poniedziałek, 26 listopada 2012

Rozdział 1

    Siedziałam w swoim pokoju i byłam pochłonięta czytaniem fascynującego artykułu w „Newsweeku” o najnowszych dokonaniach inżynierii genetycznej, kiedy do mojego pokoju wpadła mama.
-    Mary Ann pakuj się.
-    Po co? - Spytałam podnosząc głowę znad pisma.
-    Za dwie godziny jedziemy do babci - wyjaśniła, po czym opuściła mój pokój.
Nie byłam tym zdziwiona. Rodzice zawsze powiadamiali mnie o wszystkich wycieczkach godzinę, czasami dwie przed wyjazdem. Nigdy nie potrafili niczego zaplanować. Ale może to i lepiej? Przynajmniej nie jestem skazana na monotonię. Zawsze dzieje się coś ciekawego.
Odłożyłam „Newsweeka” na biurko i udałam się do garderoby. Wyciągnęłam z szafy czarną walizkę na kółkach i zaczęłam powoli upychać do niej swoje rzeczy. Nie wiedziałam na ile jedziemy, więc wrzucałam wszystko to, co może okazać się przydatne na wszelkie okazje. Do moich uszu dobiegł krzyk mamy, która zaczęła się denerwować, że Brian jeszcze gra na komputerze zamiast się pakować, a po chwili sam zainteresowany pojawił się w małym pomieszczeniu, w którym trzy ściany zasłaniały trzy wielkie orzechowe szafy z waniliowymi frontami.
-    Nie wiesz siostrzyczko na ile jedziemy? - spytałam szczerząc w uśmiechu zęby.
-    A niby skąd, bracie?
Wzruszyłam ramionami i włożyłam do walizki kolejną parę jeansów, tym razem jasnych. Brian z pochmurną miną poszedł w moje ślady. Choć był ode mnie młodszy o trzy lata doskonale się dogadywaliśmy. Nie mogłam zrozumieć jak brat z siostrą mogą się cały czas kłócić. Pewnie to dlatego, że oboje mieliśmy podobne zdanie na większość tematów.
Wrzuciłam do torby jeszcze kosmetyczkę i laptopa, bez którego praktycznie nigdzie się nie ruszałam. Po niespełna czterdziestu minutach pakowania się byłam już całkowicie gotowa do drogi. Jako, że nie miałam co robić w domu założyłam na siebie krótką kurtkę i czerwone adidasy.
-    Idę do Edyty, zaraz wrócę - rzuciłam bratu i już mnie nie było.
Szerokimi schodkami zeszłam na parter, a potem wyszłam na zewnątrz. Obtuliłam się mocniej kurtką, bo na dworze był kilkustopniowy mróz. Szybko przeszłam sto metrów dzielących mój dom od domu przyjaciółki. Weszłam na podwórko i zapukałam do drzwi.
-    Hej! - przywitała się otwierając. - Wchodź.
Szybko weszłam do środka.  Ściągnęłam kurtkę i buty, po czym skierowałam się tak dobrze znanym mi korytarzem do jej pokoju. Rozsiadłam się wygodnie na ananasowej sofie i spojrzałam na nowy plakat, który musiał pojawić się dzisiaj, albo wczoraj wieczorem na ścianie. Kiedy ja pochłaniałam „Newsweeka” ona czytała namiętnie „Bravo”.
-    Chcesz herbaty? - spytała.
-    Nie. I tak przyszłam tylko na chwilę, bo zaraz jadę.
-    Gdzie? - Usiadła na czerwonym krześle.
-    Do babci.
-    Tej w Niemczech?! - wykrzyknęła z niedowierzaniem.
-    Dokładnie tej - przytaknęłam.
-    Ale miałaś nigdzie nie jechać...
-    Wiem o tym, ale wiesz jaka jest moja kochana mamuśka... Kto to jest? - wskazałam palcem na plakat.
-    Lee Ryan. Na jakiej planecie ty żyjesz, że tego nie wiesz?
-    Niech się zastanowię... - przyłożyłam wskazujący palec do podbródka. - Czyżby była to Ziemia?
Edyta przekręciła oczami i opuściła ramiona w geście bezradności. Już miałam jej coś odpowiedzieć, kiedy rozdzwonił się mój telefon. Pospiesznie nacisnęłam zieloną słuchaweczkę.
-    Tak tato? - odezwałam się.
-    Choć już, bo zaraz jedziemy.
-    Ok, zaraz będę.
Rozłączyłam rozmowę i wstałam z sofy. Bez słowa skierowałam się do przedpokoju. Edyta podążyła za mną. Założyłam swoje adidasy, które zdecydowanie nie nadawały się na tą porę roku i kurtkę.
-    To wesołych świąt - powiedziałam z uśmiechem dając jej buziaka w policzek.
-    Wesołych świąt. Baw się dobrze u babci.
Założyłam na głowę kaptur i pobiegłam w stronę domu. Tata właśnie wkładał do bagażnika ostatnią walizkę. Wstąpiłam jeszcze na moment do swojego pokoju, aby zabrać odtwarzacz mp3 i jakąś książkę do czytania. Uwielbiałam być u babci, ale nienawidziłam do niej dojeżdżać, z tego prostego powodu, że zawsze spędzałam kilka godzin w samochodzie. Bądź co bądź Zieloną Górę dzieli trochę kilometrów od Magdeburga. Jednak u niej naprawdę wypoczywałam. Nie musiałam praktycznie niczego robić, a w dodatku miałam tam najlepszą przyjaciółkę, Nikolę. Była Niemką, ale za moją namową nauczyła się polskiego. Co jest w zasadzie dziwne, bo to jeden z trudniejszych języków. W każdym razie i tak na ogół rozmawiałyśmy po niemiecku.
    Kiedy miałam już wszystko zeszłam na dół i wsiadłam do samochodu. Zaraz dołączył do mnie Brian, a po jakichś dziesięciu minutach przyszli rodzice. Tata odpalił silnik i już po chwili mknęliśmy w stronę Niemiec.
Włączyłam odtwarzacz mp3, a do moich uszy dodarły pierwsze nuty „Lifes goes on” 2paca. Wpatrzyłam się w mijany krajobraz, który znałam tak dobrze. Już nawet nie pamiętam ile razy jechałam tą drogą.
    Poczułam, że ktoś mnie szturcha. Wyjęłam słuchawki z uszu i spojrzałam na Briana, który głową wskazywał na rodzicielkę.
-    Chciałaś coś? - spytałam.
-    Owszem. Kiedy wracacie do szkoły?
-    Drugiego stycznia - odpowiedziałam wtykając słuchawki do uszu.
Miałam nadzieję, że rodzice będą chcieli spędzić sylwestra w Niemczech, bo wtedy będę mogła wykombinować coś z Nikolą. Uwielbiałam witać Nowy Rok w jej towarzystwie. Zawsze chodziłyśmy roześmiane po ulicach Magdeburga, a potem nocowałyśmy u mojej babci. Nigdy nie kręciły mnie zabawy sylwestrowe. To nic przyjemnego upić się a potem przespać całą noc, albo upić się i nic z niej potem nie pamiętać. Nie chciałam też przebywać wśród pijanych do granic możliwości nastolatków.
    Brian wyciągnął mi słuchawkę z lewego ucha. Spojrzałam na niego. Widać, że znudziła go już podróż, a jeszcze nawet nie dojechaliśmy do granicy.
-    Co chcesz?
-    Właściwie to nic, ale mi się nudzi.
-    To co ja ci na to poradzę? - Spytałam.
-    Nie wiem... Mary? - Spojrzałam na niego pytająco. - Ile trwał wiek XIII?
-    Sto, a czemu pytasz?
-    Bo... - zaczął się śmiać. - Klimson powiedział po godzinie namysłu, że trzynaście.
-    Lol - uśmiechnęłam się do niego.
Dlaczego mój brat musi zadawać się z takimi osobnikami? A jak sobie pomyślę, że to też mój kolega to aż nie chce mi się w to wierzyć. Co gorsza ostatnimi czasy, kiedy tylko go widziałam zapraszał mnie na randkę. Nie pomagały nawet tłumaczenia, że mam już chłopaka. Cóż... Teoretycznie faktycznie go miałam, ale praktycznie raczej nie.
Do Magdeburga dojechaliśmy dopiero późnym wieczorem. Po pięciominutowej jeździe po oświetlonych uliczkach miasta tata zaparkował na podjeździe ładnego, dwupiętrowego domku należącego do babci, która mimo późnej pory czekała na nas. Wysiadłam z samochodu akurat w momencie kiedy drobna, starsza kobieta obtulona futrem z szynszyli wyszła na dwór.
-    Witaj babciu! - krzyknęłam i rzuciłam jej się na szyję. Nie widziałam jej ponad trzy miesiące i już bardzo się za nią stęskniłam.
-    Dobry wieczór skarbie - uśmiechnęła się.
Babcia była z pochodzenia Niemką, ale kiedy miała dwadzieścia lat przeprowadziła się do Anglii, żeby tam skończyć studia, na których poznała dziadka, rodowitego Anglika. Kiedy urodził się mój ojciec wrócili do Niemiec. To właśnie w tym domu dorastał tata. Podczas jednego z pobytów w Polsce poznał mamę. W rok później byli już małżeństwem. Jako, że rodzicielka nie chciała wyprowadzać się do Niemiec młodzi postanowili, że zamieszkają w Polsce. Dla mnie to trochę dziwny wybór, ale zrobili tak jak uważali.
-    Babciu nie gniewaj się, ale idę się już wykąpać i spać - powiedziałam ziewając.
Cmoknęłam ją na dobranoc w policzek i ciągnąc walizkę, którą tata właśnie wyciągnął z bagażnika ruszyłam do domu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz