czwartek, 29 listopada 2012

Rozdział 75



            Skąd to ja wiedziałam, że będziemy spóźnieni? Do małego kościółka dojechaliśmy o 18.50. Dwadzieścia minut spóźnienia. Co to jest? - pomyślałam z ironią. Zajęliśmy miejsca w ławkach na samym końcu. Kościółek był mały, ale miał piękne wnętrze. Gotyckie. Na środku był rozłożony czerwony dywan, a do ławek poprzypinane bukiety z czerwonych kwiatów ułożone w serca. Czuć było nastrój walentynek, a także nutkę romantyzmu. Zresztą to normalne na ślubach.
Nie wiedzieć czemu na miejscu Babci i Svena wyobraziłam sobie siebie i Billa. Nasz wspólny ślub, wesele, a potem noc poślubną... Rozmarzyłam się totalnie. Jakby to było wspaniale stać na środku takiego uroczego kościółka w białej sukni obok ukochanego mężczyzny. Tego jednego dnia oczy wszystkich zebranych skierowałyby się na mnie. Wzbudziłabym „achy” i „ochy”. Ale nie byłoby to dla mnie najważniejsze. Ważniejsze byłoby to, że stoję u boku najukochańszego mężczyzny na świecie jakim byłby Bill Kaulitz we własnej osobie i zaraz miałabym powiedzieć „tak”. Tak często używane i banalne słowo, które jednocześnie staje się obietnicą na całe życie. Zacieśnia jeszcze bardziej więzy pomiędzy dwoma osobami. Od tej chwili stają się jednością. Stop! O czym ja w ogóle myślę? O moim ślubie z Billem?! Przecież to głupie marzenia, które nigdy się nie spełnią! Nie powinno mi to w ogóle przyjść do głowy. Jak mogę myśleć o swoim ślubie z nim skoro nawet ze sobą nie chodzimy?! Musiało mi już totalnie paść na mózg. Muszę się koniecznie wyleczyć z tej miłości do niego co nie będzie rzeczą ani prostą ani łatwą. Bo jeżeli tego nie zrobię, to jeszcze zacznę pisać koło swojego imienia jego nazwisko i planować wspólną przyszłość. Chociaż Mary Ann Kaulitz całkiem nieźle by brzmiało... Koniec! Nie myślę o tym! Szkoda na to czasu, bo i tak nigdy moje marzenia się nie spełnią, a nie można żyć tylko złudzeniami i marzeniami. Istnieje jeszcze realne życie, w którym trzeba stawić czoła problemom.
            Byłam tak pochłonięta myślami, że nawet nie zorientowałam się kiedy ceremonia dobiegła końca. Szczęśliwa babcia ze Svenem właśnie szli po czerwonym dywanie, a pozostali goście za nimi. Przed kościołem zostali obrzucani ryżem. Ślicznie to wyglądało. Na twarzach nowożeńców widniały szerokie uśmiechy. Też się uśmiechnęłam, jednak było to bardziej wymuszone. Wcale, ale to wcale nie cieszyłam się z ich szczęścia. Pewnie to dlatego, że moje serce krwawi, przez to, że nie mam jak być z Billem, choć pragnę tego z całego serca.
Babcia Anabelle stanęła na szczycie schodków, obróciła się tyłem i rzuciła za siebie swój bukiet ślubny. Stałam i patrzyłam jak samotne kobiety się na niego rzucają. Nie zamierzałam w tym uczestniczyć, bo na ślub jestem jeszcze za młoda. W końcu mam jeszcze tylko szesnaście lat. Jednak dziwnym zbiegiem okoliczności bukiet znalazł się w moich ramionach, po czym wypadł. Podniosła go szybko jakaś kobieta. Nie przejęłam się tym zbytnio. Bardziej zaczęło mnie zastanawiać co znaczyło, to, że bukiet wpadł mi w ręce po to, żeby zaraz wylecieć. Wiadomo, że ta kobieta, która złapie bukiet jako następna wyjdzie za mąż, jednak co ma oznaczać chwilowe trzymanie w rękach ślubnego bukietu? Nic, albo to, że nigdy nie wyjdę za mąż.
-          Chodź Mary Ann, jedziemy do hotelu - z rozmyślań wyrwał mnie głos taty.
Kiwnęłam głową i powlokłam się za nim, mamą i Brianem do samochodu. Wsiadłam do środka i bezmyślnie wgapiłam się w szybę, a raczej obraz za nią. Przestałam myśleć o czymkolwiek. A już szczególnie bukiecie i Billu. Teraz muszę jakoś przebrnąć przez wesele.
Wysiadając z samochodu przywołałam na twarz wymuszony uśmiech. Nie czekając na rodziców i brata skierowałam się w stronę sali balowej znajdującej się na ostatnim piętrze hotelu. Miałam nadzieję, że jest już tam Nikola. Nie zauważyłam jej w kościółku, ale to zapewne dlatego, że się nie rozglądałam. Po prostu zatopiłam się w myślach o moim i Billa ślubie. Co jest niedorzeczne. Ale jak to mawiają „pomarzyć zawsze można”.
Sala była urządzona podobnie jak kościół. Wszędzie były czerwone serduszka. Babcia w ogóle nie ma litości dla swojej biednej wnuczki. Wystarczy, że musiałam dzisiaj podziwiać te wszystkie czerwone wystawy sklepowe. Bleh... Na dodatek spodziewałam się, że dostanę coś od Billa, choć doskonale zdaję, zdawałam i będę sobie zdawała sprawę z tego, że to nie nastąpi, bo on zwyczajnie nic do mnie nie czuje. Jednak moje serce widać nie jest tak inteligentne jak umysł.
Zaczęłam rozglądać się w poszukiwaniu przyjaciółki. Dostrzegłam ją siedzącą z rodzicami i babcią przy jednym ze stolików. Wolnym krokiem skierowałam się w jej stronę. Ostatnio działała przeciwko mnie, ale wiem, że tylko i wyłącznie chce mi pomóc. Gdyby nie ona wczoraj nie leżałabym w ramionach Billa. Z jednej strony byłam jej za to wdzięczna, ale z drugiej wściekła. Nie powinna konfrontować mnie z Czarnowłosym tylko dlatego, że wydaje jej się, że tak będzie dobrze. Bo wcale nie będzie i nie jest!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz