środa, 28 listopada 2012

Rozdział 69



Musiałam w jakiś sposób odreagować. Pozbyć się tych wszystkich emocji. Zanurzyłam się powoli w basenie olimpijskim i zaczęłam pokonywać jego długości żabką. Czułam, że mogę pływać, pływać i pływać. Moje ciało w porównaniu do psychiki miało bardzo dużo energii.
Czemu Bill? Czemu nie mógł to być Georg, Gustav, a nawet Tom? A najlepiej jakby to był Aleks. Ale nie... Moje serce musiało wybrać Billa, osobę z którą nie potrafię zamienić nawet jednego zdania na spokojnie. Choć chciałabym. Bardzo. Jak niczego innego. Coraz bardziej przekonuję się do słów Charlesa Baudelaire:
„Miłość bardzo przypomina torturę albo zabieg chirurgiczny. (...) Ona albo on będzie wykonawcą, czy katem; drugie pacjentem, albo ofiarą”
W tych słowach zawarł samą prawdę. W tym momencie czuję się jak ofiara, zaś Bill jest katem. A nawet gorzej. Seryjnym mordercą, który zanim zabije swoją ofiarę będzie się nad nią znęcał, bo go to bawi. To tak jakby mi na początku poodcinał wszystkie palce, a potem zaczął rozcinać tępym nożem brzuch. Powoli, tak jakby się delektował każdym szarpnięciem. Jakby sprawiał mu radość każdy mój okrzyk bólu. Następnie wyciągnąłby mi po kolei nerki, jelita, żołądek i inne wnętrzności. Tak, że moje oczy jeszcze przed śmiercią zobaczyłyby moje własne organy. A żeby tego było mało zbezcześciłby jeszcze moje ciało. Tak się właśnie czułam. Jednak różnica polega na tym, że śmierć mi nie grozi, a ciało mam w nienaruszonym stanie. Krwawi jedynie serce i umysł. Co jest zdecydowanie gorsze niż rany fizyczne.
            Przepływałam trzydziesty raz basen, kiedy dostrzegłam Nikolę z Tomem. Nie byli jednak sami. Za nimi dreptał Bill ze spuszczoną głową. Moje serce zabiło mocniej na jego widok, a ciało odmówiło posłuszeństwa, przez co poszłam pod wodę. Szybko wypłynęłam na powierzchnię i podpłynęłam do drabinki. Wyszłam z wody, zabrałam bladożółty ręcznik i uciekłam do sauny, żeby się trochę wysuszyć. Oby mnie nie zauważyli, a nawet jeśli, to żeby do mnie nie podchodzili. Przekręciłam klepsydrę i położyłam się na drewnianej ławie.
Czemu Bill musiał tutaj przyjść? Wiem, że basen jest dla wszystkich gości hotelowych, ale czy nie mógł przyjść jakieś piętnaście minut później? Oszczędziłby mi tym samym trochę cierpienia. A tak... Znowu mam ochotę stąd wybiec i rzucić mu się w ramiona. I znowu jestem rozdarta pomiędzy pragnieniem, a niemocą. Nie zniosłabym jednak odrzucenia przez niego, które nastąpiłoby prędzej czy później. Nie warto zaczynać czegoś, co i tak nie ma szansy na przetrwanie. Nie zapominajmy o tym, że jestem zwykłą dziewczyną mieszkającą w Polsce, a on gwiazdą, bożyszczem wszystkich nastolatek w Niemczech, Polsce i jeszcze kilku krajach europejskich. Wypadałoby wziąć tu jeszcze poprawkę na to, że on mnie nienawidzi. Może to za mocne słowo, ale na pewno mnie nie lubi, albo inaczej. Nie darzy zbyt dużą sympatią. Tak o wiele lepiej brzmi i jest prostsze do przyjęcia przez mój umysł.
Drzwi od sauny otworzyły się, a po chwili zamknęły. Ktoś wszedł do środka. Nawet nie zaszczyciłam go spojrzeniem. Usiadł koło mnie. Czułam jego wzrok na sobie. Można przyrównać go to tego jakby ktoś chciał cię przewiercić na wylot. W końcu nie wytrzymałam i lekko podniosłam się na łokciach, żeby widzieć twarz nieznajomego. Bill. Bill Kaulitz we własnej osobie. Moje serce zaczęło bić w oszałamiającym tempie. Jak on blisko mnie siedzi... zdecydowanie za blisko. Zrobiło mi się gorąco. Okropnie gorąco, ale to nie przez to, że w pomieszczeniu jest ponad sto stopni. To przez Billa. Przez jego bliskość. W życiu nie przypuszczałabym, że chłopak może tak działać na dziewczynę.
Przybrałam surowy wyraz twarzy. Nie dam po sobie poznać, że wbrew pozorom  bardzo cieszę się, że go widzę, a także tego jakie budzi we mnie emocje.
-          Musisz się tak we mnie wpatrywać? - zapytałam opryskliwie.
Wiem, że źle robię od razu wszczynając kłótnię, ale wolę to niż pokazać mu swoje prawdziwe uczucia. Mogę je chociaż schować za zasłoną złości.
-          Tak. Muszę - odpowiedział spokojnie. Zaczął mnie zastanawiać ten spokój w jego głosie.
-          A możesz powiedzieć mi czemu? - odruchowo sprawdziłam czy aby nie rozwiązał mi się biustonosz. Nic takiego się nie stało.
-          A ty możesz mi powiedzieć czemu mnie tak nienawidzisz? - powiedział to tak cicho, że ledwo usłyszałam.
Przecież ja go wcale nie nienawidzę! Co więcej ja go kocham. Całą sobą, ale tego przecież mu nie powiem. Nie teraz. Ale kiedy? Nie wiem. Może nigdy? Zatrzymam to dla siebie. Tak, tak będzie najlepiej i najrozsądniej.
Przeniosłam wzrok z moich nóg na niego. Dopiero teraz zauważyłam, że jest w samych bokserkach. Jego klatka piersiowa była niesamowicie chuda, ale zarazem idealnie równo opalona. Ani nie za mocno, ani nie za lekko. Nagle ogarnęła mnie chęć wtulenia się w niego. Ostatnim, i jedynym, razem było mi tak wspaniale... Czemu by tego nie powtórzyć? Nie! Weź się w garść Mary Ann! Nie możesz tego zrobić! - odezwał się głosik w mojej głowie. Czemu on zawsze musi być na nie? Przesunęłam wzrok na jego twarz, a potem na niepomalowane oczy. Nie ujmowało to ani trochę ich urokowi. Nadal były w kolorze mlecznej czekolady i orzechów laskowych. Jedyne co umniejszało ich blask, to to, że czaił się w nich smutek. Brakowało mi w nich tej pasji i miłości do muzyki, którą zobaczyłam podczas koncertu.
-          Bill... - odezwałam się niepewnie już dużo łagodniejszym tonem. - To nie to, że cię nienawidzę... - nie wiedziałam co powiedzieć. W głowie miałam totalną pustkę. No może poza dwoma słowami... Ale ich nie wypowiem. Jeszcze nie teraz.
-          To w takim razie co? - dopytywał się.
Nic więcej nie przychodziło mi na myśl oprócz tych dwóch nieszczęsnych słów: „Kocham cię”. Takie banalne słowa, a tak dużo mówią. Nie wypowiem ich jednak. Pozostaje mi tylko milczenie. Patrzył na mnie wyczekująco tymi swoimi oczętami koloru orzechów laskowych. Po chwili widząc, że nie mam zamiaru udzielić mu odpowiedzi wstał i skierował się do wyjścia.
-          Tak jak myślałem. Ty mnie naprawdę nienawidzisz - w jego głosie wyczułam smutek, rozczarowanie, a także coś jeszcze. Coś co kazało mi zaprzeczyć.
-          Nie Bill - odwrócił się usłyszawszy te słowa i spojrzał mi głęboko w oczy. - Ja cię... - już miałam powiedzieć „kocham”, ale nie przeszło mi to przez gardło, choć zajmowało całe myśli. Nie powiem mu tego w takiej scenerii i sytuacji. O nie. Gdyby mnie wyśmiał, to bym sobie tego do końca życia nie darowała. „On by tego nie zrobił” - słyszałam jakiś głosik w głowie, ale go zignorowałam. Widząc jego spojrzenie, dokończyłam: - Lubię.
-          To dlaczego tak mnie traktujesz?
            Żeby ukryć swoje prawdziwe uczucia i nie cierpieć jeszcze bardziej. O ile to możliwe. A ty mi niczego nie ułatwiasz. Wszystko jeszcze bardziej komplikujesz.
-          Jak cię traktuje?
-          Tak jakbyś mnie nienawidziła, ciągle się ze mną kłócisz i jesteś niemiła, teraz też... - ostatnie dwa słowa dodał szeptem.
-          Przykro mi, ale ja inaczej nie potrafię - spuściłam głowę.
Objęłam rękami kolana,  a po mojej twarzy popłynęły łzy. Nie chciałam płakać. Nie teraz. Nie przy nim. Nie tutaj. Łzy jeszcze mocniej pociekły mi na myśl, że jest okropnym egoistą. Nawet przez chwilę nie pomyśli o innych. W tym wypadku o mnie. Nawet nie zdaje sobie sprawy z tego jak bardzo mnie rani takie zachowanie zarówno moje jak i jego. On też nie jest niewiniątkiem. Też nie jest dla mnie miły i uprzejmy. Usłyszałam jak do mnie podchodzi. Klęknął na drewnianej ławeczce tuż przede mną i podniósł moją twarz do góry. Poczułam lekki dreszcz.
-          Znowu płaczesz - stwierdził.
-          Tak. Płaczę. I co z tego? - mój ton znowu był opryskliwy, ale wewnątrz się we mnie gotowało. Chciałam się w niego wtulić, ale nie mogłam.
-          To, że czuję się jak ostatnia świnia, bo płaczesz przeze mnie - w jego wspaniałych orzechowych oczach znowu gościł smutek. - Przepraszam.
-          Nie pochlebiaj sobie - spojrzał na mnie zdziwiony. - Płaczę przez siebie. Przez swoją głupotę. Wystarczy?
-          Kłamiesz.
-          Już mówiłam, żebyś sobie nie pochlebiał.
Zerwałam się z miejsca i wybiegłam z małego pomieszczenia. Momentalnie zrobiło mi się przeraźliwie zimno, a w oczach pociemniało. Czułam się tak jakbym miała za chwileczkę zemdleć. Idąc na oślep w stronę szatni brałam głębokie wdechy i wydechy, żeby nie zasłabnąć. Nie czas teraz na mdlenie. Pojaśniało mi na tyle w oczach, że mniej więcej wiedziałam gdzie idę. Docisnęłam pasek do plastikowej tablicy i podeszłam do szafki. Naciągnęłam na siebie szybko ubrania i skierowałam się do wyjścia. Oddałam pasek i ręcznik, po czym biegiem udałam się do pokoju. Za pomocą karty magnetycznej otworzyłam drzwi. Weszłam do środka i od razu rzuciłam się na łóżko.
Z moich oczu popłynęły kolejne łzy. Ta rozmowa z Billem była bezsensowna i bezcelowa. Co chciał tym osiągnąć? Chyba nic innego jak zdenerwowanie mnie. Owszem płaczę przez niego, ale on o tym nie musi wiedzieć! Nic mu do tego! Gdybym się przyznała, że to przez niego, to zapewne wymagałby, żebym rozwinęła tę myśl, a ja i tak bym tego nie zrobiła, bo wtedy musiałabym się przyznać do tego, że go kocham. Było już do tego blisko. Bardzo, ale Bogu dzięki, że nie chciało mi przejść to słowo przez gardło. Za to powiedziałam mu jego okrojoną wersję. Mocno okrojoną. Jednak wystarczającą. Nie musi wiedzieć nic więcej.
Usłyszałam „Getto Gospel” wydobywające się z mojego telefonu. Nie miałam w tej chwili ochoty z kimkolwiek rozmawiać, ale z drugiej strony może choć na chwilę zapomnę o Billu, o tej nieszczęsnej rozmowie i o tym, że go kocham? Chwiejnym krokiem podeszłam do stolika i nie patrząc na to kto dzwoni nacisnęłam zieloną słuchaweczkę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz