Spojrzałam na zegarek. Było kilka minut przed szóstą, ale
nie chciało mi się dłużej spać. Dziwne, zważywszy na to, że wczoraj położyłam
się po drugiej. Jako, że do szkoły miałam dopiero na dziewiątą postanowiłam
trochę poleniuchować. Już nie mogłam się doczekać kiedy opowiem o wszystkim
Edycie. A miałam co opowiadać. Trochę żałowałam, że nie chodzimy razem do
szkoły, albo choćby klasy, ale na szczęście mieszkamy blisko siebie. Nawet
bardzo blisko.
Kiedy zegar wybił siódmą uznałam, że wypadałoby wstać.
Ziewnęłam głośno wchodząc do kuchni i otwierając lodówkę. Wiedziałam, że i tak
nie znajdę w niej nic dobrego, bo zawsze tak było po pobycie u babci. U niej
naprawdę miałam luksus. Codziennie rano przygotowywała wszystkim pyszne
śniadanie, a w domu sama musiałam sobie je robić. Tak samo jak wszystkie inne
posiłki. Właściwie już do tego przywykłam przez tyle lat...
Wyciągnęłam z lodówki truskawkowy jogurt, który jakimś
cudem się ostał i włączyłam wodę na kawę.
-
Co masz? -
Zapytał mnie jeszcze sennym głosem Brian.
-
Jogurt. I
kawę.
Przeciągnął się, po czym podszedł do lodówki i otworzył drzwiczki. Chwilę
przyglądał się zawartości z grymasem niezadowolenia.
-
Co masz taką
minę?
-
A jak
myślisz? - burknął. - Znowu nie ma nic do jedzenia...
-
Wiem, dlatego
jem jogurt.
Brian westchnął głośno, wyciągając z lodówki dwa jajka.
-
Nie ma innego
wyjścia... - mruknął wyraźnie niepocieszony tym, że będzie musiał zrobić sobie
jajecznicę.
Godzinę później wchodziłam do budynku liceum imienia Jarosława Dąbrowskiego
w Zielonej Górze. Dzisiaj jak nigdy byłam znacznie wcześniej niż potrzeba, co
było niezwykle dziwne zważywszy na to, że zawsze się spóźniałam.
-
Mary Ann? -
Oczy Gośki, która właśnie weszła do szatni zrobiły się wielkie jak
pięciozłotówki. - Co ty dzisiaj tak wcześnie?
-
A tak sobie -
wzruszyłam ramionami. - Jak po sylwku?
-
Dobrze.
Miałam gdzieś iść, ale w końcu zostałam w domu przed telewizorem. A ty gdzieś
byłaś?
-
Uhm. W
Loitsche. - Widząc, że nie wie co to jest Loitsche, pospieszyłam z
wyjaśnieniem: - Taka mała wieś pod Magdeburgiem.
-
Wiejskie
potańcówki? - Spytała, wieszając swoją kurtkę w szafce.
-
Nie, no co
ty! - Zaśmiałam się. - Niemieckie wsie, to nie polskie...
-
Nie mów, że
mają tam Internet...
-
Tego nie
wiem, ale facetów mają bardzo fajnych - puściłam jej oczko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz