał na to żadnego wpływu, gdyż podejmowanie decyzji nie należy do niego tylko do Davida Josta, który ich „stworzył”.
Kiedy kelner wyszedł z pokoju Mary Ann podeszła do stolika i podniosła srebrną pokrywkę. Po pomieszczeniu rozniósł się zapach smakowitego dania.
-          Idziesz zjeść? - zapytała.
-          Tak. Pewnie - powiedział automatycznie wyrywając się z zamyślenia. - Potrafisz mówić po francusku?
-          Znam kilka zwrotów - uśmiechnęła się do niego. - To wszystko.
-          Powiedz coś - poprosił. Nigdy nie podobał mu się francuski, choć większość ludzi była nim zachwycona. Jednak niesamowicie brzmiał w ustach Mary Ann. Tak seksownie.
-          Je t’aime et vais t’aimer toujours mon nounours - powiedziała szybko, tak że praktycznie nie był w stanie odróżnić poszczególnych wyrazów, a co dopiero zdań.
-          A po niemiecku?
Tajemnica - puściła mu oczko. - Może kiedyś się dowiesz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz