środa, 28 listopada 2012

Rozdział 34




-          Naprawdę Bill zaprosił cię na kolację?! - Wykrzyknął zdumiony, kiedy opowiedziałam mu w jaki sposób zdobyłam jego adres.
-          Przecież mówię.
-          Nie wierzę...
-          Nie musisz. Ja ci nie każę. Jejku... My się pozabijamy - jęknęłam. - On jest beznadziejny!
Georg wymruczał coś do siebie pod nosem.
-          To miły chłopak - odparł w końcu. - Poznałaś go w złych okolicznościach.
-          Być może, ale ciebie również wtedy poznałam, jeśli można to tak nazwać - przypomniałam. - A rozmawiamy ze sobą całkiem normalnie.
-          Faktycznie - przyznał. - Bill naprawdę nie jest taki beznadziejny. Ma swoje wady, ale raczej da się z nim wytrzymać.
-          Może i tak - zgodziłam się. - Możemy o nim nie rozmawiać? Wystarczy mi jutrzejsza kolacja z nim.
Georg przestał przekonywać mnie do wokalisty. Zamiast tego zaczęliśmy rozmawiać ogólnie o Tokio Hotel. Wcześniej unikałam takich rozmów jak ognia, ale słuchając całej historii bez zbędnych zachwytów nad poszczególnymi członkami zespołu, nie przeszkadzał mi ten temat. Co więcej słuchałam z zainteresowaniem, jak Bill z Tomem dogadali się z Georgiem i Gustavem, żeby razem grać. Basista opowiadał jak w jednym z klubów, gdzie grali mały koncert wypatrzył ich David Jost. Odczekali kilka lat, starannie przygotowując się do zbliżającej się kariery i w zeszłe wakacje ich singiel: „Durch den Monsun” stał się hitem. Mówił jak cała czwórka płakała ze szczęścia, kiedy dowiedzieli się, że ich piosenka znalazła się na pierwszym miejscu list przebojów. Okazało się, że to samo Bravo, które pisało takie bzdury na mój temat, przyczyniło się w bardzo dużej mierze do sukcesu chłopaków, drukując o nich artykuł jeszcze przed pojawieniem się „Durch den Monsun”.
-          Słyszałaś jakieś nasze piosenki? - Spytał nagle, a ja ze smutkiem pokręciłam przecząco głową. Było mi głupio siedzieć naprzeciwko basisty Tokio Hotel i nie mieć pojęcia o twórczości jego zespołu.
-          Nie przypominam sobie. Możliwe, że przypadkiem jakąś usłyszałam...
-          Naprawdę nie kojarzysz: „Ich muss durch den Monsun, hinter die Welt, aus Ende der Zeit, bis kein Regen mehr fällt” - zanucił fragment ich największego przeboju.
-          Gdzieś słyszałam... - mruknęłam, przypominając sobie, że to ta piosenka, którą puszczał Damian, a mojemu bratu tak się nie podobała. - Billowi lepiej idzie śpiewanie niż tobie - puściłam do niego oko.
-          Dlatego gram na basie - zaśmiał się.
-          Teraz mi głupio, że aż takim szerokim łukiem omijałam wszystko co z wami związane... - wyznałam, a na policzki wkroczyły mi delikatne rumieńce. Miałam nadzieję, że makijaż je zamaskował.
-          Dlaczego? - Chciał wiedzieć, a ja zaczęłam żałować, że mu o tym powiedziałam.
-          Po prostu nie lubię jak wszyscy ciągle zachwycają się Billusiem... Ciągle tylko słyszę, jaki on jest super seksi, słodziutki, przystojny, wspaniały, cudowny i w ogóle och i ach - skrzywiłam się, przypominając sobie paplaninę Edyty.
Opowiedziałam mu o cyrku jaki urządzały niektóre z ich fanek, żeby zdobyć ich numer telefonu, adres albo cokolwiek innego. Jedna dziewczyna poprosiła mnie nawet, żebym zwędziła bieliznę Toma i jej dała albo odsprzedała. Wspomniałam też o tym, co przeżyłam wchodząc do pokoju Edyty. Jeszcze do tej pory na myśl o tamtym traumatycznym przeżyciu miałam gęsią skórkę. Georg zaśmiewał się z tych sytuacji, a ja nie miałam mu tego za złe, bo właściwie patrząc na nie z perspektywy czasu wydawały się być faktycznie zabawne.
-          Poczekaj minutkę. Zaraz wracam.
Skinęłam głową, upijając kilka łyków drugiej kawy z mlekiem. Chłopak podniósł się z taboretu i wyszedł z kuchni. Tak jak obiecał pojawił się po minucie. W ręku trzymał wielki plakat. Uniosłam brwi ze zdumieniem.
-          Po co ci ten olbrzymi plakat? - Spytałam, widząc jak chłopak rozkłada go na stole.
-          Dla twojej przyjaciółki. Mówiłaś, że jest naszą wielką fanką...
Przyjrzałam się czwórce uśmiechniętych magdeburczyków. Zatrzymałam na dłużej wzrok przy Billu. Chłopak był jak zwykle doskonale wystylizowany, jednak zamiast uśmiechu zrobił smutną minę. Przez krótką chwilę poczułam chęć zaopiekowania się tym nierozgarniętym czarnowłosym liderem Tokio Hotel, którego szczerze nie lubiłam.
-          Zapomniałem markera. Zaraz przyjdę... - mruknął, ponownie zostawiając mnie samą w kuchni.
Basista wrócił po kilku minutach prowadząc ze sobą gościa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz