-
Naprawdę Bill zaprosił cię na kolację?! - Wykrzyknął
zdumiony, kiedy opowiedziałam mu w jaki sposób zdobyłam jego adres.
-
Przecież mówię.
-
Nie wierzę...
-
Nie musisz. Ja ci nie każę. Jejku... My się pozabijamy -
jęknęłam. - On jest beznadziejny!
Georg wymruczał coś do siebie pod
nosem.
-
To miły chłopak - odparł w końcu. - Poznałaś go w złych
okolicznościach.
-
Być może, ale ciebie również wtedy poznałam, jeśli można
to tak nazwać - przypomniałam. - A rozmawiamy ze sobą całkiem normalnie.
-
Faktycznie - przyznał. - Bill naprawdę nie jest taki
beznadziejny. Ma swoje wady, ale raczej da się z nim wytrzymać.
-
Może i tak - zgodziłam się. - Możemy o nim nie rozmawiać?
Wystarczy mi jutrzejsza kolacja z nim.
Georg przestał przekonywać mnie do
wokalisty. Zamiast tego zaczęliśmy rozmawiać ogólnie o Tokio Hotel. Wcześniej
unikałam takich rozmów jak ognia, ale słuchając całej historii bez zbędnych
zachwytów nad poszczególnymi członkami zespołu, nie przeszkadzał mi ten temat.
Co więcej słuchałam z zainteresowaniem, jak Bill z Tomem dogadali się z
Georgiem i Gustavem, żeby razem grać. Basista opowiadał jak w jednym z klubów,
gdzie grali mały koncert wypatrzył ich David Jost. Odczekali kilka lat,
starannie przygotowując się do zbliżającej się kariery i w zeszłe wakacje ich
singiel: „Durch den Monsun” stał się hitem. Mówił jak cała czwórka płakała ze
szczęścia, kiedy dowiedzieli się, że ich piosenka znalazła się na pierwszym
miejscu list przebojów. Okazało się, że to samo Bravo, które pisało takie
bzdury na mój temat, przyczyniło się w bardzo dużej mierze do sukcesu
chłopaków, drukując o nich artykuł jeszcze przed pojawieniem się „Durch den
Monsun”.
-
Słyszałaś jakieś nasze piosenki? - Spytał nagle, a ja ze
smutkiem pokręciłam przecząco głową. Było mi głupio siedzieć naprzeciwko
basisty Tokio Hotel i nie mieć pojęcia o twórczości jego zespołu.
-
Nie przypominam sobie. Możliwe, że przypadkiem jakąś
usłyszałam...
-
Naprawdę nie kojarzysz: „Ich muss durch den Monsun,
hinter die Welt, aus Ende der Zeit, bis kein Regen mehr fällt” - zanucił
fragment ich największego przeboju.
-
Gdzieś słyszałam... - mruknęłam, przypominając sobie, że
to ta piosenka, którą puszczał Damian, a mojemu bratu tak się nie podobała. -
Billowi lepiej idzie śpiewanie niż tobie - puściłam do niego oko.
-
Dlatego gram na basie - zaśmiał się.
-
Teraz mi głupio, że aż takim szerokim łukiem omijałam
wszystko co z wami związane... - wyznałam, a na policzki wkroczyły mi delikatne
rumieńce. Miałam nadzieję, że makijaż je zamaskował.
-
Dlaczego? - Chciał wiedzieć, a ja zaczęłam żałować, że mu
o tym powiedziałam.
-
Po prostu nie lubię jak wszyscy ciągle zachwycają się
Billusiem... Ciągle tylko słyszę, jaki on jest super seksi, słodziutki, przystojny,
wspaniały, cudowny i w ogóle och i ach - skrzywiłam się, przypominając sobie
paplaninę Edyty.
Opowiedziałam mu o cyrku jaki urządzały
niektóre z ich fanek, żeby zdobyć ich numer telefonu, adres albo cokolwiek
innego. Jedna dziewczyna poprosiła mnie nawet, żebym zwędziła bieliznę Toma i
jej dała albo odsprzedała. Wspomniałam też o tym, co przeżyłam wchodząc do
pokoju Edyty. Jeszcze do tej pory na myśl o tamtym traumatycznym przeżyciu
miałam gęsią skórkę. Georg zaśmiewał się z tych sytuacji, a ja nie miałam mu
tego za złe, bo właściwie patrząc na nie z perspektywy czasu wydawały się być
faktycznie zabawne.
-
Poczekaj minutkę. Zaraz wracam.
Skinęłam głową, upijając kilka łyków
drugiej kawy z mlekiem. Chłopak podniósł się z taboretu i wyszedł z kuchni. Tak
jak obiecał pojawił się po minucie. W ręku trzymał wielki plakat. Uniosłam brwi
ze zdumieniem.
-
Po co ci ten olbrzymi plakat? - Spytałam, widząc jak
chłopak rozkłada go na stole.
-
Dla twojej przyjaciółki. Mówiłaś, że jest naszą wielką
fanką...
Przyjrzałam się czwórce uśmiechniętych
magdeburczyków. Zatrzymałam na dłużej wzrok przy Billu. Chłopak był jak zwykle
doskonale wystylizowany, jednak zamiast uśmiechu zrobił smutną minę. Przez
krótką chwilę poczułam chęć zaopiekowania się tym nierozgarniętym czarnowłosym
liderem Tokio Hotel, którego szczerze nie lubiłam.
-
Zapomniałem markera. Zaraz
przyjdę... - mruknął, ponownie zostawiając mnie samą w kuchni.
Basista wrócił po
kilku minutach prowadząc ze sobą gościa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz