czwartek, 29 listopada 2012

Rozdział 94




            Czarny, wypożyczony van marki Mercedes mknął ulicami Paryża. Wiózł sześcioro podekscytowanych nastolatków z lotniska imienia Charlesa De Gaulle w stronę Elysées La Défense, gdzie znajdował się Ranaissance Hotel należący do sieci Marriott. Wszyscy byli podekscytowani swoją pierwszą podróżą do stolicy świata, do tego stopnia, iż zaprzestali rozmów wlepiając nosy w szyby samochodu, co jakiś czas szepcząc tylko jakieś słowo podziwu. Wszystko było pięknie oświetlone dodając tym samym miastu pewnej magii. Czuli się tak jakby byli częścią niesamowitej bajki. Chcieliby zobaczyć już słynną wieżę Eiffla, albo Łuk Triumfalny, ale wiedzieli, że dzisiaj jest to niemożliwe, gdyż muszą jechać do hotelu się zakwaterować, a potem wypocząć przed jutrzejszym dniem. Niestety nie byli tu na wakacjach, tak jak Mary Ann czy Nikola tylko w pracy. Bo przecież nie udzielają wywiadów, nie spotykają się z fanami, nie pozują do zdjęć tylko i wyłącznie dla własnej przyjemności. Choć trzeba zaznaczyć, że uwielbiają to co robią. Od zawsze kochali muzykę, a teraz mogą ją grać dla tysięcy fanów z czego byli dumni. Wiedzieli, że nie grają jeszcze perfekcyjnie, że można poprawić jeszcze kilka rzeczy, ale ciągle starali się brnąć do przodu. Być coraz lepszymi. Wierzyli, że kiedyś uda im się nagrać idealny utwór, w którym nie będą chcieli już nic zmienić. Taki, że zawsze będą z niego dumni i zapisze się na kartach historii tak jak piosenki The Beatels, albo Michaela Jacksona.
            Zaczęli zbliżać się do największego z trzech łuków triumfalnych, który został wybudowany stosunkowo niedawno, a także ani trochę nie przypominał wyglądem pozostałych. Zachował jedynie konstrukcję łuku. Kierowca skręcił w uliczkę prowadzącą do podziemnego parkingu należącego do hotelu. Kiedy samochód zaparkował wygramolili się z niego i skierowali za Davidem Jostem w stronę wind. Mieli szczęście, bo nie musieli czekać na jej przyjazd. Cała siódemka wsiadła do środka i już po chwili byli na parterze. Drzwi się otworzyły, a ich oczom ukazało się wielkie lobby. Na białym suficie, który był podtrzymywany brązowo-czerwonymi masywnymi kolumnami, świeciły maleńkie, okrągłe halogeny, zaś podłoga była wyłożona białym marmurem z brązowymi, kwadratowymi wstawkami. Była tak idealnie wypolerowana, iż wszystko odbijało się od niej jak od gładkiej, niczym nie zmąconej tafli jeziora. Na środku pomieszczenia był ustawiony brązowy, marmurowy stolik z jedną solidną nogą, na którym postawiony był wazon z piękną kompozycją kwiatową. Po lewej stronie znajdowały się kręcone schodki prowadzące na wyższe piętra, a po prawej recepcja, do której szybkim krokiem zaczął zmierzać David Jost. Oni natomiast przeszli przez holl i usiedli na brązowych sofach z czerwonymi poduszeczkami, które znajdowały się zaraz koło schodków. Nikt się nie odezwał. Siedzieli w milczeniu podziwiając piękno wnętrza. Nie było tutaj przepychu, ale niewątpliwie pomieszczenie porażało swoją elegancją i prostotą.
-          Nie wiem jak wy, ale ja marzę już o tym, żeby znaleźć się w ciepłym, mięciutkim łóżku - Nikola przerwała ciszę.
-          Ja też - zawtórowała jej Mary Ann. - I jeszcze o ciepłej kąpieli...
-          Mogę się do was przyłączyć? - starszy Kaulitz spytał z uśmiechem.
-          Pewnie, wymyjesz mi plecy - zażartowała blondynka.
Wszyscy zaczęli się śmiać, za wyjątkiem wokalisty Tokio Hotel. Sam nie wiedział do końca dlaczego, ale nie podobał mu się żart blondynki. Może to dlatego, że jest zazdrosny? Tylko o co? O to, że Mary Ann zaproponowała Tomowi, żeby wymył jej plecy, co i tak było tylko dowcipem? A może o to, że jemu nigdy by czegoś takiego nie zaproponowała nawet w żartach? Ale to też nie prawda. W końcu dzisiaj wyznała mu miłość, tylko, że to nie było prawdziwe, tak samo jak to co powiedziała przed chwilą. A może to dlatego, że nie potrafił wyrzucić z pamięci widoku całującej się Mary Ann z Tomem? Tak, to musi być to. Jest zazdrosny o to, że blondynka pocałowała bliźniaka i może się to powtórzyć.  Tylko, że on już więcej nie chciał być tego świadkiem. Tamten widok za bardzo go zabolał. Nawet jeżeli było tak jak mówił gitarzysta, to i tak go nie usprawiedliwiało. Szczególnie, iż wiedział jakie Bill żywi do niej uczucia. Doskonale pamiętał jak lizał rany po tamtym wydarzeniu, a potem wyrzucał sobie w duchu, że nie wyznał od razu Mary Ann, że ją kocha, tylko musiał to sobie przemyśleć. Tak. Jest tchórzem i egoistą. Ale postanowił walczyć z tymi cechami.
-          Tutaj macie karty od pokoi - David Jost powiedział rzeczowo podając Tomowi sześć magnetycznych kart. - Numerki macie napisane na kartkach, więc się jakoś podzielcie - zajrzał do swojego terminarza. - I nie zapomnijcie, że jutro o ósmej macie być już w redakcji francuskiego Bravo.
Cała czwórka słysząc te słowa ciężko westchnęła. Mieli nadzieję, że jutrzejszy dzień będzie wolny, ale jak widać menager miał zupełnie inne plany. Z odpoczynkiem będą musieli jeszcze poczekać. Póki co praca jest ważniejsza. A tak właśnie traktowali muzykę. To nie było już to samo, co ponad rok temu, kiedy występowali dla publiczności liczącej pięć osób. Stawali się powoli komercyjni, wbrew swojej woli. Nie chcieli, żeby były sprzedawane zeszyty, kubki, koszulki i inne pierdoły z ich wizerunkiem, ale nie mieli na to żadnego wpływu. To David o wszystkim decydował. A on chciał zrobić z nich gwiazdy światowego formatu. I póki co doskonale mu się to udawało.
-          A będziemy mieli trochę czasu na zwiedzanie Paryża? - spytał Gustav.
Jost przerzucił kilka kartek w swoim terminarzu, po czym odrzekł:
-          Będziecie mieli dwa pełne dni dla siebie i kilka wieczorów.
-          Spoko - perkusista był trochę przygaszony.
-          Nie będzie tak źle - menager puścił mu oczko. - Do jutra chłopaki. Do zobaczenia Mary Ann, cześć Nikola - z tymi słowami skierował się w stronę wind.
-          Do jutra - wszyscy odpowiedzieli chórkiem.
Tom spojrzał na numerki pokoi, po czym podał dwie karty Gustavowi i Georgowi.
-          Dzięki, to my już znikamy - odparł basista.
-          Ok., to do jura - odezwał się Tom. - A to dla was - wręczył następne dwie karty Billowi i tak jak gdyby wszystko było w najlepszym porządku zaczął wstawać z miejsca. - Idziesz Nikola?
-          Ale Tom chyba się pomyliłeś - zaczęła delikatnie Mary Ann.
-          Dlaczego tak sądzisz? - zapytał, choć doskonale wiedział, że blondynka nie chce mieć wspólnego pokoju z Billem. Ale teraz nie ma już żadnego wyboru. Musi podporządkować się ich woli.
-          Dałeś mi i Billowi jeden pokój - wyjaśniała cierpliwie.
-          I?
-          I? - przewróciła oczami. - I chcę mieć pokój razem z Nikolą.
-          A ja chcę z Mary Ann - brunetka poparła przyjaciółkę, choć sama wymyśliła, to, żeby zakochani dzielili razem pokój. Miała nadzieję, że w ten sposób szybciej się dogadają i nareszcie wszystko ze sobą wyjaśnią, a także wyznają swoje uczucia. Tylko czy aby na pewno to był dobry pomysł?
-          Ja też chcę mieć pokój z Nikolą - gitarzysta powiedział to tonem małego, rozkapryszonego dzieciaka, który koniecznie chce dostać wymarzoną zabawkę.
-          Tom, to nie jest śmieszne, ja mówię poważnie.
-          Wiem, dlatego jestem śmiertelnie poważny, nie Nikoluś? Chodź do naszego cichego, romantycznego kącika...
-          Jestem Nikola - wycedziła przez zęby mierząc go wzrokiem. - I nigdzie z tobą nie idę, a już szczególnie do cichego i romantycznego kącika!
-          Słonko, złość piękności szkodzi - powiedział to z wrodzoną pewnością siebie, choć w duchu wcale nie był taki pewny. Wiedział, że kiedy już znajdą się sam na sam, to Nikola urządzi mu dziką awanturę za to co powiedział, ale sądził, że gra jest warta świeczki. W końcu chodzi tu o dobro jego bliźniaka. - Szkoda czasu na awantury... - dodał.
-          Tom, nie denerwuj mnie! Chcę mieć pokój z Nikolą!
Bill jedynie przysłuchiwał się jak bliźniak tłumaczy Mary Ann, że pokoje są tylko dwuosobowe przez co nie ma możliwości, aby zamieszkali we trójkę w jednym. Widział w oczach blondynki, że jest coraz bardziej zdenerwowana. Wyraźnie nie chciała dzielić z nim pokoju, a jemu było przykro z tego powodu. Myślał, że już się pogodzili, choć jeszcze wszystko nie zostało wyjaśnione. Prawdę mówiąc miał nadzieję, że jednak Mary Ann przystanie na propozycję Toma. Chciał spędzać z nią każdą wolną chwilę, a tylko w ten sposób będzie to możliwe. Widać jednak blondynka nie myślała o tym samym. A może już nie żywi do niego tych uczuć co na początku? Gdyby było inaczej to zgodziłaby się bez wahania, a ona się zaciekle przed tym broni. A może boi się, że coś jej zrobi? Ale on przecież nie potrafiłby skrzywdzić jej z premedytacją! Za bardzo ją kochał. Z tego też powodu tak bardzo dotknęła go jej odmowa. Nie wiedzieć czemu, ale zaczęła wzbierać w nim złość. Racjonalnie jednak myśląc, nie powinno to nastąpić. Ale czy zakochani ludzie patrzą na to co racjonalne?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz