środa, 28 sierpnia 2013

Rozdział 214

            Popołudniowe promienie słoneczne wpadały do pokoju wokalisty Tokio Hotel, kładąc się delikatnie na miękkiej wykładzinie i jasnych, sosnowych meblach. Czarnowłosy najchętniej zmieniłby wystrój apartamentu, który kupił kilka dni temu razem z Tomem, ale aktualnie nie miał na to czasu. Mógłby zatrudnić architekta wnętrz, który odwaliłby za niego całą robotę, ale wolał sam zamienić nieco ascetyczne, bezosobowe wnętrze, w przytulne mieszkanko.
            Podniósł z komody swój telefon komórkowy i spojrzał na wyświetlacz. Dochodziła piąta po południu. Za chwilę będą musieli zawieźć Jaspera do Nikoli, która obiecała, że zajmie się małym, kiedy oni będą grali koncert w Neumarkt. Sam jeszcze nie wiedział co zrobi z dzieckiem. Jedynym sensownym rozwiązaniem wydawało mu się oddanie niemowlaka do domu dziecka, ale nie chciał tego uczynić. Chciał, żeby Jasper miał prawdziwą, kochającą rodzinę, a nie jej marną namiastkę. Niestety sam nie mógł go zaadoptować, bo póki co był nieletni, a na dodatek ustawicznie podróżował z Tokio Hotel po całej Europie. Na dłuższą metę takie rozwiązanie okazałoby się beznadziejne. Nie można ciągle przewozić z miejsca na miejsce niemowlaka, a także narażać go na stres związany z kolejnymi koncertami. Dziecko potrzebuje troskliwej opieki, której nie może mu zapewnić.
            Upchnął do walizki rozłożonej na łóżku jeszcze kilka podkoszulków i różnych ozdób. Na jednodniowy wyjazd nie potrzebował tak wielu ubrań i gadżetów, ale na wszelki wypadek wolał być przygotowany na różne ewentualności, jak choćby niespodziewana sesja zdjęciowa, którą udało się załatwić Jostowi w ostatniej chwili.
Gdy zasuwał błyskawiczny zamek, w drzwiach jego pokoju stanął uśmiechnięty Tom z Jasperem na rękach. Mały wesoło gaworzył, machając maciupkimi, pulchnymi rączkami.
-          Musimy mu znaleźć jak najszybciej rodzinę - powiedział Dreadowłosy, wchodząc do środka i siadając na podłodze.
-          Wiem, ale nie mam pojęcia jak się do tego zabrać... Przecież nie damy ogłoszenia w gazetach, że poszukujemy domu dla uroczego niemowlaka.
-          Może zapytamy mamę, czy jakaś jej przyjaciółka nie chciałaby zaadoptować Jaspera?
Bill skinął potakująco głową. Nie był do końca przekonany czy to dobry pomysł, ale od czegoś musieli zacząć.
-          Później można zapytać Davida. Kiedyś mówił, że Nova chciałaby być matką, ale bez konieczności bycia w ciąży...
-          Chcesz, żeby Jaspera wychowywała samotna matka? - Spytał, kładąc dziecko na podłodze.         
Mały uśmiechnął się uroczo, ukazując bezzębne dziąsła, po czym usiadł i rozejrzał się dookoła z ciekawością.
-          Jost na pewno jej pomoże, a i my będziemy się widywali z małym. Zresztą najpierw porozmawiam z mamą. I tak miałem do niej dzwonić.
-          Po co? - Tom uniósł brwi.
-          Pogadać z nią o moim koncie. Dwa miesiące to trochę za długo, nie uważasz?
Dreadowłosy nie zdążył nic odpowiedzieć, gdyż pokój wypełnił płacz Jaspera. Oboje spojrzeli na niego ze strachem. Bill momentalnie koło niego kucnął, patrząc w duże, zapłakane oczka.
-          Co się stało? - Spytał łagodnie. - Jesteś głodny? - Maluch słysząc pytanie Billa zaniósł się jeszcze głośniejszym rykiem, wskazując pulchnymi rączkami w stronę stoliku. - Może trzeba zmienić mu pampersa?
-          Zmieniłem mu dziesięć minut temu...
-          W takim razie, co się stało? - Bill ponownie zwrócił się do małego. - Chcesz na rączki?
Nie czekając na odpowiedź Czarny podniósł malucha i przytulił do siebie. Płacz nie ustawał. Młodszy Kaulitz zaryzykowałby nawet stwierdzenie, że Jasper wydawał z siebie jeszcze więcej decybeli niż chwilę temu. Był w szoku, że z tak malutkich płuc może wydobyć się aż taki rumor.
-          Na co on tak pokazuje?
Bill podążył wzrokiem za małymi rączkami dziecka, natrafiając na niewielki, okrągły stolik. Podszedł do niego i pokazał niemowlakowi. W gaworzeniu Jaspera można było wyczuć złość, kiedy Czarny zaczął pokazywać mu szklankę z kawą, która stała na blacie. Mały uderzył Billa piąstką w podbródek.
-          Ała... Za co to? - jęknął, patrząc na malucha z naganą.
-          On jest naprawdę agresywny - stwierdził Tom, zanosząc się śmiechem.
Młodszy Kaulitz skinął głową, podając małemu zwisający ze stolika srebrny łańcuszek. Dopiero kiedy Jasper włożył sobie do buzi dużą przywieszkę wykonaną z plastiku, a mającą imitować kość słoniową, płacz ucichł.
-          Wie czego chce... - burknął, sadowiąc wygodnie malucha na miękkiej wykładzinie. - I ma dobry gust.
-          Jasne - w głosie Toma wyraźnie rozbrzmiewało powątpiewanie. - Wyrośnie nam kolejny mroczny wokalista w spodniach opinających tyłek jak jakieś legginsy.
-          Lepsze takie spodnie, niż te worki, które nosisz - odciął się. - W tym się można zabić!
-          Skąd wiesz? Miałeś kiedyś na sobie moje gacie? - Tom przystawił palec do brody, intensywnie nad czymś myśląc, po czym wykrzyknął z triumfem, zanosząc się przy tym gromkim śmiechem: - Pamiętam! To było, kiedy ukazał się wywiad z tą panną, która wygrała z tobą kolację! Jej... Wyglądałeś... seksy.
-          Wtedy mówiłeś, że jak niedojeb...
-          Nie przeklinaj przy Jasperze. Wiesz jak szybko małe dzieci się uczą? - Zaśmiał się wesoło.
Wówczas rzeczywiście nazwał bliźniaka w ten sposób. Do młodszego Kaulitza zdecydowanie nie pasowały jego kochane, workowate ubrania. Niby byli tacy sami w każdym calu, ale jednocześnie zupełnie różni.
-          Wiem, przepraszam. Nie znalazłem synonimu... Zadzwonię do mamy.
-          Ok, a ja po Tobiego. Lepiej, żeby Jost na razie nie wiedział o Jasperze...
-          Tak, masz rację. Nie potrzebuję więcej stresów przed koncertem.
Tom kiwnął głową, wyciągając ze swoich obszernych spodni telefon komórkowy. Bill za każdym razem gdy bliźniak robił to tak sprawnie, nie mógł wyjść z podziwu. Dla niego znalezienie czegokolwiek w tych wielkich kieszeniach, niemal graniczyło z cudem. Inna sprawa, że chowanie do nich przedmiotów było niewygodne.
Sam wybrał numer matki, nie spuszczając wzroku z Jaspera, który z uśmiechem gryzł plastikową przywieszkę. Spróbował podmienić ją na zabawkę, którą kupił małemu razem z Tobim, ale dzieciak nie chciał.
-          Słucham? - Usłyszał głos matki.
-          Cześć mamo! - Zawołał z entuzjazmem.
-          Cześć Bill! Opowiadaj co u was słychać. David mówił, że załatwił ci świetną sesję zdjęciową...
-          Tak, mam pozować dla Maxa, ale nie dlatego dzwonię...
-          Wspominał też o sesji zdjęciowej z nowym tatuażem - nie przejęła się jego słowami. - Chyba dla Bravo albo Yamu... Nie. Na pewno dla Bravo. - Jej głos z wesołego w jednej sekundzie przemienił się w chłodny.
Zaczął przeklinać w myślach menagera, za to, że wpakował go w tarapaty. Jak Jost mógł zdradzić matce, że zrobił sobie nowy tatuaż?! I dlaczego do cholery za jego plecami ustawił sesję zdjęciową?! Czarny myślał, że jego nowa gwiazdka przejdzie bez większego echa, ale najwyraźniej się pomylił. Niemniej jednak był wściekły na Josta za to, że uzgodnił wszystko bez jego zgody. Gdyby sam dostał taką propozycję, na pewno by odmówił. W końcu jego ciało nie jest na sprzedaż. Nawet jeśli chodziło tylko o mały tatuaż na podbrzuszu!
-          Dla Bravo albo Yamu? - Postanowił udać głupiego. - Nie przypominam sobie, żeby Jost coś o tym wspominał...
-          Bill! Nie rób ze mnie idiotki! - Simone Trümper uniosła głos, a Bill aż zadrżał. Bał się wściekłej rodzicielki, bo wtedy była nieobliczalna. - Nie tak cię wychowałam! Najpierw tłuczesz lustra w hotelach, rzucasz laptopami o ściany, a teraz się tatuujesz! Chcesz wyglądać jak Andy, Eb albo te wytatuowane świry z telewizji?! Czy ty sobie zdajesz sprawę, że to ci zostanie na całe życie?!
-          Wiem mamo, że to jest na stałe... - powiedział, tak jakby mając nadzieję, że to pomoże mu ugłaskać matkę. Tak się jednak nie stało.
-          I co z tego, że wiesz?! Jesteś nieodpowiedzialny! Przeżyłam logo Tokio Hotel na karku, imię Mary Ann na wardze, ale to jest już za dużo! Czy ty naprawdę chcesz zamienić swoje ciało w... w... - szukała odpowiedniego słowa - jakieś podrzędne dzieło sztuki, które nigdy nie zostanie wystawione w muzeum?!
-          Mamo... - wtrącił, ale mu przerwała.
-          Nawet nie powiedziałeś o tym własnej matce! Myślisz, że jak się czułam, kiedy David powiedział mi, że wydziergałeś sobie tą cholerną gwiazdkę?!
-          Przepraszam mamo...
-          Nie przepraszaj mnie, tylko zacznij myśleć! Teraz jesteś młody, ale co będzie za dwadzieścia lat, kiedy ci się znudzą te tatuaże?! Jeszcze logo Tokio Hotel jestem w stanie zrozumieć, bo to twój zespół, imię Mary Ann również, bo się w niej zakochałeś jak głupi, mimo, że ona cię wystawiła. Przynajmniej będziesz miał nauczkę na drugi raz, ale gwiazdka?! Co ona u licha ma znaczyć?!
-          To, że jestem gwiazdą... - odparł zgodnie z prawdą, choć zdawał sobie sprawę jak głupio brzmi jego uzasadnienie tatuażu.
-          Jesteś gwiazdą?! A jak zostaniesz ojcem, to wydziergasz sobie na plecach wielki portret dziecka?!
-          Nie... Myślałem raczej o ramieniu... - powiedział z przekąsem.
-          Koniec!!! - Zaczęła wrzeszczeć do telefonu jak opętana. - Koniec z Tokio Hotel!!! Wrócisz do normalnej szkoły i zaczniesz się uczyć! Później pójdziesz na studia i znajdziesz sobie normalną pracę!!! Nie dopuszczę do tego, żeby moi synowie stali się alkoholikami, ćpunami i żigolakami! Czy wy sobie zdajecie sprawę jak ja się czuję czytając, że Tom przeleciał kolejne panny, które później w trybie natychmiastowym porzucił, a ty tatuujesz się jak opętany?! Trzy tatuaże w ciągu niecałego roku!!!
Bill pod wpływem jej wrzasków odsunął nieco telefon od ucha, wyraźnie się krzywiąc. Wiedział, że matka będzie wściekła dlatego nie chciał jej mówić nic o tatuażu. Teraz był pewny, że może się pożegnać z odblokowaniem konta przed osiemnastymi urodzinami, bo Tokio Hotel nie mogła im zabrać... A przynajmniej miał taką nadzieję.
-          Nie musisz się o nas martwić. Nie staniemy się ćpunami ani alkoholikami... - wtrącił ostrożnie, kiedy matka na moment zamilkła, żeby zaczerpnąć tchu.
-          Skąd mam mieć pewność?! Ten cały stres źle na was wpływa!! Nie dopuszczę do tego, żeby moi synowie stoczyli się na samo dno!!!
-          Mamo, ale my nie...
-          Przestań się do cholery usprawiedliwiać!!! Obiecaj mi, że nie zrobisz sobie więcej tatuaży do osiemnastki! Później rób sobie co chcesz! Ale do tego czasu ja za ciebie odpowiadam! Jeszcze jeden taki wybryk i obiecuję ci, że pożegnasz się z Tokio Hotel i wielką sławą!
W żyłach Czarnowłosego krew osiągnęła niebezpiecznie wysoką temperaturę. Zaczerpnął kilka głębokich wdechów, po czym odparł spokojnie, choć nie miał na to najmniejszej ochoty; najchętniej wykrzyczałby wszystko co czuje w tej chwili:
-          Dobrze mamo. Obiecuję, że nie zrobię sobie więcej tatuażów do osiemnastki, ani się nie upiję do nieprzytomności ani tym bardziej nie naćpam.
-          Ja chcę dla was dobrze... - jej głos był już o wiele łagodniejszy. - Nie chcę, żebyś pewnego dnia się obudził i stwierdził, że żałujesz, że pewne sprawy potoczyły się w ten, a nie inny sposób. To samo tyczy się Toma.
-          Wiem mamo... Przepraszam, że nie powiedziałem ci o tatuażu.
-          Tak myślałam... - westchnęła ciężko. - Nie żałujesz, że sobie go zrobiłeś... Ale to dobrze. Skoro teraz nie żałujesz, to może później też nie będziesz...
-          Nie sądzę - przytaknął.
-          Nie powinnam cię nagradzać z ojcem za to co zrobiłeś, bo to było naprawdę głupie Bill, ale postanowiliśmy, że dłużej nie będziemy ci blokowali konta. Korzystaj ze swoich pieniędzy w jaki sposób chcesz, tylko pamiętaj jak ciężko się je zarabia, kiedy będziesz kolejny raz szczerzył się sztucznie przed aparatem.
-          Dziękuję! - Wykrzyknął, ciesząc się, że wcześniej mimo zdenerwowania nie zaczął drzeć się na matkę. Wtedy z pewnością nie odblokowałaby mu konta! - Kocham cię mamo!
-          Ja ciebie też, Bill. W końcu jesteś moim synem, ale proszę nie rób mi więcej takich numerów...
-          Dobrze. Już będę grzeczny - uśmiechnął się, przypominając sobie jak zawsze wypowiadał te słowa, kiedy coś przeskrobał w dzieciństwie.
-          Do usłyszenia kochanie.
-          Na razie mamo!
Rozłączył się. Dopiero kiedy wypuścił z głośnym świstem powietrze z płuc, rozłożył się wygodnie na wykładzinie i odsunął od siebie telefon komórkowy przypomniał sobie, że miał zapytać mamę o Jaspera.
Widząc minę Toma, która wyrażała ciekawość, powtórzył mu całą rozmowę, bawiąc się przy tym z niemowlakiem srebrnym naszyjnikiem z wisiorkiem.
* * *
            Jedno z bangalurskich kin okazało się być niskim, dość starym budynkiem oblepionym mnóstwem plakatów zachęcających do wybrania się na dany film. Zewsząd uśmiechali się do przechodniów bollywoodzcy aktorzy i aktorki, ukazując równe białe zęby. W każdym innym państwie afisze, na których znajdowała się nieprawdopodobna ilość nie pasujących do siebie kolorów zakrawałaby o kicz. Ale nie w Indiach. Tutaj wszystko tworzyło idealną całość.
            Przy kasie biletowej okazało się, że istnieje pięć rodzajów siedzeń. Nikogo to nie zdziwiło, biorąc pod uwagę, że znajdują się w kraju, w którym społeczeństwo nadal jest podzielone na kasty.
            Robert Rose próbował kupić bilety na „Kod da Vinci” z Tomem Hanksem, ale okazało się, że aktualnie wyświetlany jest tylko indyjski film, mający swoją premierę pół roku temu.
-          Aamir Khan - powiedział Hindus unosząc do góry kciuk. - Superaktor, sahibie.
Mężczyzna skinął potakująco głową, odchodząc od kasy biletowej. Wraz z Mary Ann, Cherry Jo i Iruką skierował się korytarzem w stronę sali kinowej. Zajęli swoje miejsca w najbardziej oddalonym od ekranu rzędzie, ze starymi, wyraźnie wysłużonymi fotelami kinowymi, powleczonymi włochatymi pokrowcami. Niżej stały porozkładane krzesła ogrodowe, za nimi ławy zbite z wypaczonych desek, a także kilka puszek po farbie, następnie same puszki, aż wreszcie betonowa podłoga, która w krótkim czasie zapełniła się masą Hindusów siedzących po turecku, albo na przyniesionych przez siebie składanych taboretach.
„Rang de basanti” okazał się filmem o młodej angielce Sue, której marzeniem było nakręcenie filmu o buncie Hindusów przeciwko Brytyjczykom w latach dwudziestych ubiegłego wieku. Kiedy w Londynie odmawiają jej udzielenia funduszy na produkcję, kobieta i tak postanawia wybrać się do Indii. W zrealizowaniu marzenia pomaga jej przyjaciółka Sonia. Obie urządzają casting wśród beztroskich hinduskich studentów, którzy z czasem zastanawiają się nad sobą, a także swoim krajem.
Gdyby kopia filmu nie okazała się gorsza od niektórych wersji, zamieszczanych w Internecie jeszcze na długo przed ich premierą, albo zaraz po; gdyby Hindusi nie przysłaniali ekranu, wiercąc się na podłodze i przyniesionych przez siebie taboretach; gdyby logika hinduska nie nakazała ustawić wszystkich basów na najwyższe ustawienia i maksymalną głośność, Mary Ann uznała, że wtedy pewnie film by jej się spodobał.
            Po wyświetleniu napisów końcowych, opuścili kino, wtapiając się w tłum Hindusów. Żar lejący się z nieba był nie do wytrzymania, przynajmniej dla Europejczyków. Choć Mary Ann zauważyła z radością, że Iruce i Cherry Jo również ciężko znieść taki upał.
-          Nie wiem jak wy, ale ja się muszę czegoś napić...
Cherry Jo, Iruka i Mary Ann spojrzeli na Roberta Rose, który znikał w drzwiach jakiegoś baru, którego nazwa została zapisana w hindi. Pospiesznie udali się za nim. Usiedli przy brudnym, plastikowym stoliku.
-          Jak tu gorąco... - westchnął ojciec Mary. - W aśramie było chłodniej...
-          To przez te wszystkie budynki - odparł Iruka. - Mury okropnie nagrzewają się od słońca.
Robert Rose skinął głową ze zrozumieniem, zamawiając dla siebie rum z lemoniadą.
-          Myślałam, że Sai Baba zakazuje pić alkoholu... - mruknęła Mary Ann, przypominając sobie pouczenia ojca, które dawał jej w aśramie. Znała niemalże na pamięć wszystkie nauki Bhagavana, choć uczestniczyła tylko w kilku spotkaniach z nim.
-          Nie bierz tak wszystkiego do siebie - Cherry Jo puściła jej oczko. - Wszystko jest dla ludzi w odpowiednich ilościach. Prosimy jeszcze trzy rumy z lemoniadą - zwróciła się do Hindusa, który czekał na ich zamówienie.
Mężczyzna skinął głową w charakterystyczny sposób, jakby nie zaprzeczał ani nie potwierdzał. Czasami Mary Ann denerwowała się widząc ten gest, bo wiedziała, że najczęściej oznacza on zwykłe „nie wiem” albo „może”.
            Gdy kelner, ubrany w brudne ciemnoszare spodnie i białą, poplamioną koszulę przyniósł cztery szklaneczki, Mary Ann spojrzała na nie niepewnie. Zawartość każdej z nich wyglądała inaczej, choć ojciec i Cherry Jo zamówili to samo.
-          Itadakimasu*! - Zawołała Japonka, przytykając do ust swoją szklaneczkę.
Mary widząc jak jej ojciec i Iruka idą w ślady Cherry, również podniosła naczynie i zanurzyła usta w napoju. Nie wyczuwając intensywnego smaku alkoholu, wypiła zawartość duszkiem.
            Kątem oka dostrzegła jak jej ojciec krzywi się, przełykając swojego drinka.
-          Co to za mieszanka?! - Spytał, kładąc z odrazą szklankę na brudnym stoliku.
Skinął dłonią na kelnera, który po kilku sekundach pojawił się przy ich stole.
-          Zamawiałem rum z lemoniadą - wskazał na naczynie stojące przed nim.
Mężczyzna skinął głową w charakterystyczny sposób dla Hindusów.
-          Wódka, rum, whisky dobre sahibie - uśmiechnął się szeroko, ukazując czerwonawe zęby, zapewne od żucia paanu.
-          Nie dobre - warknął Robert Rose, podając mu szklaneczkę z zabójczą mieszanką. - Rum z lemoniadą.
-          Lemoniada koniec sahibie.
-          W takim razie whisky z colą i lodem.
Kelner ponownie skinął głową, oddalając się niespiesznie od ich stolika.
-          Ciekawe co teraz ci przyniesie - zaśmiała się Cherry Jo dźwięcznie. - Chociaż ja też nie dostałam właściwie rumu z lemoniadą... A ty Iruka?
-          To takie kłopotliwe... Mam dżin.
-          A ja nie wiem co to było, ale na pewno nie rum - odparła Mary Ann, zanim Japonka zdążyła ją zapytać.
Dalsza rozmowa dotyczyła ich podróży do aśramy Śri Ramany Maharishiego.
Do odjazdu autobusu, na który wykupili rankiem bilety, pozostało im jeszcze nieco ponad dwie godziny. Zamierzali ten czas spędzić w nieco zaniedbanym, ale przyjemnie chłodnym barze. Pierwotnie chcieli zostać na noc w Bangalurze, ale uznali, że o wiele lepiej wyruszyć tego samego dnia.
-          Myślicie, że zdążymy zobaczyć to wszystko, co planujemy w tak krótkim czasie? - Spytała Mary, odstawiając kolejną pustą szklaneczkę na stolik. Napój, który w niej był z pewnością zawierał dość sporą ilość alkoholu, ale blondynka uznała, że przed kilkugodzinną jazdą indyjskim autokarem może się upić. Być może wówczas będzie jej łatwiej znieść podróż, nie modląc się co chwila, żeby nie umarli w wypadku samochodowym.
-          Jeżeli polecimy z Bombaju do Małego Tybetu samolotem, sądzę, że powinno nam się udać - odparł Robert Rose, wpatrując się z Iruką w mapę Indii. - Dzisiaj pojedziemy do Tiruwannamalai i pozostaniemy tam dwa dni. Na poniedziałek mamy zarezerwowane miejsca w pociągu jadącym na Goa. Tam najprawdopodobniej spędzimy cztery, pięć dni. Stamtąd udamy się do Bombaju...
-          Z Bombaju do Ladakhu jest ponad dwa tysiące kilometrów w linii prostej, więc najlepiej będzie, jak już mówił Robert, polecieć samolotem - wtrącił rzeczowo Iruka. - Przy indyjskiej komunikacji naziemnej taka podróż może potrwać nawet dwa, trzy tygodnie.
-          Dokładnie - zgodził się ojciec Mary Ann. - W Lehu spędzimy około tygodnia. Muszę koniecznie odwiedzić buddyjskie klasztory! To zapewne wspaniałe przeżycie! Zbyszek bardzo mnie do tego namawiał przed wyjazdem...
-          Taaak... Znowu będziesz siedział cały dzień i medytował z Cherry i Iruką... A ja się będę nudziła...
-          Zawsze możesz pomedytować z nami - wtrąciła Japonka z szerokim uśmiechem. - Nie wiem czy wspominałam, ale Leh jest obecnie miasteczkiem turystycznym, taką bazą wypadową w Himalaje.
-          Wybacz Cherry, ale nie zamierzam zdobywać Mount Everestu - odparła kwaśno.
Japonka zaczęła się śmiać słysząc słowa Mary Ann, a widząc, że ta nie bardzo wie o co chodzi, spojrzała na nią z pobłażaniem.
-          Z Ladakhu do Mount Everestu jest jakieś tysiąc kilometrów - wyjaśniła. - Ale jeżeli oczywiście chcesz możemy pojechać na granicę nepalsko-chińską. Nie ma problemu.
-          Bardzo chętnie, ale może w przyszłym roku? Zabiorę żonę i syna. Wybierzemy się wszyscy razem.
-          Już widzę jak mama zabiera sprzęt do wspinaczki i z radością jedzie z nami do Nepalu... Pamiętasz jak pojechała do Egiptu? - Zwróciła się do ojca, a kiedy ten skinął głową, wyjaśniła Cherry Jo i Iruce. - Mówi, że rejs Nilem był najgorszym przeżyciem w jej życiu, a podróż z Kairu do Asuanu pociągiem śni jej się po nocach.
-          Niemożliwe! - Japonka wykrzyknęła z wyraźnym zdumieniem, poprawiając sobie różową grzywkę. - Przecież tam się jedzie tylko dziesięć godzin! No, w porywach dwanaście. A rejs statkiem... - rozmarzyła się. - Nie wiem jak twojej mamie mogło się nie podobać w Egipcie. Moim zdaniem te wszystkie świątynie są imponujące, a widziałam już naprawdę wiele...
-          Mamie Mary chodziło bardziej o te wszystkie niedogodności...
-          Niedogodności? - Cherry zaniosła się gromkim śmiechem. - W takim razie jak nazwać to, co spotkało nas w Indiach, Birmie, Kambodży, Kenii, Algierii, Chinach...? - wyliczała.
-          Cóż... - Robert poczuł się w obowiązku bronić Joannę Rose. - Żona jest najszczęśliwsza, gdy zamknie się ją w pięciogwiazdkowych hotelach z all inclusive.
-          Skoro nie lubi patrzeć na realny świat... - mruknął Iruka.
-          Widzisz - wtrąciła Mary - oglądanie tych wszystkich żebraków i kalek w Indiach jest nieco dołujące. Ludzie chcą na wakacjach dobrze się bawić i odpocząć, a nie oglądać, jak to nazwałeś, realny świat. Wystarczy, że mają go na co dzień.
-          Masz trochę racji - przyznał. - Chyba musimy się powoli zbierać... Autobus odjeżdża za pół godziny.
_________

* Itadakimasu - jap. smacznego; na zdrowie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz