środa, 28 sierpnia 2013

Rozdział 215

Siedziała przy kuchennym stole, zajadając się bakaliami. Z nudów rozwiązywała krzyżówkę, zastanawiając się jak powiedzieć ojcu o tym, że Jasper zostanie u nich kilka dni. Nie mogła przecież powiedzieć, że Bill znalazł dziecko w parku, a ona obiecała, że się nim zaopiekuje podczas jego nieobecności. Jednak zgadzała się z Czarnym, że nie powinien zabierać niemowlaka na koncert. Jej zdaniem w ogóle nie powinien się z nim pokazywać, żeby jakiś paparazzi nie zrobił im zdjęć. Wtedy ich dalsza kariera mogłaby być zagrożona. Może nie bardzo, ale kilkadziesiąt fanek Tokio Hotel na pewno popadłoby w głęboką depresję, dowiedziawszy się, że Bill Kaulitz został ojcem. Rzecz jasna nie była to prawda, ale przecież żadna gazeta tego nie napisze. Kłamstwo o wiele lepiej się sprzeda.
            Uniosła głowę, słysząc, że ojciec wyszedł z łazienki.
-          Zrobisz mi kawę? - Spytał, sadowiąc się na jednym z krzeseł.
-          Tak, pewnie. - Zerwała się z miejsca, po czym wlała pospiesznie wodę do czajnika. - Jak ci minęła podróż?
-          Dobrze, ale jestem zmęczony. A ty? Dałaś sobie radę sama?
Nikola kiwnęła potakująco głową, wsypując do dwóch filiżanek granulki kawy rozpuszczalnej.
-          Tato? - Spojrzała na niego nieco zmieszana. W dalszym ciągu nie wiedziała jak powiedzieć mu o tym, że Jasper zostanie z nimi przez dwa albo trzy dni. - Wiem, że to nie jest odpowiednia pora na taką rozmowę, ale...
-          Czego chcesz? - Spytał automatycznie. David Smidt nie lubił kłopotów, albo wszelkiego rodzaju problemów. Dla niego wszystko było proste. I najczęściej sprowadzało się do pieniędzy.
-          Właściwie nic nie chcę, tylko...
-          Nie kombinuj. Powiedz o co ci chodzi. Nie mam siły na żadne krętactwa...
Nikola przewróciła oczami. Nie potrafiła powiedzieć ojcu wprost o Jasperze, ale chyba będzie musiała.
-          Bill znalazł niemowlaka w parku i powiedziałam, że może zostawić go pod naszą opieką przez kilka dni...
-          Jasne. Nie ma sprawy.
Brunetka spojrzała na niego zdumiona. Zgodził się tak, jakby przed chwilą zapytała się go o to czy może kupić sobie czerwoną bluzkę zamiast niebieskiej.
-          Na pewno Jasper może zostać u nas kilka dni? To niemowlak i...
-          Jeżeli będziesz się nim opiekowała, nie ma sprawy - przerwał jej. - Małe dziecko to duża odpowiedzialność, ale jak Kaulitz sobie z tym radzi, to ty tym bardziej sobie poradzisz.
-          Dzięki za wiarę we mnie...
-          Swoją drogą chciałbym zobaczyć Toma zmieniającego pieluchę... - zaśmiał się pod nosem.
-          Mogę cię zapewnić, że wygląda wówczas uroczo - puściła ojcu oczko, kładąc filiżankę z kawą przed nim.
-          Oby tylko nie wpadło mu do głowy zostanie prawdziwym ojcem...
-          Dlaczego?
-          Najpierw musisz skończyć szkołę - powiedział twardo. - Nie zostaniesz nieletnią matką bez wykształcenia.
-          Ale przecież nie zamierzam jeszcze zachodzić w ciążę! - na twarzy Nikoli pojawiły się rumieńce.
Była świadoma tego, że jej ojciec wie, jak blisko jest z Tomem, ale rozmowa o tym nieco ją krępowała. Szczególnie jeżeli dotyczyła ich ewentualnych dzieci.
            Gdy w mieszkaniu rozległ się dźwięk dzwonka, czym prędzej opuściła kuchnię i udała się do przedpokoju, aby otworzyć przybyszom. Była niemalże pewna, że Bill przywiózł Jaspera. I nie pomyliła się, widząc po chwili na progu uśmiechniętych Kaulitzów z dzieckiem, a także Tobiego. Zaprosiła wszystkich do środka.
            Wzięła małego na ręce, ku jego niezadowoleniu, które okazał głośnym gaworzeniem i wyciąganiem rączek w stronę Billa.
-          Tato, to jest właśnie Jasper - pokazała niemowlaka ojcu.
Jego twarz rozjaśnił uśmiech.
-          Pamiętam jak ty byłaś taka malutka...
Nikola dziękowała w duchu, temu, który zasiada w niebiosach za to, że Bill, Tom i Tobi weszli do kuchni i przywitali się z jej ojcem. Była niemalże pewna, że ojciec nie oszczędzi jej opowieści o tym jak to ona była w wieku Jaspera i musiał jej zmieniać pieluchy... Miała tylko nadzieję, że nie nastąpią one wówczas, gdy w pobliżu będzie jakiś jej znajomy.
-          Dziękuję, że zgodził się pan zostać z Jasperem - powiedział Bill grzecznie, przywołując na twarz szeroki uśmiech.
Odebrał malucha od brunetki i posadził sobie go na kolanach, ku zadowoleniu dziecka.
-          Napijecie się czegoś? - Spytała Nikola, patrząc na Czarnego, który zaczął się teraz drażnić z bobasem, zabierając mu smoczek. Była pewna, że Bill będzie dobrym ojcem.
-          Nie, dzięki - odezwał się Tom. - Zaraz musimy lecieć. Przywieźliśmy tylko Jaspera...
Dziewczyna skinęła głową. Cieszyła się, że Dreadowłosy wyjeżdża tylko na dwa, może trzy dni. Rozumiała, że jego praca wiąże się z licznymi wyjazdami, ale za każdym razem gdy zostawiał ją na dłużej niż pięć dni strasznie za nim tęskniła. Nie robiła mu z tego powodu wymówek, bo wiedziała, że Tom nigdy nie zrezygnuje z Tokio Hotel. Zresztą ona wcale tego nie chciała, a już tym bardziej nie mogła go o to prosić.
            Bill włożył smoczek w małe usteczka dziecka i spojrzał na Nikolę.
-          Zostawię ci pieniądze, gdyby Jasper czegoś potrzebował... Nie znam się na takich małych dzieciach, ale chyba trzeba mu kupić wózek. Nie może przecież cały dzień siedzieć w domu...
David Smidt omal nie zadławił się kawą słysząc słowa młodszego Kaulitza. Nie sądził, że ten czarnowłosy chłopak aż tak bardzo przejmie się losem niemowlaka, znalezionego w parku.
-          Tato?! Nic ci nie jest?!
-          Nie, kochanie... - odparł, krztusząc się. - Wszystko w porządku.
-          Nie mam pojęcia ile kosztuje fajny wózek - ciągnął Bill poważnym głosem - ale jak ci zabraknie pieniędzy, dołóż ze swoich, a ja ci oddam jak przyjadę. Aha... I nie dawaj Jasperowi żadnych papek z brokułami, bo ich nie znosi. Właściwie to ja nie wiem jak można dzieci katować czymś tak ohydnym... - Widząc ciekawe spojrzenie chłopczyka, uśmiechnął się do niego. - Nie słuchaj wujka Billa... Te papki są przepyszne...
Ojciec Nikoli o mało co, a ponownie zakrztusiłby się kawą.
-          Nie ubieraj go też w te fioletowe śpioszki z gwiazdkami - wtrącił Tom. - I jak będziesz go kładła spać, daj mu pluszowego niedźwiadka. Do kąpieli...
-          Wystarczy - uniosła dłonie, jakby chciała powiedzieć: „Dość!”. - Poradzę sobie z nim. Tata mi pomoże, prawda tato?
-          Jasne, kochanie - przytaknął. Cieszył się, że jego córka trafiła na Kaulitzów. Z początku miał wątpliwości, ale ich stosunek do chłopczyka całkowicie je rozwiał.
-          No dobrze... - Bill westchnął, podnosząc się z miejsca. Pocałował z czułością Jaspera w główkę. Mały przeczuwając co się zaraz stanie, wypuścił z usteczek smoczek i zaniósł się płaczem. - Cii... Zostaniesz tutaj tylko dwa, góra trzy dni... Wujek Bill po ciebie wróci... - zapewnił małego. - U cioci Nikoli i wujka Davida będzie ci dobrze...
Jasper przestał płakać, ale jego duże błękitne oczka były smutne. Bill przez moment chciał go zabrać ze sobą na koncert, ale wiedział, że to niemożliwe. Nie obchodziło go już nawet zdanie menagera, tylko dobro dziecka. Nie mógłby też poświęcić maluchowi tyle czasu, ile ten by potrzebował, bo zajęty będzie innymi sprawami.
-          Jak będzie płakał puścicie mu Coldplaya. Ja mu śpiewam ich piosenki, ale... - podrapał się po głowie z zakłopotaniem - wydaje mi się, że głos z płyty wystarczy...
-          Nie przejmuj się tak - David Smidt puścił mu oczko, odbierając od niego dziecko. - Wychowałem Nikolę, więc z tym brzdącem też sobie poradzę. Nie musisz się martwić.
-          Dobrze. Dziękuję - uśmiechnął się z wdzięcznością. - Jeżeli coś się stanie proszę do mnie dzwonić.
Mężczyzna skinął głową. Bill podszedł do małego i pocałował go w policzek.
-          Do zobaczenia mały. Bądź grzeczny.
Tom również pożegnał się z Jasperem. Kaulitzowie widząc ponaglający wzrok Tobiego skierowali się do wyjścia dziękując Nikoli i jej ojcu, za to, że zajmą się małym. Billowi ściskało się serce, kiedy słyszał płacz niemowlaka, ale powtarzał sobie w duchu, że to tylko dwa, trzy dni.
-          Bill? Możemy porozmawiać?
Czarny spojrzał zdumiony na Nikolę, po czym kiwnął twierdząco głową. Brunetka podeszła do Toma, cmoknęła go w usta i uśmiechnęła się do niego lekko.
-          Udanego koncertu, kochanie - pogłaskała go czule po policzku.
-          Dzięki - uśmiechnął się wesoło, po czym skradł jej jeszcze jeden pocałunek. - Będę tęsknił! - Rzucił, znikając na klatce schodowej.
Nikola odwróciła się do Billa, który stał w przedpokoju i wpatrywał się w nią z ciekawością.
-          Wiem, że to nie moja sprawa, ale... co zamierzasz zrobić z Mary Ann?
-          Nic - wzruszył ramionami. - Nie mogę przecież dzisiaj do niej pojechać i porozmawiać.
-          No tak... Nie możesz - przytaknęła. Nie sądziła, żeby Bill wybrał się do Indii, tylko po to, aby porozmawiać z blondynką. - Chciałam ci tylko powiedzieć, że jeżeli będziesz potrzebował pomocy, to ci pomogę... Chcę, żeby Mary była szczęśliwa.
-          Nawet z takim dupkiem jak ja? - Spytał ze śmiechem.
-          Mogła trafić na większego dupka niż ty - puściła mu oczko. - Udanego koncertu.
* * *
            Jasne, bystre oczka wpatrywały się z wysokości dwóch metrów w Mary Ann, jej ojca, Cherry Jo i Irukę. Cała czwórka siedziała na dużych, obłych kamieniach, tuż u podnóży Arunaćali - świętej góry, u stóp której została wzniesiona okazała świątynia poświęcona czci Śiwy-Parwati.
            Zwierzak obserwował zachłannie kiść bananów, która leżała obok nich, zastanawiając się w jaki sposób zagarnąć choć jeden dla siebie. Małpka przylgnęła całym, małym ciałkiem, pokrytym jasnym futerkiem do gałęzi, widząc jak Japonka o długich czarnych włosach z różową grzywką sięga po przysmak. Dziewczyna rozdzieliła owoce pomiędzy swoich towarzyszy. Małpka wydała z siebie cichy pisk niezadowolenia, widząc jak cała czwórka zajada się jej ukochanymi owocami. Nie widząc innego wyjścia, zeszła z drzewa i spojrzała niemal błagalnie na ludzi.     
-          Patrzcie jaka słodka! - Zawołała Mary Ann, pokazując zwierzaka. - Chcesz kawałek banana? - Spytała małpkę, pokazując jej kawałek owocu. - Nie bój się... Nic ci nie zrobię...
Zwierzę podeszło do niej z nieufnością i wzięło odrobinę banana w małe łapki. Mary uśmiechnęła się do małpy, rozdrabniając jej resztę owocu.
-          Nie dotykaj jej. Może mieć wściekliznę.
Mary całkowicie zignorowała słowa ojca, dotykając dłonią miękkiego, beżowego futerka. Nie sądziła, żeby małpka była na coś chora.
Słysząc melodyjkę wydobywającą się z jej telefonu komórkowego, blondynka przestała głaskać zwierzaka. Wyciągnęła przedmiot z kieszeni swoich spodni, które już dawno stopiły się z jej skórą i podała ojcu.
-          Babcia dzwoni - wyjaśniła.
Robert Rose wziął niechętnie telefon od córki, odbierając połączenie. Blondynka obserwowała go, kiedy rozmawiał ze swoją matką, żywo przy tym gestykulując, jakby w ten sposób chciał udowodnić jej swoją rację. W końcu zrezygnowany podszedł do córki i bez słowa wręczył jej telefon.
-          Cześć babciu! - Mary zawołała z entuzjazmem, podnosząc się z miejsca. Bez słowa skierowała się wydeptaną ścieżką, prowadzącą na szczyt Arunaćali. - Co słychać?
-          Dziecko... - kobieta jęknęła. - To ja ciebie pytam co słychać...
-          Jesteśmy w aśramie Ramany Maha...
-          Nie o to pytam - przerwała jej. - Dziecko drogie, dlaczego nic mi nie powiedziałaś? - Spytała z wyrzutem, a Mary zobaczyła oczyma wyobraźni jak kobieta załamuje ręce.
-          Ale o czym babciu? Przecież mówiliśmy ci z tatą, że...
-          Dlaczego nic mi nie powiedziałaś, że zostanę prababcią w wieku sześćdziesięciu trzech lat?!
-          Babciu... - Mary Ann zaczęła ostrożnie, zastanawiając się co kobieta ma na myśli, mówiąc, że zostanie prababcią. - Hannah jest w ciąży? A może Marie? - Tylko te dwie możliwości przyszły jej do głowy.
-          Jestem stara, ale nie niedołężna! - Warknęła. - Mówię o tobie!
-          Ja?! - Blondynka wytrzeszczyła oczy ze zdumienia. - Że niby ja jestem w ciąży?!
-          No a kto, moje drogie dziecko?
-          Nie wiem babciu, ale na pewno nie ja... Skąd ci to przyszło do głowy?
-          Odwiedził nas David i tak powiedział...
-          A niby skąd wujek miałby wiedzieć, że jestem w ciąży? - Teraz Mary Ann już kompletnie niczego nie rozumiała. Jak menager Tokio Hotel, a od niedawna jej wujek mógł rozpuszczać takie paskudne plotki?!
-          Rozmawiał z matką Kaulitzów, bo od dłuższego czasu nie może dać sobie rady z Billem. Mówiła, że jesteś w ciąży, ale nie z jej synem.
Mary poczuła jak brakuje jej powietrza. Usiadła na ziemi i wpatrzyła się tępym wzrokiem przed siebie. Teraz wszystko złożyło się w jedną, logiczną całość. Bill zostawił ją, bo myślał, że zaszła w ciążę z innym!
-          Mary Ann? - W głosie Anabelle Jost pojawił się niepokój, kiedy jej wnuczka nie odzywała się przez dłuższą chwilę. - Mary Ann! Jesteś tam?
-          Tak... - odparła słabo. - Wujek mówił dlaczego pani Simone myśli, że jestem w ciąży?
-          Ponoć Gordon znalazł pod kanapą w salonie zdjęcia USG, a wcześniej Bill widział u ciebie witaminy dla ciężarnych kobiet...
-          Dzięki babciu... - głos Mary nadal był słaby. - Nie jestem w ciąży, ale proszę nie mów o tym dziadkowi i wujkowi. Niech Bill dalej tak sobie myśli...
-          Jak sobie życzysz kochanie.
-          Dzięki babciu...
Rozłączyła się, obejmując kolana ramionami. Wpatrywała się przed siebie, próbując odegnać wszystkie myśli, które zaczęły napływać do jej głowy.
            Billowi wydawało się, że zaszła w ciążę...
            Podniosła głowę wpatrując się w niebo, które z każdą minutą stawało się coraz ciemniejsze. Siedziała bez ruchu, obserwując pierwsze pojawiające się gwiazdy na pokrytym granatem sklepieniu. Świerszcze grały swój radosny koncert, uprzyjemniając jeszcze bardziej, piękną, ciepłą noc.
            Podniosła ze spalonej przez słońce ziemi swoją komórkę. Na tapecie nadal widniało zdjęcie ukazujące uśmiechniętego Billa. Na szczęście Cherry Jo o tym nie wiedziała, bo pewnie zostałaby bez żadnej rzeczy przedstawiającej jej ukochanego. Przez krótką chwilę chciała zadzwonić do młodszego Kaulitza, już nawet wybierała numer, ale uznała, że to nie ma większego sensu. Najlepiej będzie jak porozmawia z nim jeszcze raz. W cztery oczy. Teraz, kiedy wiedziała dlaczego Czarny ją zostawił bez słowa, a Tom obstaje przy tym, że to jej wina, będzie mogła się wytłumaczyć. Nadal nie widziała swojej winy w tym co się stało, ale uznała, że nie będzie unosiła się głupią dumą. Szczęście u boku Billa było o wiele ważniejsze od niej.
            Po policzkach Mary Ann potoczyły się gorące łzy, niemal parząc jej skórę. Dziewczyna jednak nie zareagowała na nie. Po prostu pozwoliła im płynąć.
            Nie rozumiała dlaczego Czarny po prostu nie zapytał o jej rzekomą ciążę. Jeżeli chciała być ze sobą szczera musiała przyznać, że jest na niego wściekła. Skoro mieli tworzyć szczęśliwą, kochającą się parę, powinni sobie ufać i nie mieć przed sobą tajemnic. Przynajmniej w tak ważnych kwestiach. Ona mu ufała. Wierzyła w każde jego słowo; zapewnienie. Nie chciała dopuścić do sytuacji sprzed paru miesięcy, kiedy to przez swój głupi honor i bezsensowne myśli zaprzepaściła szansę na miłość Billa. A przynajmniej tak jej się wówczas wydawało. Na szczęście przyjechał po nią i zabrał do Paryża. To były najszczęśliwsze tygodnie w jej życiu. Myślała, że już wszystko będzie w porządku, ale Bill musiał zobaczyć w jej torebce witaminy, które doktor Zauritz przepisała mamie Nikoli. Na dodatek brunetka zostawiła pod kanapą państwa Trümper zdjęcia swojej przyszłej siostrzyczki albo braciszka...
            Kolejne łzy wypływały z jej oczu. Wbrew woli. Ona jednak się tym nie przejmowała. Po prostu obserwowała rozgwieżdżone niebo. Nie broniła się już przed tłoczącymi się w jej umyśle myślami. Pozwoliła im swobodnie napływać, tak jakby rozwiązanie jej problemów miało się pojawić wraz z nimi.
-          Ohayo... - Mary Ann słysząc głos Iruki, objęła tylko mocniej kolana ramionami, wpatrując się w ciemnogranatowe niebo upstrzone tysiącami gwiazd.
Japończyk traktując ciszę jako zgodę, usiadł koło blondynki, wbijając wzrok przed siebie. Prosto na kompleks świątynny. Nie miał pojęcia co się stało, ale kiedy Mary nie wracała do nich przez ponad dwie godziny poważnie się zaniepokoił. Cherry poszła z Robertem do groty, w której medytował kiedyś sam Śri Ramana Maharishi próbując dojść do prawdy, zaś on postanowił poszukać Mary Ann.
-          Ten głupek myśli, że jestem w ciąży. - Odezwała się wreszcie.
Chłopak analizował przez moment jej słowa. Nie był dobrym doradcą w sprawach sercowych, ale widząc miłość Mary Ann uznał, że Cherry na pewno jej nie pomoże mówiąc, żeby zapomniała o Billu. Jakiś czas temu przyjaciele też mówili mu, żeby dał sobie spokój z Japonką o różowej grzywce, ale on postanowił, że ją zdobędzie. Z początku wydawało mu się to beznadziejne, bo całkowicie się od siebie różnili, ale wkrótce oboje przekonali się, że są dla siebie stworzeni.
-          To upierdliwe... - mruknął, wywołując tym samym na ustach Mary niemal niedostrzegalny uśmiech - ale musisz wierzyć.
-          W co mam wierzyć? - Spytała cicho, wbijając wzrok w wysuszoną ziemię, która za dnia przybierała odcień rdzy.
-          W niego. W was. W waszą miłość. Jeżeli nie będziesz wierzyła, wszystko na nic.
Mary Ann zaczęła obracać ciężką, srebrną bransoletę znajdującą się na jej prawym nadgarstku. Musiała wierzyć, ale czy sama wiara wystarczy? Zresztą czym jest wiara? Staniem przez trzydzieści lat z założoną na głowę ręką, na jednej nodze, którą się zmienia raz w miesiącu? A może musiała wpierw zbudować dom, aby następnie móc go zburzyć? Albo zażyć kąpieli w wodach Gangi Maty, jak nazywali Ganges Hindusi, aby zmyć z siebie grzechy i rozpocząć życie na nowo? Jeżeli tak miała wyglądać wiara, to Mary Ann jej nie chciała.
-          Przez ten pobyt w Indiach już sama nie wiem czego pragnę i jak powinno wyglądać szczęście... - odparła szeptem. - Kocham Billa, ale to tylko wspomnienia i oczekiwanie.
-          Nie - zaprzeczył. - Skoro go kochasz, to jest prawdziwa miłość. Wspomnienie jest miłością w przeszłości, a oczekiwanie miłością w przyszłości. Jeżeli twój były zostawił cię myśląc, że jesteś w ciąży, zachował się jak skończony kretyn, przez co mam ochotę skopać mu dupę, ale...
-          Mylisz się - wpadła mu w słowo. - Każdy zachowałby się na jego miejscu w ten sposób. - Spuściła głowę. - To znaczy każdy normalny facet zostawiłby dziewczynę, która byłaby w ciąży z innym... A już tym bardziej siedemnastolatek, wokalista zespołu mogącego stać się drugim The Beatels - sama zdziwiła się, że usprawiedliwia Billa.
-          To jeszcze bardziej upierdliwe, ale naprawdę powinnaś w niego wierzyć - uśmiechnął się lekko. - Jeżeli cię kocha, możesz być pewna, że nie zostawi tego tak. Przynajmniej nie chce mi się wierzyć w to, że zrezygnuje z miłości tylko dlatego, że rzekomo spodziewasz się czyjegoś dziecka. On nawet nie jest pewny czy faktycznie jesteś w ciąży...
-          No tak - przytaknęła. - Chyba masz rację. Zdjęcia i witaminy, to jeszcze niewystarczający dowód. Wiesz co? - Spytała, patrząc w prawie czarne oczy Iruki. - Jestem na niego wściekła! Powinien ze mną porozmawiać o ciąży, zaraz jak zobaczył te cholerne witaminy. Ale nie! On wolał powiedzieć mi, że byłam dla niego tylko zabawką! Jednak faceci to obrzydliwe świnie!
-          Wredne... - mruknął chłopak, podnosząc się z ciepłej ziemi. - Idziemy do twojego ojca i Cherry?
Mary Ann skinęła potakująco głową. Po rozmowie z Iruką czuła się o wiele lepiej. Tak jak powiedział Japończyk wierzyła w Billa, bo nadal go kochała, ale nie przeszkodziło jej to również być na niego okropnie wściekłą. Przez moment zastanawiała się czy gdyby teraz go zobaczyła, rzuciłaby mu się na szyję z radością i powiedziała, że nie jest w ciąży, czy dostałby w twarz.
Druga opcja o wiele bardziej ją nęciła.
* * *
            Z głośników laptopa wyciekał głos Michaela Jacksona, rozbrzmiewając w małym pomieszczeniu, będącym garderobą Tokio Hotel. Za niespełna godzinę miał się rozpocząć ich koncert w Neumarkt. Nieco przytłumione piski podekscytowanych fanek, starających się zająć jak najlepsze miejsca, docierały do ich uszu.
-          Mówię wam, dzisiaj na pewno zemdleje dziewczyna, na którą spojrzę. Czuję, że tak właśnie będzie. Mój seksapil jest o wiele wyższy niż podczas ostatniego koncertu...
Georg spojrzał na starszego Kaulitza z powątpiewaniem.
-          Jeżeli tak się stanie, powiadam wam, że na scenę wtargnie muzułmanka owinięta ładunkami wybuchowymi. Najpierw zgwałci Billa, a później się wysadzi, posyłając nas na tamten świat.
-          E tam... - Tom machnął niedbale ręką. - Saki na pewno do tego nie dopuści. Za bardzo nas kocha.
-          Saki? - Bill zmarszczył brwi, wpatrując się w ekran swojego nowego laptopa. - Powiedziałbym raczej, że przydałby mu się urlop. Jak tak dalej pójdzie staruszek zeświruje przy nas. Gustav mówił wam, żebyście mu nie podkładali tamtego listu...
-          Widziałeś jak chodził w kółko i powtarzał, że to niemożliwe, a później, że zabije drania, który pieprzy się z jego żoną? - Georg zaniósł się głośnym śmiechem, wylewając przy tym odrobinę coli ze swojej puszki. - Omal nie umarłem ze śmiechu! Mogłeś mu powiedzieć trochę później, że to my napisaliśmy ten list... - spojrzał z wyrzutem na młodszego Kaulitza.
-          To nie było śmieszne - mruknął Bill, puszczając jedną z piosenek Placebo. - On się tym naprawdę przejął. Powinien pojechać do domu i pobyć trochę ze swoją żoną. Pewnie za nią tęskni...
-          Co ci się stało? - W głosie Toma była troska. - Znowu dopadła cię melancholia?
-          Every rose has it’s thorn, just like every night has it’s dawn, just like every cowboy sings his sad, sad song, every rose has it’s thorn...* - zaśpiewał z wokalistą Poison. Te słowa idealnie nadawały się na odpowiedź.
-          Bill! - Wykrzyknął Dreadowłosy, niemalże z rozpaczą. - Nie rób nam tego!
-          Czego? - Czarny uniósł zdumiony brwi w górę i obrócił się w stronę Toma i Georga siedzących na sofie w kolorze limonkowym. - Czego mam wam nie robić?
-          Masz nie popadać w melancholię!
-          Zaraz mamy koncert... - jęknął basista. - Nie możesz teraz popadać w melancholię!
-          Ale ja nie popadam w melancholię - wtrącił sam zainteresowany, uśmiechając się sztucznie. - Widzicie? - Spytał, pokazując im swoje całe uzębienie.
-          To nie jest śmieszne... - burknął Tom. - Chcesz żelki?
Bill skinął głową, biorąc od brata kilka czerwono-zielonych dżdżownic.
-          Mam plan - oznajmił ni stąd, ni zowąd, wkładając sobie do ust łakocie.
-          Jaki? - Tom uniósł jedną brew.
-          Chcesz zrobić striptiz na scenie? - Spytał Georg, wyraźnie ucieszony tą perspektywą. - Nie licz na nas. Nie pójdziemy w twoje ślady! - Zastrzegł.
-          Nic z tych rzeczy. Po prostu mam pewien plan. - Spojrzał na zegarek. Za niecałe piętnaście minut powinni znaleźć się na scenie. - Powiem wam po koncercie, bo teraz nie zdążę. Już nie mogę się doczekać!
Ani Tom ani Georg nie wypytywali go o szczegóły. Teraz byli znacznie bardziej przejęci czekającym ich za moment występem niż jakimiś szalonymi planami młodszego Kaulitza. Dopóki Bill wyglądał na szczęśliwego, mógł planować nawet zamach na Pentagon.
Po upływie dziesięciu minut w ich pokoju pojawił się Gustav. Perkusista zawsze zaszywał się w jakimś w miarę pustym korytarzu, pokoju albo na parkingu sam, żeby móc się rozgrzać przed występem. Paplanina Billa, Toma i Georga zdecydowanie nie wpływała pozytywnie na koncentrację i przeprowadzenie dobrej rozgrzewki.
-          I jaki na dzisiaj macie scenariusz? - Zagadnął przyjaciół.
-          Jakaś fanka zemdleje pod wpływem spojrzenia Toma, w wyniku tego na scenę wpadnie muzułmańska terrorystka, zgwałci mnie, a później wszystkich wysadzi w powietrze - powiedział szybko Bill. - Oprócz tego będą przerwy w dostawie prądu, a Georg jeżeli za chwilę nie pójdzie wysikać tych trzech puszek coli, na pewno popuści. Ja wtedy nie będę mógł śpiewać ze śmiechu i koncert okaże się klapą.
-          Jak zwykle optymistycznie - uśmiechnął się Gustav. - Idziemy?
-          Nie mam ochoty zostać zgwałcony przez muzułmańską terrorystkę na oczach setek fanów, ani dać się rozerwać na strzępy, ale niech ci będzie - Bill zawsze paplał o wiele więcej niż zazwyczaj przed występami. - Chyba dam jakoś radę... Nie musicie się o mnie martwić...
-          Bill, bracie - Tom spojrzał na niego z udawaną troską, po czym poklepał go po ramieniu - nikt się o ciebie nie martwi.
-          Jasne. Ta terrorystka na pewno okaże się strasznie gruba, z pryszczami, poobgryzanymi paznokciami i... - zawiesił głos - jestem pewny, że będzie miała długie czarne włosy na nogach i pod pachami, a do tego...
-          Przestań! - Tom zasłonił sobie usta dłonią. - Przestań natychmiast, bo zaraz puszczę pawia.
-          Jesteście nienormalni! - Zawołał Gustav. - Dobrze, że to Billa będzie gwałciła ta muzułmanka...
Cała trójka zaniosła się wesołym śmiechem, tylko Czarny miał skwaszoną minę, kiedy wyobraził sobie, że mógłby zostać zgwałcony przez tak ohydną babę. Na szczęście miała to być jednocześnie terrorystka, która po wszystkim miała ich posłać na tamten świat. Przynajmniej, w razie czego, nie będzie musiał się męczyć po tak dramatycznym przeżyciu...
-          No to co? - Zagadnął wesoło Georga i Toma, którzy zakładali swoje gitary, a także Gustava, wystukującego nerwowo jakąś melodię dwoma pałeczkami. - Dajemy czadu?
Kiedy przyjaciele skinęli zgodnie głowami, ścisnął mocniej swój mikrofon. Najpierw na scenę wkroczył Tom z Georgiem, po nich Gustav, a na końcu on sam. Śpiewając „Lass Uns Hier Raus” uśmiechał się szeroko, słysząc głośne piski. To zawsze jego pojawienie się na scenie wzbudzało największy entuzjazm wśród fanek. Niech Tom mówi sobie co chce! To on, Bill, jest najprzystojniejszy z zespołu! I ma najwięcej fanek!
Przed „Wenn nichts mehr geht” dostrzegł Josta, wskazującego rozpaczliwie na rąbek swojej koszulki, a później na brzuch. Menager, widząc, że najprawdopodobniej Bill nie wie o co mu chodzi, zaczął do niego machać zawzięcie. Gdyby mógł wdarłby się na scenę, żeby powiedzieć Czarnemu o co mu chodzi, ale niestety nie mógł tego uczynić w trakcie koncertu.
Młodszy Kaulitz uśmiechnął się do siebie mściwie, przypominając sobie słowa matki. Ciekawe kiedy Jost zamierzał mu powiedzieć, że ma mieć dwie sesje zdjęciowe z nowym tatuażem... Był na niego o to wściekły. Jego ciało nie było na sprzedaż! Owszem, rozumiał, że jego obowiązkiem jest pozowanie do zdjęć, udział w programach i szczerzenie się do fanów, ale nie wydawało mu się, żeby w kontrakcie miał zapisane, że każdy jego tatuaż musi pojawić się w gazecie. On był muzykiem, a nie żywym dziełem sztuki!
            Dał dyskretny znak chłopakom, żeby chwilę poczekali z kolejną piosenką. Z szerokim uśmiechem uniósł ręce do góry, tak, że czarna koszulka z czerwoną czaszką odsłoniła mały fragment jego podbrzusza. Słysząc okrzyki zaskoczenia fanek, wysunął język i oblizał usta. Dwoma palcami złapał czarny materiał koszulki i podciągnął go, tak aby nastolatki w pełni mogły podziwiać jego gwiazdkę. Kątem oka dostrzegł złość na twarzy Josta. Wiedział, że w pewnym stopniu pokrzyżował plany menagerowi. Zapewne zdjęcia jego tatuażu pierwszy raz miały się pojawić w Bravo albo Yamie. David nie przewidział jednak, że młodszy Kaulitz postanowi się na nim zemścić, za to, że ustawił sesję za jego plecami, a ponadto powiedział matce o nowej dziarze...
______
* Każda róża ma kolce
  Tak jak każda noc ma brzask
  Tak jak każdy cowboy śpiewa jego smutne, smutne piosenki

  Każda róża ma kolce

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz