Siedziała przy kuchennym stole, zajadając się bakaliami. Z nudów
rozwiązywała krzyżówkę, zastanawiając się jak powiedzieć ojcu o tym, że Jasper
zostanie u nich kilka dni. Nie mogła przecież powiedzieć, że Bill znalazł
dziecko w parku, a ona obiecała, że się nim zaopiekuje podczas jego
nieobecności. Jednak zgadzała się z Czarnym, że nie powinien zabierać
niemowlaka na koncert. Jej zdaniem w ogóle nie powinien się z nim pokazywać,
żeby jakiś paparazzi nie zrobił im zdjęć. Wtedy ich dalsza kariera mogłaby być
zagrożona. Może nie bardzo, ale kilkadziesiąt fanek Tokio Hotel na pewno
popadłoby w głęboką depresję, dowiedziawszy się, że Bill Kaulitz został ojcem.
Rzecz jasna nie była to prawda, ale przecież żadna gazeta tego nie napisze.
Kłamstwo o wiele lepiej się sprzeda.
Uniosła głowę, słysząc, że ojciec wyszedł z łazienki.
-
Zrobisz mi
kawę? - Spytał, sadowiąc się na jednym z krzeseł.
-
Tak, pewnie.
- Zerwała się z miejsca, po czym wlała pospiesznie wodę do czajnika. - Jak ci
minęła podróż?
-
Dobrze, ale
jestem zmęczony. A ty? Dałaś sobie radę sama?
Nikola kiwnęła potakująco głową, wsypując do dwóch filiżanek granulki kawy
rozpuszczalnej.
-
Tato? -
Spojrzała na niego nieco zmieszana. W dalszym ciągu nie wiedziała jak
powiedzieć mu o tym, że Jasper zostanie z nimi przez dwa albo trzy dni. - Wiem,
że to nie jest odpowiednia pora na taką rozmowę, ale...
-
Czego chcesz?
- Spytał automatycznie. David Smidt nie lubił kłopotów, albo wszelkiego rodzaju
problemów. Dla niego wszystko było proste. I najczęściej sprowadzało się do
pieniędzy.
-
Właściwie nic
nie chcę, tylko...
-
Nie kombinuj.
Powiedz o co ci chodzi. Nie mam siły na żadne krętactwa...
Nikola przewróciła oczami. Nie potrafiła powiedzieć ojcu wprost o Jasperze,
ale chyba będzie musiała.
-
Bill znalazł
niemowlaka w parku i powiedziałam, że może zostawić go pod naszą opieką przez
kilka dni...
-
Jasne. Nie ma
sprawy.
Brunetka spojrzała na niego zdumiona. Zgodził się tak, jakby przed chwilą
zapytała się go o to czy może kupić sobie czerwoną bluzkę zamiast niebieskiej.
-
Na pewno
Jasper może zostać u nas kilka dni? To niemowlak i...
-
Jeżeli
będziesz się nim opiekowała, nie ma sprawy - przerwał jej. - Małe dziecko to
duża odpowiedzialność, ale jak Kaulitz sobie z tym radzi, to ty tym bardziej
sobie poradzisz.
-
Dzięki za
wiarę we mnie...
-
Swoją drogą
chciałbym zobaczyć Toma zmieniającego pieluchę... - zaśmiał się pod nosem.
-
Mogę cię
zapewnić, że wygląda wówczas uroczo - puściła ojcu oczko, kładąc filiżankę z
kawą przed nim.
-
Oby tylko nie
wpadło mu do głowy zostanie prawdziwym ojcem...
-
Dlaczego?
-
Najpierw
musisz skończyć szkołę - powiedział twardo. - Nie zostaniesz nieletnią matką
bez wykształcenia.
-
Ale przecież
nie zamierzam jeszcze zachodzić w ciążę! - na twarzy Nikoli pojawiły się
rumieńce.
Była świadoma tego, że jej ojciec wie, jak blisko jest z Tomem, ale rozmowa
o tym nieco ją krępowała. Szczególnie jeżeli dotyczyła ich ewentualnych dzieci.
Gdy w mieszkaniu rozległ się dźwięk dzwonka, czym prędzej
opuściła kuchnię i udała się do przedpokoju, aby otworzyć przybyszom. Była
niemalże pewna, że Bill przywiózł Jaspera. I nie pomyliła się, widząc po chwili
na progu uśmiechniętych Kaulitzów z dzieckiem, a także Tobiego. Zaprosiła
wszystkich do środka.
Wzięła małego na ręce, ku jego niezadowoleniu, które
okazał głośnym gaworzeniem i wyciąganiem rączek w stronę Billa.
-
Tato, to jest
właśnie Jasper - pokazała niemowlaka ojcu.
Jego twarz rozjaśnił uśmiech.
-
Pamiętam jak
ty byłaś taka malutka...
Nikola dziękowała w duchu, temu, który zasiada w niebiosach za to, że Bill,
Tom i Tobi weszli do kuchni i przywitali się z jej ojcem. Była niemalże pewna,
że ojciec nie oszczędzi jej opowieści o tym jak to ona była w wieku Jaspera i
musiał jej zmieniać pieluchy... Miała tylko nadzieję, że nie nastąpią one
wówczas, gdy w pobliżu będzie jakiś jej znajomy.
-
Dziękuję, że
zgodził się pan zostać z Jasperem - powiedział Bill grzecznie, przywołując na
twarz szeroki uśmiech.
Odebrał malucha od brunetki i posadził sobie go na kolanach, ku zadowoleniu
dziecka.
-
Napijecie się
czegoś? - Spytała Nikola, patrząc na Czarnego, który zaczął się teraz drażnić z
bobasem, zabierając mu smoczek. Była pewna, że Bill będzie dobrym ojcem.
-
Nie, dzięki -
odezwał się Tom. - Zaraz musimy lecieć. Przywieźliśmy tylko Jaspera...
Dziewczyna skinęła głową. Cieszyła się, że Dreadowłosy wyjeżdża tylko na
dwa, może trzy dni. Rozumiała, że jego praca wiąże się z licznymi wyjazdami,
ale za każdym razem gdy zostawiał ją na dłużej niż pięć dni strasznie za nim
tęskniła. Nie robiła mu z tego powodu wymówek, bo wiedziała, że Tom nigdy nie
zrezygnuje z Tokio Hotel. Zresztą ona wcale tego nie chciała, a już tym
bardziej nie mogła go o to prosić.
Bill włożył smoczek w małe usteczka dziecka i spojrzał na
Nikolę.
-
Zostawię ci
pieniądze, gdyby Jasper czegoś potrzebował... Nie znam się na takich małych
dzieciach, ale chyba trzeba mu kupić wózek. Nie może przecież cały dzień
siedzieć w domu...
David Smidt omal nie zadławił się kawą słysząc słowa młodszego Kaulitza.
Nie sądził, że ten czarnowłosy chłopak aż tak bardzo przejmie się losem
niemowlaka, znalezionego w parku.
-
Tato?! Nic ci
nie jest?!
-
Nie,
kochanie... - odparł, krztusząc się. - Wszystko w porządku.
-
Nie mam
pojęcia ile kosztuje fajny wózek - ciągnął Bill poważnym głosem - ale jak ci
zabraknie pieniędzy, dołóż ze swoich, a ja ci oddam jak przyjadę. Aha... I nie
dawaj Jasperowi żadnych papek z brokułami, bo ich nie znosi. Właściwie to ja
nie wiem jak można dzieci katować czymś tak ohydnym... - Widząc ciekawe
spojrzenie chłopczyka, uśmiechnął się do niego. - Nie słuchaj wujka Billa... Te
papki są przepyszne...
Ojciec Nikoli o mało co, a ponownie zakrztusiłby się kawą.
-
Nie ubieraj
go też w te fioletowe śpioszki z gwiazdkami - wtrącił Tom. - I jak będziesz go
kładła spać, daj mu pluszowego niedźwiadka. Do kąpieli...
-
Wystarczy -
uniosła dłonie, jakby chciała powiedzieć: „Dość!”. - Poradzę sobie z nim. Tata
mi pomoże, prawda tato?
-
Jasne,
kochanie - przytaknął. Cieszył się, że jego córka trafiła na Kaulitzów. Z
początku miał wątpliwości, ale ich stosunek do chłopczyka całkowicie je
rozwiał.
-
No dobrze...
- Bill westchnął, podnosząc się z miejsca. Pocałował z czułością Jaspera w
główkę. Mały przeczuwając co się zaraz stanie, wypuścił z usteczek smoczek i
zaniósł się płaczem. - Cii... Zostaniesz tutaj tylko dwa, góra trzy dni...
Wujek Bill po ciebie wróci... - zapewnił małego. - U cioci Nikoli i wujka
Davida będzie ci dobrze...
Jasper przestał płakać, ale jego duże błękitne oczka były smutne. Bill
przez moment chciał go zabrać ze sobą na koncert, ale wiedział, że to
niemożliwe. Nie obchodziło go już nawet zdanie menagera, tylko dobro dziecka.
Nie mógłby też poświęcić maluchowi tyle czasu, ile ten by potrzebował, bo
zajęty będzie innymi sprawami.
-
Jak będzie
płakał puścicie mu Coldplaya. Ja mu śpiewam ich piosenki, ale... - podrapał się
po głowie z zakłopotaniem - wydaje mi się, że głos z płyty wystarczy...
-
Nie przejmuj
się tak - David Smidt puścił mu oczko, odbierając od niego dziecko. -
Wychowałem Nikolę, więc z tym brzdącem też sobie poradzę. Nie musisz się
martwić.
-
Dobrze.
Dziękuję - uśmiechnął się z wdzięcznością. - Jeżeli coś się stanie proszę do
mnie dzwonić.
Mężczyzna skinął głową. Bill podszedł do małego i pocałował go w policzek.
-
Do zobaczenia
mały. Bądź grzeczny.
Tom również pożegnał się z Jasperem. Kaulitzowie widząc ponaglający wzrok
Tobiego skierowali się do wyjścia dziękując Nikoli i jej ojcu, za to, że zajmą
się małym. Billowi ściskało się serce, kiedy słyszał płacz niemowlaka, ale
powtarzał sobie w duchu, że to tylko dwa, trzy dni.
-
Bill? Możemy
porozmawiać?
Czarny spojrzał zdumiony na Nikolę, po czym kiwnął twierdząco głową.
Brunetka podeszła do Toma, cmoknęła go w usta i uśmiechnęła się do niego lekko.
-
Udanego
koncertu, kochanie - pogłaskała go czule po policzku.
-
Dzięki -
uśmiechnął się wesoło, po czym skradł jej jeszcze jeden pocałunek. - Będę
tęsknił! - Rzucił, znikając na klatce schodowej.
Nikola odwróciła się do Billa, który stał w przedpokoju i wpatrywał się w
nią z ciekawością.
-
Wiem, że to
nie moja sprawa, ale... co zamierzasz zrobić z Mary Ann?
-
Nic -
wzruszył ramionami. - Nie mogę przecież dzisiaj do niej pojechać i porozmawiać.
-
No tak... Nie
możesz - przytaknęła. Nie sądziła, żeby Bill wybrał się do Indii, tylko po to,
aby porozmawiać z blondynką. - Chciałam ci tylko powiedzieć, że jeżeli będziesz
potrzebował pomocy, to ci pomogę... Chcę, żeby Mary była szczęśliwa.
-
Nawet z takim
dupkiem jak ja? - Spytał ze śmiechem.
-
Mogła trafić
na większego dupka niż ty - puściła mu oczko. - Udanego koncertu.
* * *
Jasne, bystre oczka wpatrywały się z wysokości dwóch
metrów w Mary Ann, jej ojca, Cherry Jo i Irukę. Cała czwórka siedziała na
dużych, obłych kamieniach, tuż u podnóży Arunaćali - świętej góry, u stóp
której została wzniesiona okazała świątynia poświęcona czci Śiwy-Parwati.
Zwierzak obserwował zachłannie kiść bananów, która leżała
obok nich, zastanawiając się w jaki sposób zagarnąć choć jeden dla siebie.
Małpka przylgnęła całym, małym ciałkiem, pokrytym jasnym futerkiem do gałęzi,
widząc jak Japonka o długich czarnych włosach z różową grzywką sięga po
przysmak. Dziewczyna rozdzieliła owoce pomiędzy swoich towarzyszy. Małpka
wydała z siebie cichy pisk niezadowolenia, widząc jak cała czwórka zajada się
jej ukochanymi owocami. Nie widząc innego wyjścia, zeszła z drzewa i spojrzała
niemal błagalnie na ludzi.
-
Patrzcie jaka
słodka! - Zawołała Mary Ann, pokazując zwierzaka. - Chcesz kawałek banana? -
Spytała małpkę, pokazując jej kawałek owocu. - Nie bój się... Nic ci nie
zrobię...
Zwierzę podeszło do niej z nieufnością i wzięło odrobinę banana w małe
łapki. Mary uśmiechnęła się do małpy, rozdrabniając jej resztę owocu.
-
Nie dotykaj
jej. Może mieć wściekliznę.
Mary całkowicie zignorowała słowa ojca, dotykając dłonią miękkiego,
beżowego futerka. Nie sądziła, żeby małpka była na coś chora.
Słysząc melodyjkę wydobywającą się z jej telefonu komórkowego, blondynka
przestała głaskać zwierzaka. Wyciągnęła przedmiot z kieszeni swoich spodni,
które już dawno stopiły się z jej skórą i podała ojcu.
-
Babcia dzwoni
- wyjaśniła.
Robert Rose wziął niechętnie telefon od córki, odbierając połączenie.
Blondynka obserwowała go, kiedy rozmawiał ze swoją matką, żywo przy tym
gestykulując, jakby w ten sposób chciał udowodnić jej swoją rację. W końcu
zrezygnowany podszedł do córki i bez słowa wręczył jej telefon.
-
Cześć babciu!
- Mary zawołała z entuzjazmem, podnosząc się z miejsca. Bez słowa skierowała
się wydeptaną ścieżką, prowadzącą na szczyt Arunaćali. - Co słychać?
-
Dziecko... -
kobieta jęknęła. - To ja ciebie pytam co słychać...
-
Jesteśmy w
aśramie Ramany Maha...
-
Nie o to
pytam - przerwała jej. - Dziecko drogie, dlaczego nic mi nie powiedziałaś? -
Spytała z wyrzutem, a Mary zobaczyła oczyma wyobraźni jak kobieta załamuje
ręce.
-
Ale o czym
babciu? Przecież mówiliśmy ci z tatą, że...
-
Dlaczego nic
mi nie powiedziałaś, że zostanę prababcią w wieku sześćdziesięciu trzech lat?!
-
Babciu... -
Mary Ann zaczęła ostrożnie, zastanawiając się co kobieta ma na myśli, mówiąc,
że zostanie prababcią. - Hannah jest w ciąży? A może Marie? - Tylko te dwie
możliwości przyszły jej do głowy.
-
Jestem stara,
ale nie niedołężna! - Warknęła. - Mówię o tobie!
-
Ja?! -
Blondynka wytrzeszczyła oczy ze zdumienia. - Że niby ja jestem w ciąży?!
-
No a kto,
moje drogie dziecko?
-
Nie wiem
babciu, ale na pewno nie ja... Skąd ci to przyszło do głowy?
-
Odwiedził nas
David i tak powiedział...
-
A niby skąd
wujek miałby wiedzieć, że jestem w ciąży? - Teraz Mary Ann już kompletnie
niczego nie rozumiała. Jak menager Tokio Hotel, a od niedawna jej wujek mógł
rozpuszczać takie paskudne plotki?!
-
Rozmawiał z
matką Kaulitzów, bo od dłuższego czasu nie może dać sobie rady z Billem.
Mówiła, że jesteś w ciąży, ale nie z jej synem.
Mary poczuła jak brakuje jej powietrza. Usiadła na ziemi i wpatrzyła się
tępym wzrokiem przed siebie. Teraz wszystko złożyło się w jedną, logiczną
całość. Bill zostawił ją, bo myślał, że zaszła w ciążę z innym!
-
Mary Ann? - W
głosie Anabelle Jost pojawił się niepokój, kiedy jej wnuczka nie odzywała się
przez dłuższą chwilę. - Mary Ann! Jesteś tam?
-
Tak... -
odparła słabo. - Wujek mówił dlaczego pani Simone myśli, że jestem w ciąży?
-
Ponoć Gordon
znalazł pod kanapą w salonie zdjęcia USG, a wcześniej Bill widział u ciebie
witaminy dla ciężarnych kobiet...
-
Dzięki
babciu... - głos Mary nadal był słaby. - Nie jestem w ciąży, ale proszę nie mów
o tym dziadkowi i wujkowi. Niech Bill dalej tak sobie myśli...
-
Jak sobie
życzysz kochanie.
-
Dzięki
babciu...
Rozłączyła się, obejmując kolana ramionami. Wpatrywała się przed siebie,
próbując odegnać wszystkie myśli, które zaczęły napływać do jej głowy.
Billowi wydawało się, że zaszła w ciążę...
Podniosła głowę wpatrując się w niebo, które z każdą
minutą stawało się coraz ciemniejsze. Siedziała bez ruchu, obserwując pierwsze
pojawiające się gwiazdy na pokrytym granatem sklepieniu. Świerszcze grały swój
radosny koncert, uprzyjemniając jeszcze bardziej, piękną, ciepłą noc.
Podniosła ze spalonej przez słońce ziemi swoją komórkę.
Na tapecie nadal widniało zdjęcie ukazujące uśmiechniętego Billa. Na szczęście
Cherry Jo o tym nie wiedziała, bo pewnie zostałaby bez żadnej rzeczy przedstawiającej
jej ukochanego. Przez krótką chwilę chciała zadzwonić do młodszego Kaulitza,
już nawet wybierała numer, ale uznała, że to nie ma większego sensu. Najlepiej
będzie jak porozmawia z nim jeszcze raz. W cztery oczy. Teraz, kiedy wiedziała
dlaczego Czarny ją zostawił bez słowa, a Tom obstaje przy tym, że to jej wina,
będzie mogła się wytłumaczyć. Nadal nie widziała swojej winy w tym co się
stało, ale uznała, że nie będzie unosiła się głupią dumą. Szczęście u boku
Billa było o wiele ważniejsze od niej.
Po policzkach Mary Ann potoczyły się gorące łzy, niemal
parząc jej skórę. Dziewczyna jednak nie zareagowała na nie. Po prostu pozwoliła
im płynąć.
Nie rozumiała dlaczego Czarny po prostu nie zapytał o jej
rzekomą ciążę. Jeżeli chciała być ze sobą szczera musiała przyznać, że jest na
niego wściekła. Skoro mieli tworzyć szczęśliwą, kochającą się parę, powinni
sobie ufać i nie mieć przed sobą tajemnic. Przynajmniej w tak ważnych
kwestiach. Ona mu ufała. Wierzyła w każde jego słowo; zapewnienie. Nie chciała
dopuścić do sytuacji sprzed paru miesięcy, kiedy to przez swój głupi honor i
bezsensowne myśli zaprzepaściła szansę na miłość Billa. A przynajmniej tak jej
się wówczas wydawało. Na szczęście przyjechał po nią i zabrał do Paryża. To
były najszczęśliwsze tygodnie w jej życiu. Myślała, że już wszystko będzie w
porządku, ale Bill musiał zobaczyć w jej torebce witaminy, które doktor Zauritz
przepisała mamie Nikoli. Na dodatek brunetka zostawiła pod kanapą państwa
Trümper zdjęcia swojej przyszłej siostrzyczki albo braciszka...
Kolejne łzy wypływały z jej oczu. Wbrew woli. Ona jednak
się tym nie przejmowała. Po prostu obserwowała rozgwieżdżone niebo. Nie broniła
się już przed tłoczącymi się w jej umyśle myślami. Pozwoliła im swobodnie
napływać, tak jakby rozwiązanie jej problemów miało się pojawić wraz z nimi.
-
Ohayo... -
Mary Ann słysząc głos Iruki, objęła tylko mocniej kolana ramionami, wpatrując
się w ciemnogranatowe niebo upstrzone tysiącami gwiazd.
Japończyk traktując ciszę jako zgodę, usiadł koło blondynki, wbijając wzrok
przed siebie. Prosto na kompleks świątynny. Nie miał pojęcia co się stało, ale
kiedy Mary nie wracała do nich przez ponad dwie godziny poważnie się
zaniepokoił. Cherry poszła z Robertem do groty, w której medytował kiedyś sam
Śri Ramana Maharishi próbując dojść do prawdy, zaś on postanowił poszukać Mary
Ann.
-
Ten głupek
myśli, że jestem w ciąży. - Odezwała się wreszcie.
Chłopak analizował przez moment jej słowa. Nie był dobrym doradcą w
sprawach sercowych, ale widząc miłość Mary Ann uznał, że Cherry na pewno jej
nie pomoże mówiąc, żeby zapomniała o Billu. Jakiś czas temu przyjaciele też
mówili mu, żeby dał sobie spokój z Japonką o różowej grzywce, ale on
postanowił, że ją zdobędzie. Z początku wydawało mu się to beznadziejne, bo
całkowicie się od siebie różnili, ale wkrótce oboje przekonali się, że są dla
siebie stworzeni.
-
To
upierdliwe... - mruknął, wywołując tym samym na ustach Mary niemal
niedostrzegalny uśmiech - ale musisz wierzyć.
-
W co mam
wierzyć? - Spytała cicho, wbijając wzrok w wysuszoną ziemię, która za dnia
przybierała odcień rdzy.
-
W niego. W
was. W waszą miłość. Jeżeli nie będziesz wierzyła, wszystko na nic.
Mary Ann zaczęła obracać ciężką, srebrną bransoletę znajdującą się na jej
prawym nadgarstku. Musiała wierzyć, ale czy sama wiara wystarczy? Zresztą czym
jest wiara? Staniem przez trzydzieści lat z założoną na głowę ręką, na jednej
nodze, którą się zmienia raz w miesiącu? A może musiała wpierw zbudować dom,
aby następnie móc go zburzyć? Albo zażyć kąpieli w wodach Gangi Maty, jak
nazywali Ganges Hindusi, aby zmyć z siebie grzechy i rozpocząć życie na nowo?
Jeżeli tak miała wyglądać wiara, to Mary Ann jej nie chciała.
-
Przez ten
pobyt w Indiach już sama nie wiem czego pragnę i jak powinno wyglądać
szczęście... - odparła szeptem. - Kocham Billa, ale to tylko wspomnienia i
oczekiwanie.
-
Nie -
zaprzeczył. - Skoro go kochasz, to jest prawdziwa miłość. Wspomnienie jest
miłością w przeszłości, a oczekiwanie miłością w przyszłości. Jeżeli twój były
zostawił cię myśląc, że jesteś w ciąży, zachował się jak skończony kretyn,
przez co mam ochotę skopać mu dupę, ale...
-
Mylisz się -
wpadła mu w słowo. - Każdy zachowałby się na jego miejscu w ten sposób. -
Spuściła głowę. - To znaczy każdy normalny facet zostawiłby dziewczynę, która
byłaby w ciąży z innym... A już tym bardziej siedemnastolatek, wokalista
zespołu mogącego stać się drugim The Beatels - sama zdziwiła się, że
usprawiedliwia Billa.
-
To jeszcze
bardziej upierdliwe, ale naprawdę powinnaś w niego wierzyć - uśmiechnął się
lekko. - Jeżeli cię kocha, możesz być pewna, że nie zostawi tego tak.
Przynajmniej nie chce mi się wierzyć w to, że zrezygnuje z miłości tylko
dlatego, że rzekomo spodziewasz się czyjegoś dziecka. On nawet nie jest pewny
czy faktycznie jesteś w ciąży...
-
No tak -
przytaknęła. - Chyba masz rację. Zdjęcia i witaminy, to jeszcze
niewystarczający dowód. Wiesz co? - Spytała, patrząc w prawie czarne oczy
Iruki. - Jestem na niego wściekła! Powinien ze mną porozmawiać o ciąży, zaraz
jak zobaczył te cholerne witaminy. Ale nie! On wolał powiedzieć mi, że byłam
dla niego tylko zabawką! Jednak faceci to obrzydliwe świnie!
-
Wredne... -
mruknął chłopak, podnosząc się z ciepłej ziemi. - Idziemy do twojego ojca i
Cherry?
Mary Ann skinęła potakująco głową. Po rozmowie z Iruką czuła się o wiele
lepiej. Tak jak powiedział Japończyk wierzyła w Billa, bo nadal go kochała, ale
nie przeszkodziło jej to również być na niego okropnie wściekłą. Przez moment
zastanawiała się czy gdyby teraz go zobaczyła, rzuciłaby mu się na szyję z
radością i powiedziała, że nie jest w ciąży, czy dostałby w twarz.
Druga opcja o wiele bardziej ją nęciła.
* * *
Z głośników laptopa wyciekał głos Michaela Jacksona,
rozbrzmiewając w małym pomieszczeniu, będącym garderobą Tokio Hotel. Za
niespełna godzinę miał się rozpocząć ich koncert w Neumarkt. Nieco przytłumione
piski podekscytowanych fanek, starających się zająć jak najlepsze miejsca,
docierały do ich uszu.
-
Mówię wam,
dzisiaj na pewno zemdleje dziewczyna, na którą spojrzę. Czuję, że tak właśnie
będzie. Mój seksapil jest o wiele wyższy niż podczas ostatniego koncertu...
Georg spojrzał na starszego Kaulitza z powątpiewaniem.
-
Jeżeli tak
się stanie, powiadam wam, że na scenę wtargnie muzułmanka owinięta ładunkami
wybuchowymi. Najpierw zgwałci Billa, a później się wysadzi, posyłając nas na
tamten świat.
-
E tam... -
Tom machnął niedbale ręką. - Saki na pewno do tego nie dopuści. Za bardzo nas
kocha.
-
Saki? - Bill
zmarszczył brwi, wpatrując się w ekran swojego nowego laptopa. - Powiedziałbym
raczej, że przydałby mu się urlop. Jak tak dalej pójdzie staruszek zeświruje
przy nas. Gustav mówił wam, żebyście mu nie podkładali tamtego listu...
-
Widziałeś jak
chodził w kółko i powtarzał, że to niemożliwe, a później, że zabije drania,
który pieprzy się z jego żoną? - Georg zaniósł się głośnym śmiechem, wylewając
przy tym odrobinę coli ze swojej puszki. - Omal nie umarłem ze śmiechu! Mogłeś
mu powiedzieć trochę później, że to my napisaliśmy ten list... - spojrzał z
wyrzutem na młodszego Kaulitza.
-
To nie było
śmieszne - mruknął Bill, puszczając jedną z piosenek Placebo. - On się tym
naprawdę przejął. Powinien pojechać do domu i pobyć trochę ze swoją żoną.
Pewnie za nią tęskni...
-
Co ci się
stało? - W głosie Toma była troska. - Znowu dopadła cię melancholia?
-
Every
rose has it’s thorn, just like every night has it’s dawn, just like every
cowboy sings his sad, sad song, every rose has it’s thorn...* - zaśpiewał z
wokalistą Poison. Te słowa idealnie
nadawały się na odpowiedź.
-
Bill! -
Wykrzyknął Dreadowłosy, niemalże z rozpaczą. - Nie rób nam tego!
-
Czego? -
Czarny uniósł zdumiony brwi w górę i obrócił się w stronę Toma i Georga
siedzących na sofie w kolorze limonkowym. - Czego mam wam nie robić?
-
Masz nie
popadać w melancholię!
-
Zaraz mamy
koncert... - jęknął basista. - Nie możesz teraz popadać w melancholię!
-
Ale ja nie
popadam w melancholię - wtrącił sam zainteresowany, uśmiechając się sztucznie.
- Widzicie? - Spytał, pokazując im swoje całe uzębienie.
-
To nie jest
śmieszne... - burknął Tom. - Chcesz żelki?
Bill skinął głową, biorąc od brata kilka czerwono-zielonych dżdżownic.
-
Mam plan -
oznajmił ni stąd, ni zowąd, wkładając sobie do ust łakocie.
-
Jaki? - Tom
uniósł jedną brew.
-
Chcesz zrobić
striptiz na scenie? - Spytał Georg, wyraźnie ucieszony tą perspektywą. - Nie
licz na nas. Nie pójdziemy w twoje ślady! - Zastrzegł.
-
Nic z tych
rzeczy. Po prostu mam pewien plan. - Spojrzał na zegarek. Za niecałe piętnaście
minut powinni znaleźć się na scenie. - Powiem wam po koncercie, bo teraz nie
zdążę. Już nie mogę się doczekać!
Ani Tom ani Georg nie wypytywali go o szczegóły. Teraz byli znacznie
bardziej przejęci czekającym ich za moment występem niż jakimiś szalonymi
planami młodszego Kaulitza. Dopóki Bill wyglądał na szczęśliwego, mógł planować
nawet zamach na Pentagon.
Po upływie dziesięciu minut w ich pokoju pojawił się Gustav. Perkusista
zawsze zaszywał się w jakimś w miarę pustym korytarzu, pokoju albo na parkingu
sam, żeby móc się rozgrzać przed występem. Paplanina Billa, Toma i Georga
zdecydowanie nie wpływała pozytywnie na koncentrację i przeprowadzenie dobrej
rozgrzewki.
-
I jaki na
dzisiaj macie scenariusz? - Zagadnął przyjaciół.
-
Jakaś fanka
zemdleje pod wpływem spojrzenia Toma, w wyniku tego na scenę wpadnie
muzułmańska terrorystka, zgwałci mnie, a później wszystkich wysadzi w powietrze
- powiedział szybko Bill. - Oprócz tego będą przerwy w dostawie prądu, a Georg
jeżeli za chwilę nie pójdzie wysikać tych trzech puszek coli, na pewno popuści.
Ja wtedy nie będę mógł śpiewać ze śmiechu i koncert okaże się klapą.
-
Jak zwykle
optymistycznie - uśmiechnął się Gustav. - Idziemy?
-
Nie mam
ochoty zostać zgwałcony przez muzułmańską terrorystkę na oczach setek fanów,
ani dać się rozerwać na strzępy, ale niech ci będzie - Bill zawsze paplał o
wiele więcej niż zazwyczaj przed występami. - Chyba dam jakoś radę... Nie musicie
się o mnie martwić...
-
Bill, bracie
- Tom spojrzał na niego z udawaną troską, po czym poklepał go po ramieniu -
nikt się o ciebie nie martwi.
-
Jasne. Ta
terrorystka na pewno okaże się strasznie gruba, z pryszczami, poobgryzanymi
paznokciami i... - zawiesił głos - jestem pewny, że będzie miała długie czarne
włosy na nogach i pod pachami, a do tego...
-
Przestań! -
Tom zasłonił sobie usta dłonią. - Przestań natychmiast, bo zaraz puszczę pawia.
-
Jesteście
nienormalni! - Zawołał Gustav. - Dobrze, że to Billa będzie gwałciła ta
muzułmanka...
Cała trójka zaniosła się wesołym śmiechem, tylko Czarny miał skwaszoną
minę, kiedy wyobraził sobie, że mógłby zostać zgwałcony przez tak ohydną babę.
Na szczęście miała to być jednocześnie terrorystka, która po wszystkim miała
ich posłać na tamten świat. Przynajmniej, w razie czego, nie będzie musiał się
męczyć po tak dramatycznym przeżyciu...
-
No to co? -
Zagadnął wesoło Georga i Toma, którzy zakładali swoje gitary, a także Gustava,
wystukującego nerwowo jakąś melodię dwoma pałeczkami. - Dajemy czadu?
Kiedy przyjaciele skinęli zgodnie głowami, ścisnął mocniej swój mikrofon.
Najpierw na scenę wkroczył Tom z Georgiem, po nich Gustav, a na końcu on sam.
Śpiewając „Lass Uns Hier Raus” uśmiechał się szeroko, słysząc głośne piski. To
zawsze jego pojawienie się na scenie wzbudzało największy entuzjazm wśród
fanek. Niech Tom mówi sobie co chce! To on, Bill, jest najprzystojniejszy z
zespołu! I ma najwięcej fanek!
Przed „Wenn nichts mehr geht” dostrzegł Josta, wskazującego rozpaczliwie na
rąbek swojej koszulki, a później na brzuch. Menager, widząc, że
najprawdopodobniej Bill nie wie o co mu chodzi, zaczął do niego machać
zawzięcie. Gdyby mógł wdarłby się na scenę, żeby powiedzieć Czarnemu o co mu
chodzi, ale niestety nie mógł tego uczynić w trakcie koncertu.
Młodszy Kaulitz uśmiechnął się do siebie mściwie, przypominając sobie słowa
matki. Ciekawe kiedy Jost zamierzał mu powiedzieć, że ma mieć dwie sesje
zdjęciowe z nowym tatuażem... Był na niego o to wściekły. Jego ciało nie było
na sprzedaż! Owszem, rozumiał, że jego obowiązkiem jest pozowanie do zdjęć,
udział w programach i szczerzenie się do fanów, ale nie wydawało mu się, żeby w
kontrakcie miał zapisane, że każdy jego tatuaż musi pojawić się w gazecie. On
był muzykiem, a nie żywym dziełem sztuki!
Dał dyskretny znak chłopakom, żeby chwilę poczekali z
kolejną piosenką. Z szerokim uśmiechem uniósł ręce do góry, tak, że czarna
koszulka z czerwoną czaszką odsłoniła mały fragment jego podbrzusza. Słysząc
okrzyki zaskoczenia fanek, wysunął język i oblizał usta. Dwoma palcami złapał
czarny materiał koszulki i podciągnął go, tak aby nastolatki w pełni mogły
podziwiać jego gwiazdkę. Kątem oka dostrzegł złość na twarzy Josta. Wiedział,
że w pewnym stopniu pokrzyżował plany menagerowi. Zapewne zdjęcia jego tatuażu
pierwszy raz miały się pojawić w Bravo albo Yamie. David nie przewidział
jednak, że młodszy Kaulitz postanowi się na nim zemścić, za to, że ustawił
sesję za jego plecami, a ponadto powiedział matce o nowej dziarze...
______
* Każda róża ma kolce
Tak jak każda noc ma brzask
Tak jak każdy cowboy śpiewa jego smutne,
smutne piosenki
Każda róża ma kolce
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz