Drżącymi dłońmi przerzucałam zawartość
torebki w poszukiwaniu telefonu komórkowego. Dlaczego mama musi dzwonić akurat
w tej chwili?! Zupełnie jakby nie mogła zadzwonić za kilka minut! I pomyśleć,
że gdyby nie ona, to teraz leżałabym na podłodze z Billem i się z nim całowała.
Słowem robiłabym to o czym marzyłam przez tak długi okres czasu. Ale nie! Matka
jak zwykle musiała wszystko zepsuć! Wyciągnęłam telefon i z miną męczennicy
nacisnęłam zieloną słuchaweczkę.
-
Słucham? - zapytałam trochę zbyt ostro, ale to jej wina,
że teraz nie leżę obok chłopaka, którego kocham.
-
Jesteś zła? Stało się coś? - pytała, a ja miałam ochotę
wykrzyczeć jej, że tak. Że mogło się stać bardzo wiele, ale ona musiała nam w
tym przeszkodzić.
-
Nie mamo, nic się nie stało - zapewniłam znużonym głosem,
bo nie miałam najmniejszej ochoty na rozmowę z nią. - Jestem po prostu zmęczona.
To
wszystko.
-
Gdzie
teraz jesteście?
-
W
hotelu - odparłam krótko.
-
I jak ci się podoba?
Odpowiadałam jej grzecznie na wszystkie
pytania, i co rusz rzucałam tęskne spojrzenia Billowi. Tak bardzo chciałam się
rozłączyć i wrócić do Czarnowłosego, ale nie mogłam. Raz, że mama nie byłaby
zadowolona, a dwa romantyczna atmosfera prysła niczym bańka mydlana. Ale może da się ją
wywołać jeszcze raz?
-
Uważaj na siebie w tym Paryżu.
-
Dobrze mamo, będę. Pozdrów tatę i Briana.
Nareszcie! Po piętnastu minutach wypytywania
mogłam się rozłączyć. I pomyśleć, że czeka mnie jeszcze co najmniej siedem
takich telefonów. Żyć nie umierać. Choć dobrze wiedzieć, że rodzice się o mnie
martwią. Tylko niech nie dzwonią w takich momentach! Bo to jest wręcz nie do
wybaczenia! Już miałam usiąść na krzesełku, kiedy rozległo się pukanie do
drzwi.
-
Otworzę - rzuciłam podchodząc do drzwi wściekła, że znowu
ktoś zakłóca naszą prywatność.
W korytarzu stał młody, przystojny
kelner z metalowym wózkiem, na którym stały dwie srebrne tace i kilka szklanych
butelek coca-coli. Uśmiechnęłam się na ten widok, ale widząc spojrzenie jakim
obdarował mnie chłopak na moich policzkach momentalnie wykwitł delikatny
rumieniec. Cóż... Mam na sobie jedynie ręcznik. No i bieliznę, której nie
widać. A nie można nazwać tego stroju odpowiednim w tej sytuacji. Co dziwne w
towarzystwie Billa nie byłam zawstydzona, zaś widząc spojrzenie kelnera miałam
ochotę uciec daleko stąd. Żeby
zamaskować swoje zakłopotanie uśmiechnęłam się do niego czarująco. Teraz to on
wyglądał na zmieszanego.
-
Bonsoir - przywitał się w końcu.
-
Bonsoir - odpowiedziałam, ale widząc, że nie zamierza nic
dodać ponagliłam go: - Oui?
-
Did you order roast veal with green
peas and camembert? - powiedział łamaną angielszczyzną z wyraźnym francuskim
akcentem.
-
Instant - odpowiedziałam w jego ojczystym języku i
zwróciłam się już po niemiecku do Czarnowłosego: - Bill, zamawiałeś Rôti de
vean aux petits pois de camembert?
-
Jeżeli chodzi ci o pieczeń cielęcą z zielonym groszkiem i
camembertem to owszem zamawiałem - odkrzyknął, a ja spojrzałam na kelnera,
który był wyraźnie zszokowany tym, że mówię po francusku.
-
Parlez-vous franςais, mademoiselle? - spytał grzecznie wchodząc do środka.
-
Oui, je parle franςais - uśmiechnęłam się. - Merci beaucoup - powiedziałam
kiedy położył tace i coca-colę na stole.
-
Je vous en prie - uśmiechnął się grzecznie i wyszedł na
korytarz. - Bon appétit.
-
Merci. Au revoir.
Zamknęłam za nim drzwi i skierowałam
się do stolika. Podniosłam pokrywkę, a do moich nozdrzy dotarł zapach
cielęciny. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że jestem niesamowicie głodna.
* * *
Podniósł
się z podłogi i położył wygodnie na łóżku. Żałował, że nie doszło do pocałunku,
ale może to i lepiej? Przynajmniej dziewczyna ponownie go nie odtrąciła. Owszem
miał jej zgodę, ale zawsze mogła się rozmyślić, albo potem zrobić mu awanturę.
Nie, nie bał się jej, ale nie chciał się kłócić. Bo przez każdą kłótnię się od
siebie oddalali. A jemu przecież nie o to chodziło.
Obserwował dziewczynę, która chodziła w
tą i z powrotem po pokoju mówiąc coś po polsku do swojego rozmówcy. Wyglądała
niesamowicie w samym ręczniku. Ciekawe jak wygląda bez niego... Pewnie równie
dobrze, albo i jeszcze lepiej... Momentalnie odrzucił od siebie te myśli, bo
przecież powinien się zastanawiać jak wyznać jej miłość, a nie nad tym jak
wygląda bez ręcznika! Ale jest tylko chłopakiem. Na dodatek zakochanym po uszy.
Podniósł
słuchawkę od hotelowego telefonu i wykręcił numer recepcji.
-
Bonsoir - usłyszał kobiecy głos. - W czym mogę pomóc? -
spytała po niemiecku.
-
Dobry wieczór, chciałbym zamówić kolację do pokoju.
-
Oczywiście - kobieta zaczęła wymieniać rozmaite potrawy,
ale on miał ochotę zamówić jedynie pizzę, albo jakiegoś hamburgera. Słowem coś zwyczajnego.
-
Niech będzie pieczeń cielęca z zielonym groszkiem i
camembertem.
Pożegnał się z kobietą i wrócił do
podziwiania Mary Ann. Dlaczego akurat w takim momencie musiała zadzwonić jej
komórka? Czemu nie mogła za kilka minut? Teraz już nie będzie takiej atmosfery
jak przed chwilą, a szkoda. Pozostaje jeszcze tylko nadzieja, że miło spędzą
wieczór we dwójkę. Co prawdę mówiąc było mało prawdopodobne, gdyż zapewne za
niedługo zjawi się Nikola, Tom, Gustav i Georg sprawdzić jak im się wspólnie
„mieszka”. A on bądź co bądź był na nich wściekły za to, że uknuli przeciwko
nim spisek. Robili to w dobrej mierze, ale omal wszystkiego nie popsuli.
Dobrze, że dało się rozsunąć łóżko, bo to byłby kolejny kanister benzyny dolany
do i tak płonącego ogniska.
Dziewczyna skończyła rozmowę w momencie
kiedy ktoś zapukał do drzwi. Oby to nie byli przyjaciele tylko ktoś z obsługi.
W zasadzie zamawiał kolację, ale wątpił czy to możliwe, żeby w tak krótkim
czasie została przygotowana. Mary Ann rzuciła krótkie „otworzę” i już jej nie
było.
-
Bill, zamawiałeś Rôti de vean aux
petits pois de camembert? - usłyszał.
-
Jeżeli chodzi ci o pieczeń cielęcą z zielonym groszkiem i
camembertem to owszem, zamawiałem - odpowiedział.
Ta dziewczyna coraz bardziej go
zadziwiała. Nie dość, że potrafiła perfekcyjnie mówić po polsku, który jego
zdaniem jest jednym z trudniejszych języków, angielsku, niemiecku, prawdę
powiedziawszy kiedy spotkał ją pierwszy raz w kinie myślał, że to rodowita
Niemka, to jeszcze widać, że uczy się francuskiego. Niesamowita mieszanka. On
niestety potrafił tylko niemiecki, a teraz dodatkowo musiał opanować do
perfekcji angielski, gdyż było to wymagane w tej branży. Kiedy jeszcze dwa lata
temu marzył o tym, że będzie sławny nie przypuszczał, że to może być takie
uciążliwe. Musisz robić to co każe ci sztab ludzi, dla których liczą się tylko
pieniądze. Nikogo nie obchodzi to czy czujesz się dobrze czy źle. Ważne, żebyś
wyszedł na scenę z szerokim uśmiechem na ustach. Owszem kocha to co robi, ale
jest kilka rzeczy, którym jest przeciwny. Mianowicie te wszystkie gadżety z
wizerunkiem Tokio Hotel i to, że muszą nagrać płytę po angielsku. Zupełnie mu
się to nie podobało, ale klamka już zapadła. I nie miał na to żadnego wpływu,
gdyż podejmowanie decyzji nie należy do niego tylko do Davida Josta, który ich
„stworzył”.
Kiedy kelner wyszedł z pokoju Mary Ann
podeszła do stolika i podniosła srebrną pokrywkę. Po pomieszczeniu rozniósł się
zapach smakowitego dania.
-
Idziesz
zjeść? - zapytała.
-
Tak. Pewnie - powiedział automatycznie wyrywając się z
zamyślenia. - Potrafisz mówić po francusku?
-
Znam kilka zwrotów - uśmiechnęła się do niego. - To
wszystko.
-
Powiedz coś - poprosił. Nigdy nie podobał mu się
francuski, choć większość ludzi była nim zachwycona. Jednak niesamowicie brzmiał w
ustach Mary Ann. Tak seksownie.
-
Je t’aime et vais t’aimer toujours mon nounours -
powiedziała szybko, tak że praktycznie nie był w stanie odróżnić poszczególnych
wyrazów, a co dopiero zdań.
-
A
po niemiecku?
Tajemnica - puściła mu
oczko. - Może kiedyś się dowiesz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz