Czarny,
wypożyczony van marki Mercedes mknął ulicami Paryża. Wiózł sześcioro
podekscytowanych nastolatków z lotniska imienia Charlesa De Gaulle w stronę
Elysées La Défense, gdzie znajdował się Ranaissance Hotel należący do sieci
Marriott. Wszyscy byli podekscytowani swoją pierwszą podróżą do stolicy świata,
do tego stopnia, iż zaprzestali rozmów wlepiając nosy w szyby samochodu, co
jakiś czas szepcząc tylko jakieś słowo podziwu. Wszystko było pięknie
oświetlone dodając tym samym miastu pewnej magii. Czuli się tak jakby byli
częścią niesamowitej bajki. Chcieliby zobaczyć już słynną wieżę Eiffla, albo
Łuk Triumfalny, ale wiedzieli, że dzisiaj jest to niemożliwe, gdyż muszą jechać
do hotelu się zakwaterować, a potem wypocząć przed jutrzejszym dniem. Niestety
nie byli tu na wakacjach, tak jak Mary Ann czy Nikola tylko w pracy. Bo
przecież nie udzielają wywiadów, nie spotykają się z fanami, nie pozują do
zdjęć tylko i wyłącznie dla własnej przyjemności. Choć trzeba zaznaczyć, że
uwielbiają to co robią. Od zawsze kochali muzykę, a teraz mogą ją grać dla
tysięcy fanów z czego byli dumni. Wiedzieli, że nie grają jeszcze perfekcyjnie,
że można poprawić jeszcze kilka rzeczy, ale ciągle starali się brnąć do przodu.
Być coraz lepszymi. Wierzyli, że kiedyś uda im się nagrać idealny utwór, w
którym nie będą chcieli już nic zmienić. Taki, że zawsze będą z niego dumni i
zapisze się na kartach historii tak jak piosenki The Beatels, albo Michaela
Jacksona.
Zaczęli
zbliżać się do największego z trzech łuków triumfalnych, który został
wybudowany stosunkowo niedawno, a także ani trochę nie przypominał wyglądem
pozostałych. Zachował jedynie konstrukcję łuku. Kierowca skręcił w uliczkę
prowadzącą do podziemnego parkingu należącego do hotelu. Kiedy samochód
zaparkował wygramolili się z niego i skierowali za Davidem Jostem w stronę
wind. Mieli szczęście, bo nie musieli czekać na jej przyjazd. Cała siódemka
wsiadła do środka i już po chwili byli na parterze. Drzwi się otworzyły, a ich
oczom ukazało się wielkie lobby. Na białym suficie, który był podtrzymywany
brązowo-czerwonymi masywnymi kolumnami, świeciły maleńkie, okrągłe halogeny,
zaś podłoga była wyłożona białym marmurem z brązowymi, kwadratowymi wstawkami.
Była tak idealnie wypolerowana, iż wszystko odbijało się od niej jak od
gładkiej, niczym nie zmąconej tafli jeziora. Na środku pomieszczenia był
ustawiony brązowy, marmurowy stolik z jedną solidną nogą, na którym postawiony
był wazon z piękną kompozycją kwiatową. Po lewej stronie znajdowały się kręcone
schodki prowadzące na wyższe piętra, a po prawej recepcja, do której szybkim
krokiem zaczął zmierzać David Jost. Oni natomiast przeszli przez holl i usiedli
na brązowych sofach z czerwonymi poduszeczkami, które znajdowały się zaraz koło
schodków. Nikt się nie odezwał. Siedzieli w milczeniu podziwiając piękno
wnętrza. Nie było tutaj przepychu, ale niewątpliwie pomieszczenie porażało
swoją elegancją i prostotą.
-
Nie wiem jak wy, ale ja marzę już o tym, żeby znaleźć się
w ciepłym, mięciutkim łóżku - Nikola przerwała ciszę.
-
Ja też - zawtórowała jej Mary Ann. - I jeszcze o ciepłej
kąpieli...
-
Mogę się do was przyłączyć? - starszy Kaulitz spytał z
uśmiechem.
-
Pewnie, wymyjesz mi plecy - zażartowała blondynka.
Wszyscy zaczęli się śmiać, za wyjątkiem
wokalisty Tokio Hotel. Sam nie wiedział do końca dlaczego, ale nie podobał mu
się żart blondynki. Może to dlatego, że jest zazdrosny? Tylko o co? O to, że
Mary Ann zaproponowała Tomowi, żeby wymył jej plecy, co i tak było tylko
dowcipem? A może o to, że jemu nigdy by czegoś takiego nie zaproponowała nawet
w żartach? Ale to też nie prawda. W końcu dzisiaj wyznała mu miłość, tylko, że
to nie było prawdziwe, tak samo jak to co powiedziała przed chwilą. A może to
dlatego, że nie potrafił wyrzucić z pamięci widoku całującej się Mary Ann z
Tomem? Tak, to musi być to. Jest zazdrosny o to, że blondynka pocałowała
bliźniaka i może się to powtórzyć.
Tylko, że on już więcej nie chciał być tego świadkiem. Tamten widok za
bardzo go zabolał. Nawet jeżeli było tak jak mówił gitarzysta, to i tak go nie
usprawiedliwiało. Szczególnie, iż wiedział jakie Bill żywi do niej uczucia.
Doskonale pamiętał jak lizał rany po tamtym wydarzeniu, a potem wyrzucał sobie
w duchu, że nie wyznał od razu Mary Ann, że ją kocha, tylko musiał to sobie
przemyśleć. Tak. Jest tchórzem i egoistą. Ale postanowił walczyć z tymi
cechami.
-
Tutaj macie karty od pokoi - David Jost powiedział
rzeczowo podając Tomowi sześć magnetycznych kart. - Numerki macie napisane na
kartkach, więc się jakoś podzielcie - zajrzał do swojego terminarza. - I nie
zapomnijcie, że jutro o ósmej macie być już w redakcji francuskiego Bravo.
Cała czwórka słysząc te słowa ciężko
westchnęła. Mieli nadzieję, że jutrzejszy dzień będzie wolny, ale jak widać
menager miał zupełnie inne plany. Z odpoczynkiem będą musieli jeszcze poczekać.
Póki co praca jest ważniejsza. A tak właśnie traktowali muzykę. To nie było już
to samo, co ponad rok temu, kiedy występowali dla publiczności liczącej pięć
osób. Stawali się powoli komercyjni, wbrew swojej woli. Nie chcieli, żeby były
sprzedawane zeszyty, kubki, koszulki i inne pierdoły z ich wizerunkiem, ale nie
mieli na to żadnego wpływu. To David o wszystkim decydował. A on chciał zrobić
z nich gwiazdy światowego formatu. I póki co doskonale mu się to udawało.
-
A będziemy mieli trochę czasu na zwiedzanie Paryża? -
spytał Gustav.
Jost przerzucił kilka kartek w swoim
terminarzu, po czym odrzekł:
-
Będziecie mieli dwa pełne dni dla siebie i kilka
wieczorów.
-
Spoko - perkusista był trochę przygaszony.
-
Nie będzie tak źle - menager puścił mu oczko. - Do jutra
chłopaki. Do zobaczenia Mary Ann, cześć Nikola - z tymi słowami skierował się w
stronę wind.
-
Do jutra - wszyscy odpowiedzieli chórkiem.
Tom spojrzał na numerki pokoi, po czym
podał dwie karty Gustavowi i Georgowi.
-
Dzięki, to my już znikamy - odparł basista.
-
Ok., to do jura - odezwał się Tom. - A to dla was -
wręczył następne dwie karty Billowi i tak jak gdyby wszystko było w najlepszym
porządku zaczął wstawać z miejsca. - Idziesz Nikola?
-
Ale Tom chyba się pomyliłeś - zaczęła delikatnie Mary
Ann.
-
Dlaczego tak sądzisz? - zapytał, choć doskonale wiedział,
że blondynka nie chce mieć wspólnego pokoju z Billem. Ale teraz nie ma już
żadnego wyboru. Musi podporządkować się ich woli.
-
Dałeś mi i Billowi jeden pokój - wyjaśniała cierpliwie.
-
I?
-
I? - przewróciła oczami. - I chcę mieć pokój razem z
Nikolą.
-
A ja chcę z Mary Ann - brunetka poparła przyjaciółkę,
choć sama wymyśliła, to, żeby zakochani dzielili razem pokój. Miała nadzieję,
że w ten sposób szybciej się dogadają i nareszcie wszystko ze sobą wyjaśnią, a
także wyznają swoje uczucia. Tylko czy aby na pewno to był dobry pomysł?
-
Ja też chcę mieć pokój z Nikolą - gitarzysta powiedział
to tonem małego, rozkapryszonego dzieciaka, który koniecznie chce dostać
wymarzoną zabawkę.
-
Tom, to nie jest śmieszne, ja mówię poważnie.
-
Wiem, dlatego jestem śmiertelnie poważny, nie Nikoluś?
Chodź do naszego cichego, romantycznego kącika...
-
Jestem Nikola - wycedziła przez zęby mierząc go wzrokiem.
- I nigdzie z tobą nie idę, a już szczególnie do cichego i romantycznego
kącika!
-
Słonko, złość piękności szkodzi - powiedział to z
wrodzoną pewnością siebie, choć w duchu wcale nie był taki pewny. Wiedział, że
kiedy już znajdą się sam na sam, to Nikola urządzi mu dziką awanturę za to co
powiedział, ale sądził, że gra jest warta świeczki. W końcu chodzi tu o dobro
jego bliźniaka. - Szkoda czasu na awantury... - dodał.
-
Tom, nie denerwuj mnie! Chcę mieć pokój z Nikolą!
Bill jedynie przysłuchiwał
się jak bliźniak tłumaczy Mary Ann, że pokoje są tylko dwuosobowe przez co nie
ma możliwości, aby zamieszkali we trójkę w jednym. Widział w oczach blondynki,
że jest coraz bardziej zdenerwowana. Wyraźnie nie chciała dzielić z nim pokoju,
a jemu było przykro z tego powodu. Myślał, że już się pogodzili, choć jeszcze
wszystko nie zostało wyjaśnione. Prawdę mówiąc miał nadzieję, że jednak Mary
Ann przystanie na propozycję Toma. Chciał spędzać z nią każdą wolną chwilę, a
tylko w ten sposób będzie to możliwe. Widać jednak blondynka nie myślała o tym
samym. A może już nie żywi do niego tych uczuć co na początku? Gdyby było
inaczej to zgodziłaby się bez wahania, a ona się zaciekle przed tym broni. A
może boi się, że coś jej zrobi? Ale on przecież nie potrafiłby skrzywdzić jej z
premedytacją! Za bardzo ją kochał. Z tego też powodu tak bardzo dotknęła go jej
odmowa. Nie wiedzieć czemu, ale zaczęła wzbierać w nim złość. Racjonalnie
jednak myśląc, nie powinno to nastąpić. Ale czy zakochani ludzie patrzą na to
co racjonalne?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz