ODCINEK 211
Czarnowłosy niepewnie skinął głową, wchodząc do środka za blondynką. Jakiś głosik uparcie powtarzał mu, że nie powinien tego robić, ale go zignorował. Uśmiechnął się do dziewczyny, która przepuściła go w drzwiach, prowadzących do mieszkania. Zapaliła światło, a jego oczom ukazało się skromnie, ale jednocześnie gustownie urządzone pomieszczenie.
- Gdzie to położyć? – Zapytał, wskazując reklamówki, które powoli zaczynały mu ciążyć.
Blondynka wyciągnęła mu je z dłoni i położyła na podłodze. Obdarzyła go czarującym uśmiechem, po czym oblizała zmysłowo usta. „Czyżby chciała mnie uwieść?” – Przemknęło mu przez myśl, zanim poczuł jak jej wargi przylegają do jego ust. Otworzył szerzej oczy z zaskoczenia. Przez moment nie wiedział co ma zrobić. Z jednej strony kochał Mary Ann i pragnął tylko jej, ale z drugiej nie może przecież ciągle rozpamiętywać ich krótkiego związku i marzyć o wspólnej przyszłości, która jest nierealna ze względu na jej ciążę. „Muszę wreszcie wziąć się w garść!” – nakazał sobie w duchu.
- Przepraszam… – Gisele odsunęła się od niego i spuściła wzrok.
„Co mi strzeliło do łba?” – Spytała się w myślach. Była zła na siebie. Nie powinna całować Billa Kaulitza, ale była ciekawa jak to jest z idolem nastolatek. Tysiące małolat marzy o tym, żeby lider Tokio Hotel spojrzał na nie choć raz, a on wybrał ją – kobietę, która powinna zapomnieć o przygodach na jedną noc i znaleźć sobie wreszcie faceta, z którym mogłaby założyć rodzinę. Rodzice coraz częściej zaczynali ją wypytywać kiedy zostaną dziadkami, a ona nie wiedziała co ma im odpowiadać. Powoli męczyło ją wynajdywanie coraz to nowych wymówek, które nawet w jej uszach brzmiały beznadziejnie.
- Nie przepraszaj – uśmiechnął się do niej lekko. – Zaskoczyłaś mnie.
- Cóż… to chyba przez to piwo… – Usprawiedliwiła się. Była pijana, ale nie na tyle, żeby nie panować nad swoim zachowaniem. Była może odrobinę bardziej śmiała i gadatliwa, ale doskonale wiedziała co robi. Co więcej, chciała tego.
Bill spojrzał na nią uważnie. Dziewczyna nie była klasyczną pięknością, ale śmiało można powiedzieć, że jest ładna i ma nienaganną figurę. Śnieżnobiały top ładnie podkreślał jej opaleniznę, a obcisłe biodrówki eksponowały kobiece kształty. „Dlaczego miałbym nie skorzystać z okazji?” – pomyślał, wpatrując się w jej dekolt. „Może uda mi się ostatecznie zapomnieć o Mary Ann?” Skoro ona nie miała obiekcji przed pójściem do łóżka z jakimś palantem, który zrobił jej dziecko, to dlaczego on miałby mieć przed przespaniem się z kobietą, której imienia nie zna? Bo kochał dziewczynę, która już nigdy z nim nie będzie? Bo wiedział, że nie pokocha już nikogo innego? Śmieszne!
Może gdyby nie wypił tych czterech wielkich kufli piwa, pożegnałby się teraz z nieznajomą i zniknął z jej życia? Widząc jednak jak dziewczyna przygryza wargę z zakłopotaniem, czekając na jego słowa, albo jakikolwiek ruch, uznał, że może, a wręcz powinien to zrobić. Żeby ostatecznie przekonać się, że Mary Ann nie jest jedyna w swoim rodzaju. Komu potrzebna miłość do seksu? Na pewno nie jemu!
Postąpił krok w stronę dziewczyny i objął ją w pasie. Gisele spojrzała na niego nie mniej zaskoczona niż on przed momentem na nią. Uniosła podbródek w górę, pozwalając mu się pocałować. Kiedy ich usta złączyły się w szaleńczym pocałunku, Bill doszedł do wniosku, że nie ma w nim nic z magii. Ot zwykłe dotknięcia warg i wymiana śliny, bez motyli w brzuchu, mrówek przechodzących wzdłuż kręgosłupa, chęci zaopiekowania się tą drugą osobą i ofiarowania jej całego siebie. Tego co było w nim najlepszego. Ale mimo tego te bezuczuciowe pocałunki sprawiały, że robiło mu się gorąco.
Blondynka nie przestając go całować, poprowadziła ich w stronę sypialni. Kiedy Bill trafił na ostry kant łóżka, wiedział, że jutro będzie miał wielkiego siniaka na udzie. Odsunął się nieznacznie od dziewczyny, a na jego twarzy pojawił się grymas bólu.
- Co się stało? – Zapytała, wpatrując się w jego ładną buzię pogrążoną w mroku pokoju. Jedynym światłem, które wpadało do sypialni było to z przedpokoju i blada poświata ulicznej latarni, przebijająca się przez szybę.
- Uderzyłem się o łóżko – mruknął.
- Gdzie?
Dostrzegł w półmroku jak w oczach nieznajomej pojawiają się łobuzerskie ogniki. Pokazał dziewczynie miejsce, które nazajutrz zapewne przybierze odcień granatu.
- Jak pocałuję, to na pewno przestanie boleć… – powiedziała zmysłowym szeptem, rozpinając sprzączkę od paska Billa, a następnie zabierając się za rozpinanie jego rozporka.
Nie oponował kiedy ściągnęła mu spodnie i rzuciła na podłogę. Poczuł jak składa delikatne pocałunki na jego udzie. Ból zamiast zelżeć stał się jeszcze bardziej uciążliwy, ale postanowił go zignorować.
- I jak? Lepiej?
- O wiele lepiej – skłamał. Gdyby, to Mary Ann go całowała z pewnością ból by znikł bezpowrotnie. Ale nieznajoma nie była jego ukochaną.
„Przestań wreszcie myśleć o Mary Ann!” – nakazał sobie w duchu. Złapał za dłoń dziewczynę, przyciągając ją do siebie. Kiedy jej twarz znalazła się kilka centymetrów od jego twarzy, podniósł się na łokciach i zaczął szaleńczo całować jej usta. Słysząc ciche pomrukiwania, uznał, że blondynce podoba się ten rodzaj pieszczoty. Włożył dłonie pod jej bluzkę. Przez moment gładził jej talię, aby następnie pozbyć się białego topu, który był zbędny. To samo stało się z jej biustonoszem. Położył dziewczynę na łóżku i trzymając ją za nadgarstki zabrał się za składanie pocałunków na jej dekolcie. Po jej cichutkim pojękiwaniu doszedł do wniosku, że musi jej to sprawiać przyjemność, choć na dobrą sprawę wcale nie interesowało go czy dziewczynie jest przyjemnie czy nie. Po prostu robił swoje. Trochę bał się, żeby nie wyjść na niedoświadczonego w tych sprawach chłoptasia, ale alkohol krążący w jego żyłach dodawał mu nieco odwagi. Zresztą o ile prościej było uprawiać seks z osobą, której się nie kocha…
Gisele odsunęła jego głowę od swoich piersi. Ściągnęła z Billa podkoszulek, wodząc opuszkami palców po jego szczupłym torsie. Czuła jak krew płynąca w jej żyłach zaczyna robić się coraz gorętsza. Nie przypuszczała, że prawie siedemnastoletni chłoptaś jest w stanie tak szybko ją rozpalić. A może to przez adrenalinę? Zaraz będzie przecież uprawiała seks z nieletnim liderem Tokio Hotel!
Pozbyła się jego skarpetek, aby następnie pomóc mu ściągnąć z siebie jeansy. Usiadła na nim okrakiem, zatapiając się w jego ustach. Nie przeszkadzało jej, że czuje nikotynę zmieszaną z piwem, bo sama smakowała tak samo. Ich języki splątały się w tańcu, rozpalając ich zmysły. Jęknęła czując jak chłopak wodzi dłońmi po jej nagich plecach i klatce piersiowej. Ciekawa była czy nadal jest prawiczkiem… Nie zachowywał się jak wstydliwy chłoptaś, ale czy to nie były tylko pozory? Uśmiechnęła się do siebie czując jak jego męskość powoli zaczyna się powiększać. Zaczęła się wiercić, tak, że cienkie materiały ich bielizny zaczęły się o siebie zmysłowo ocierać.
Bill mruknął z zadowoleniem. W dalszym ciągu nie czuł motylków trzepoczących swoimi skrzydełkami o ścianki żołądka, ani delikatnych impulsików przebiegających przez kręgosłup, ale robiło się przyjemnie. Czując coraz mocniejsze pulsowanie w okolicach podbrzusza, zsunął z siebie dziewczynę i ściągnął z niej majtki, rzucając w bliżej nieokreślone miejsce w pokoju. Widząc w półmroku kawałek jaśniejszej skóry, uśmiechnął się lekko. Gdy Gisele sięgnęła dłońmi do jego bokserek, był niemalże pewny, że jego policzki przybrały kolor purpury. Mimo wszystko jeszcze nigdy nie paradował nago przy kobiecie. Starał się sprawiać dobre wrażenie, bo za wszelką cenę nie chciał wyjść na ofermę, ale rumieńców nie był w stanie powstrzymać. Mógł mieć tylko nadzieję, że nieznajoma nie zauważy ich w półmroku panującym w pomieszczeniu.
- Bill? Możesz wyciągnąć gumki z szufladki? – Jej głos uświadomił mu dosadnie, że to co w tej chwili robili nie miało w sobie ani trochę magii. A mimo tego nie chciał się już wycofać. Miał nadzieję, że dzięki temu, co wydarzy się za moment, będzie mu o wiele łatwiej zapomnieć o Mary Ann. Tylko dlaczego ciągle myślał o ukochanej, zamiast o nieznajomej, która czekała aż sięgnie po paczuszkę z prezerwatywami?
- Tak, już – odparł lekko zachrypniętym głosem. Był rozpalony, ale wiedział, że sam widok nagich piersi Mary może go rozpalić o wiele mocniej.
Żeby przestać myśleć o ukochanej sięgnął do szufladki i wydobył z niej jedną z wielu kwadratowych paczuszek. Odpieczętował ją i nałożył na swoją naprężoną męskość.
- Chodź do mnie – zawołała blondynka, wyciągając do niego dłonie. – Nie chcę już dłużej czekać.
Skinął głową przysuwając się bliżej do dziewczyny. „Co ja robię?” – przemknęło mu przez myśl, rozsuwając dłońmi nogi nieznajomej. Czuł się jak głupek patrząc na twarz blondynki, na której malowało się oczekiwanie. Z jednej strony chciał to zrobić, ale z drugiej wolałby uciec. Nie musiał uświadamiać sobie jeszcze bardziej, że seks bez miłości jest niewiele warty. Przed oczami stanęła mu uśmiechnięta buzia Mary Ann. To z nią chciał się kochać, a nie z nagą blondynką, która przygryzła wargę i zaczęła pieścić swoimi dłońmi kształtne piersi. Zupełnie tak jakby chciała go pospieszyć; dać do zrozumienia, że chce go poczuć w sobie w tej chwili.
- Nie musisz mi się tak przyglądać – uśmiechnęła się delikatnie. – Chodź już do mnie…
Oparł się na dłoniach, które umieścił po obu stronach głowy dziewczyny i powoli się opuścił. Gisele dotknęła dłonią jego naprężonej męskości i pomogła mu w siebie wejść. Kiedy się połączyli podparła się na łokciach i zanurzyła usta w jego wargach. Zmierzwiła mu włosy, oplatając ciaśniej nogami. Gdy chłopak zaczął się poruszać, wygięła się w łuk, niczym kotka.
- Szybciej Bill… – poprosiła. – Szybciej…
Posłusznie spełnił jej prośbę, zamykając powieki. Kiedy oczami wyobraźni zobaczył uśmiechniętą Mary Ann, której piękne, niebieskie tęczówki były przysłonięte naturalnie długimi rzęsami zwolnił nieco tempo. Nie chciał się spieszyć. Chciał jej oddać całego siebie, otrzymując w zamian jej całe serce i duszę. Jego wyobrażenie, że kocha się teraz z Mary Ann nie utrzymało się jednak długo. Słysząc głośne pojękiwania, tak inne od tych, które wydawała Mary kiedy się pieścili, rzeczywistość do niego dotarła w swej całej, pozbawionej kolorów okazałości. Nie przejmując się tym czy sprawi leżącej pod nim dziewczynie przyjemność, zaczął poruszać się w niej znacznie szybciej, próbując jak najszybciej osiągnąć rozkosz.
- Jeszcze trochę Bill… Poczekaj jeszcze moment… – poprosiła, czując, że chłopak zaraz dojdzie.
- Przepraszam, ale nie mogę już dłużej… – Odparł, wydając z siebie głuchy jęk.
Wysunął się z niej i zdyszany opadł obok. Przez chwilę uspokajał oddech. Ściągnął z siebie prezerwatywę i rzucił ją na podłogę. Przekręcił głowę w bok, napotykając zamglone spojrzenie nieznajomej. Blondynka błądziła dłonią po swoim ciele, aby również osiągnąć szczyt. Słysząc jej mruczenie doszedł do wniosku, że było tylko trochę lepiej niż wtedy kiedy się masturbował. A może on za wiele oczekiwał?
- Nie przypuszczałam, że siedemnastolatek może być takim dobrym kochankiem – pierwsza odezwała się Gisele. – Musisz się jeszcze wiele nauczyć, ale masz na to dużo czasu – uśmiechnęła się. A on poczuł się jak ostatnia świnia. Nie dość, że postąpił z nią przedmiotowo, myślał przez większość czasu o Mary Ann, to nie mógł powiedzieć jej szczerego komplementu.
- Mnie też było dobrze – odezwał się w końcu, rozglądając się za swoimi bokserkami. – Będę już leciał…
- Myślałam, że zostaniesz… – Powiedziała, opierając się na łokciach i przechylając głowę.
- Nie mogę. – Założył na siebie bieliznę i zaczął wciągać spodnie. – Obiecałem Tomowi, że wrócę do domu za niedługo.
- To zadzwoń do niego i powiedz, że jesteś u mnie.
- Naprawdę nie mogę.
Niechętnie zbliżył się do dziewczyny i złożył na jej ustach pocałunek. Mimo, że przed chwilą uprawiali seks, nie chciał już więcej dotykać jej ciała. Uświadomił sobie, że pragnie tylko i wyłącznie Mary Ann, a żadna inna dziewczyna nie jest w stanie jej zastąpić. Nawet po czterech wielkich kuflach piwa i nienajgorszym seksie.
- Dziękuję za mile spędzony wieczór. – I uświadomienie mi jak ważna jest miłość, dodał w duchu.
- To ja dziękuję – Uśmiechnęła się do niego, głaszcząc jego policzek.
Teraz zrozumiała, co widzą w nim te wszystkie nastolatki. Był zupełnie inny niż większość facetów, których poznała. Nie zależało mu tylko na przeleceniu jej kilkakrotnie jednej nocy, dbając o swoją własną przyjemność. W przeciwieństwie do innych poświęcił jej dość sporo uwagi. „Może to dlatego, że jest taki młody?” – Spytała się w myślach. – „Albo zawsze trafiam na niewłaściwych facetów…”
Podniosła się z łóżka.
- Odprowadzę cię.
Bill skinął głową, wchodząc do oświetlonego przedpokoju. Dopiero teraz ujrzał nieznajomą w pełni okazałości.
- Jesteś piękną kobietą – powiedział, lustrując wzrokiem jej sterczące piersi, płaski brzuch i zgrabne nogi.
- Dziękuję. – Uśmiechnęła się uroczo. – Mogę o coś spytać?
- To zależy – wzruszył ramionami.
- Ok. Zapytam, ale jak nie chcesz, nie musisz odpowiadać.
- Zgoda. W takim razie pytaj.
- Dlaczego nie masz dziewczyny? Przecież masz w czym wybierać. Większość panienek w Niemczech za tobą szaleje, a ta pozostała mniejszość zaczęłaby szaleć, gdyby cię poznała.
Czarny westchnął ciężko, wzruszając obojętnie ramionami.
- Miałem dziewczynę, ale okazało się, że jest w ciąży z jakimś palantem – powiedział jednym tchem. Nie była to do końca odpowiedź na jej pytanie, ale uznał, że innej nie ma.
- Widocznie jest głupia. Takiego faceta powinna pilnować jak najcenniejszego skarbu – uśmiechnęła się do niego.
- Dzięki, ale ja wcale nie jestem taki wspaniały. – Spuścił wzrok. Czuł się trochę niezręcznie stojąc przed nagą kobietą, z którą przed momentem stracił swoją cnotę.
- Mówiłam ci, nikt nie jest idealny.
- Tak, wiem. Ideały są nudne.
- Właśnie – uśmiechnęła się. – Nie myśl sobie, że prawię każdemu kto się ze mną prześpi takie komplementy.
- Nie pomyślałem tak – zapewnił. – Jesteś fajną dziewczyną…
- Gisele. Mam na imię Gisele – wtrąciła ze śmiechem. – Pomyślałam sobie, że fajnie by było gdybyś znał moje imię.
- Skąd wiedziałaś, że…
- Nie przedstawiałam ci się – wyjaśniła, zanosząc się głośniejszym śmiechem. – Przyznaj się, że czekałeś na mnie tak długo, bo nie pamiętałeś o której godzinie się umówiliśmy.
- Skąd wiesz? – Zmarszczył brwi.
- Oj Bill – pogłaskała go po policzku. – Musisz się jeszcze wiele nauczyć.
Stanęła na palcach, całując go delikatnie w usta. Bawiło ją zakłopotanie Billa, które na swój sposób było urocze. Gdyby nie miał siedemnastu lat całkiem możliwe, że pomyślałaby o nim jako o kandydacie na swojego chłopaka.
- Dziękuję, bo uświadomiłeś mi, że najwyższy czas znaleźć faceta, który nie będzie myślał o tym jak i ile razy mnie przelecieć, ale takiego, który poświęci mi trochę uwagi.
- Ale ja przecież też… – próbował jej powiedzieć, że on też patrzył tylko na siebie, a nie na nią, ale zamknęła mu usta delikatnym pocałunkiem.
- Kiedy kobieta dziękuje, chłopak nigdy nie powinien się tłumaczyć, tylko przyjąć podziękowania. Jeżeli będziesz kiedyś miał ochotę na kawę, a będziesz w pobliżu, wiesz gdzie mieszkam – uśmiechnęła się do niego. – Dobranoc Bill.
- Dobranoc Gisele…
Nacisnął klamkę i opuścił mieszkanie dziewczyny. Jeszcze zaskoczony jej słowami, zbiegł po schodkach i wyszedł na dwór. Uśmiechnął się delikatnie do siebie czując na policzkach ciepły podmuch wiatru. Gisele była niesamowitą kobietą, ale nie dla niego, bo on kochał Mary Ann. Całym pozszywanym grubymi nićmi sercem…
Prawie udało mu się już wmówić sobie, że miłość nie jest mu potrzebna do szczęścia, bo w końcu jego sny o popularności się ziściły, ale przed godziną przekonał się w jakim był błędzie. Nie chciał, aby jego życie upłynęło samotnie. Cóż z tego, że jest otoczony rodziną i przyjaciółmi, skoro nie ma do kogo się przytulić i pocałować? Kogoś, kto rano obudzi się przy nim i powie, że go kocha…
Kopnął mocno kamień, leżący na chodniku i głęboko wcisnął dłonie w kieszenie. Musiał się przespać z nieznajomą kobietą, żeby zrozumieć jak ważna jest w życiu osoba, która będzie go kochała z całego serca, a on się jej odwzajemni tym samym. Chciał cofnąć czas do momentu gdy pierwszy raz zobaczył Mary Ann. Wtedy z całą pewnością ustąpiłby jej miejsca w kinie, a po seansie błagał, żeby wybrała się z nim na kawę. Może wówczas wszystko potoczyłoby się inaczej? Może Mary Ann nie przespałaby się z jakimś palantem, który zrobił jej dziecko, tylko z nim? Podświadomie wiedział, że seks z Mary mógł być najwspanialszą rzeczą jakiej kiedykolwiek by doświadczył. No może na równi ze staniem na scenie przed setkami rozentuzjazmowanych fanek…
Widząc w oddali niewielki park, skręcił w uliczkę prowadzącą do niego. Wiedział, że powinien zadzwonić do Sakiego, albo któregoś z ochroniarzy, żeby po niego przyjechał, ale jeszcze przez kilka minut pragnął być sam. Zastanowić się nad tym co dalej zrobić. Jego serce i dusza wyrywały się do Mary Ann, ale umysł i duma podszeptywały, że nie da się naprawić błędów, które oboje popełnili. Nie zamierzał wymigiwać się od odpowiedzialności. Gdyby wcześniej wyznał jej, że kocha ją jak wariat, a nie zwlekał z tym tyle czasu, na pewno teraz byliby szczęśliwi razem. Niemniej jednak Mary Ann powinna być z nim szczera i powiedzieć o swojej ciąży.
Spojrzał z wyrzutem w nocne niebo, na którym wisiało kilka gwiazd, od czasu do czasu wesoło mrugając. Teraz zdecydowanie sklepienie powinny okrywać gęste, ciężkie chmury, z których strumieniami sączyłby się deszcz. Wtedy przynajmniej pogoda podzielałaby jego humor.
Kopiąc kolejny kamień, leżący na chodniku doszedł do wniosku, że byłby w stanie wybaczyć Mary Ann zdradę. Puściłby ją po prostu w niepamięć, ciesząc się każdą kolejną spędzoną z nią chwilą. Ale nie potrafił udawać, że jego ukochana nie zostanie matką albo, że to on jest ojcem tego dziecka. Może powinien pojechać do domu i pogadać z Tomem? Bliźniak z pewnością starałby się na wszystkie sposoby go pocieszyć i udzielić dobrych rad. Zanim zaczął proponować mu umawianie się z przypadkowymi dziewczynami, przecież mówił o tym, że powinien porozmawiać na spokojnie z Mary Ann. Tylko, że on nie chciał tego słuchać. W rezultacie wylądował w łóżku z Gisele, a teraz pozostało mu proszenie tego, który zasiada w niebiosach, aby dziewczyna nie sprzedała tych rewelacji jakiejś gazecie. Jemu właściwie było to obojętne, ale wiedział, że Jost by się zezłościł. Nagle jego wizerunek grzecznego, romantycznego chłopca rozmyłby się niczym bańka mydlana. Był wrażliwy, ale z pewnością nie tak bardzo jak wyobrażają sobie jego fanki. Nie chował się w kąciku, zalany łzami, kiedy ktoś na niego krzyknął albo poniósł kolejną porażkę. Musiał mieć poważny powód do płaczu. A i wtedy, gdy już się takowy znalazł nie wypłakiwał godzinami oczu w chusteczkę. Było mu źle, ale próbował sobie z tym radzić, na swój własny, pokręcony sposób.
Ostatnimi czasy nie odnosił sukcesów w sprawach sercowych, ale czy to źle, że szukał miłości, a kiedy ją znalazł był najszczęśliwszym chłopakiem na świecie? Nic więc dziwnego, że w momencie gdy stracił dziewczynę, której oddał całego siebie, myśląc, że w zamian otrzymuje całą ją, w jego sercu zostały wyszarpane ostrym dłutem krwawiące rany, które z czasem udało mu się niezdarnie pozszywać grubymi nićmi. Uświadomił sobie jednak, że woli cierpieć z miłości niż zadowalać się bezwartościowym uczuciem, sprowadzonym jedynie do zaspokojenia najpierwotniejszych potrzeb człowieka, którego doznał kilka chwil temu. Pragnął połączyć ze swoją kochanką nie tylko ciała, ale i dusze. A co jeśli to wszystko, co widział na filmach jest zwykłym chwytem marketingowym? Obietnicą czegoś, co nie istnieje?
Pokręcił przecząco głową, tak jakby chciał obwieścić całemu światu, że nie zgadza się ze swoimi myślami. Gdyby już raz nie kochał i nie cierpiał z miłości być może uznałby, że miłość to tylko puste pudełeczko opakowane pięknym, iskrzącym się w blasku świec papierem; czymś o czym pisze się poematy, samemu tego nie doświadczając, ale dając nadzieję innym.
Przystanął słysząc jakiś hałas w oddali. Chwilę nasłuchiwał, a gdy doszedł do wniosku, że dźwięk, który wyrwał go z rozmyślań jest niezwykle podobny do płaczu dziecka, pokręcił głową z niedowierzaniem i przetarł wierzchem dłoni oczy.
- To absurdalne – mruknął do siebie, ruszając ścieżką w stronę hałasu.
Czyżby wolał się upewnić, że to tylko cichy szelest liści, które nocny wiatr wprawia w ruch? A może chciał udowodnić sobie, że to sprawka zmęczenia i senności, podsuwających mu tak niedorzeczne pomysły?
Słysząc jak ów dźwięk coraz bardziej rozdziera ciszę, przerywaną jedynie szelestem liści i trzaskaniem gałęzi, przyspieszył kroku. Teraz już nie miał wątpliwości, że zaledwie kilkanaście metrów od niego płacze małe dziecko. Gdy płacz przerodził się teraz w rozpaczliwy, niemalże przeraźliwy wrzask, pobiegł czym prędzej w stronę, z której dochodził. Wolał się upewnić, że to tylko matka berbecia nie może go uspokoić. Nie miał jednak pojęcia co może robić kobieta z malutkim dzieckiem w parku, w samym środku nocy. O tej godzinie powinna spać spokojnie w domu, razem ze swoim synkiem lub córeczką.
Zdyszany przystanął, uznawszy, że dotarł do miejsca, z którego dobiega płacz. Nie zauważył jednak w pobliżu nikogo dorosłego. Dopiero gdy rozejrzał się uważnie dookoła dostrzegł, w pomarańczowym świetle padającym z latarni na jedną z ławek, małe zawiniątko, będące źródłem hałasu. Podszedł szybko do kawałka błękitnego, lekko ubrudzonego materiału, z którego wystawały malutkie dłonie, tak jakby dziecko chciało powiedzieć, żeby wziąć je na ręce. Zawahał się, zanim podniósł niemowlaka i przytulił go do swojej klatki piersiowej, uważając aby nie zrobić mu krzywdy. Jeszcze nigdy nie trzymał na rękach tak małego dziecka, nawet wówczas gdy złożyli wizytę w sierocińcu. Już wtedy wydawało mu się nie do pojęcia, że ludzie zostawiają swoje potomstwo w takich miejscach, bo on nigdy nie oddałby swojego dziecka.
- Ciii… – spróbował uciszyć niemowlaka, a widząc, że to nie pomaga, zaczął do niego przemawiać: – Cichutko, już jest dobrze. Zaraz wujek Bill zadzwoni po Tobiego. Powiemy mu, żeby zawiózł nas do cioci Nikoli, bo ani ja ani wujek Tom nie potrafimy się opiekować takimi malcami… Już dobrze – zapewnił łagodnym głosem. Dziecko jednak zdawało mu się nie wierzyć, gdyż płacz nie ustał.
Bill dostrzegł leżący na ziemi smoczek. Ostrożnie schylił się po niego, ale gdy tylko podniósł kawałek zniszczonego plastiku, do którego przykleiły się małe kamyczki wyrzucił go do kosza. Bałby się dać takiemu maluchowi przedmiot zawierający tak wiele bakterii.
Z czułością spojrzał w malutkie, zapłakane oczka. Wolną dłonią, otarł delikatnie policzki dziecka z łez. Zaczął śpiewać pierwszą lepszą piosenkę jaka przyszła mu do głowy. Nie znał kołysanek, dlatego musiała wystarczyć jedna z piosenek Coldplay. Widząc jak malec powoli zaciska dłonie, w maleńkie piąstki na zniszczonym, błękitnym kocyku, którym był owiniętym, a płacz ustaje uśmiechnął się lekko. Uważając, aby nie upuścić dziecka, wyciągnął z kieszeni telefon komórkowy i wybrał numer Tobiego. Mężczyzna był najspokojniejszy ze wszystkich ochroniarzy, których wynajął im Jost, dlatego wybór padł na niego.
Gdy usłyszał w telefonie zaspany głos mężczyzny, poprosił go szeptem, aby po niego przyjechał do parku. Zanim ten zdążył go wypytać o szczegóły, odsunął aparat od ucha i schował do kieszeni. Kierując swoje kroki do wyjścia z parku, spojrzał w malutką twarzyczkę dziecka, które wbijało w niego ciekawie wielkie, błękitne oczka.
- Wujek Tobi zaraz po nas przyjedzie – szepnął do malucha. – Pewnie będzie zły, że obudziłem go w środku nocy…
Usteczka niemowlaka ułożyły się w uśmiech, ukazując bezzębne dziąsła.
- No tak… – mruknął. – Wcale ci nie jest żal wujka Billa, nie? Wujek Tobi skopie mi tyłek, że znowu szwendam się gdzieś w samym środku nocy, ale ciebie to nie obchodzi…
Uśmiech zniknął z twarzyczki dziecka. Teraz malutkie wargi wygięły się w podkówkę, a oczka zamgliły. Bill spojrzał z przerażeniem na trzymanego niemowlaka, bojąc się, żeby znów nie zaczął płakać.
- Już dobrze, tylko nie płacz znowu… – poprosił łagodnie. – Wujkowi Billowi należy się kopniak w chudy tyłek za to co zrobił…
Dziecko spojrzało na niego z zaciekawieniem, ale on nie zamierzał wyjaśniać swoich słów. Co więcej czuł, że są jak najbardziej trafne. Należał mu się wielki kopniak, po którym trochę by zmądrzał. Jakie ma znaczenie, to, że Mary Ann urodzi nie jego dziecko? Przecież Gordon wychował jego i Toma jak własnych synów, choć nie byli spokrewnieni. Przez te wszystkie lata czuli się przez niego kochani i wspierani. Zawsze służył im dobrą radą. Bill już nawet nie pamiętał ile razy krył ich przed matką, kiedy coś spsocili… Dlaczego więc on miałby nie stać się ojcem dla dziecka Mary Ann? Oczywiście jeżeli jego ukochana będzie tego chciała. Z ostatniego listu jasno wynikało, że nie chce mieć z nim nic wspólnego, ale czy tak naprawdę czuła? On też napisał jej i powiedział wiele przykrych słów, które nawet w najmniejszym stopniu nie miały odzwierciedlenia w rzeczywistości.
Stojąc przed wejściem do parku, przed którym umówił się z Tobim i wypatrując czarnego vana przypomniał sobie scenkę, która zakotwiczyła mu się mocno w pamięci. Gdy zobaczył jak Mary Ann bawi się z małym szkrabem na plaży w Deauville pomyślał sobie, że chciałby, aby dziewczyna została matką jego dzieci. Uznał wtedy, że jest zbyt młody na ojca, i właściwie nadal tak uważał, ale ojcostwo już tak bardzo go nie przerażało. Nie wiedział czy to za sprawą tego, że trzyma w swoich dłoniach malutkie ciało, owinięte niebieskim kocykiem, czy tego, że tak bardzo pragnął znowu być kochanym przez kobietę, która skradła jego serce.
- Zobacz – kiwnął głową w stronę czarnego vana, który zatrzymał się tuż przed nimi. – Wujek Tobi już po nas przyjechał.
Na niemowlaku uwaga Billa nie zrobiła najmniejszego wrażenia. Dziecko ziewnęło przeciągle, zacmokało usteczkami i zamknęło oczka, trzymając kurczowo drobnymi paluszkami materiał kocyku, którym było owinięte. Czarnowłosy wsiadł ostrożnie do samochodu.
- Możesz przyciszyć? – Poprosił Tobiego, sadowiąc się na tylnej kanapie. Kątem oka dostrzegł, że mężczyzna jest w piżamie, zaś na jego twarzy wcale nie jest wymalowane zadowolenie. Gdy ochroniarz spełnił jego prośbę dodał szeptem: – Dzięki, że po mnie przyjechałeś.
- Nie ma sprawy. Taka praca… – wzruszył obojętnie ramionami, wbijając wzrok w drogę. Bill czuł, że Tobi jest wściekły tak nagłym wyrwaniem go z łóżka w środku nocy, dlatego wolał się za dużo nie odzywać.
- Tobi? – Spytał ostrożnie, a kiedy ochroniarz wydał z siebie ciche „mhm”, ciągnął: – Możesz zawieść mnie do Nikoli? Ona powinna wiedzieć jak zająć się dzieckiem… A my pojedziemy do sklepu, żeby kupić mu smoczek, bo ten, który miał przy sobie cały był oblepiony kamyczkami…
Ochroniarz przez chwilę milczał, jakby trawił słowa, które wypowiedział Bill, po czym obrócił gwałtownie głowę do tyłu. Widząc siedzącego na tylnej kanapie Czarnego, kołyszącego ostrożnie małe zawiniątko, oczy rozszerzyły mu się do nienaturalnych rozmiarów.
- Tobi! – Warknął, bojąc się, że mężczyzna zaraz uderzy w jedną z przydrożnych latarni. – Uważaj jak jedziesz!
- Powiedz mi Kaulitz, że ja jeszcze śpię… – jego słowa zabrzmiały niemal błagalnie. – Zaraz obudzę się w swoim łóżku…
- Przykro mi…
Usłyszał głośne westchnięcie mężczyzny. Nie bardzo wiedział co ono oznacza, ale miał nadzieję, że Tobi nie urządzi mu zaraz awantury o to, że szwenda się sam po parku pół do czwartej w nocy, a na dodatek znajduje dziecko.
- Skąd masz tego dzieciaka, Kaulitz? – Spytał, nie odrywając wzroku od jezdni.
- Znalazłem na ławce w parku – wyjaśnił. – Nie miałem serca zostawić tego malca samego sobie.
- Kaulitz, czy ty przypadkiem nie obiecywałeś Sakiemu, że już nigdy nie ruszysz tego swojego chudego tyłka w samym środku nocy na żadne przechadzki?!
- Możesz ciszej? – Poprosił, widząc jak dziecko porusza się niespokojnie.
- Tak, przepraszam – wziął kilka głębokich wdechów, aby się trochę uspokoić. – Składam z Sakim podanie o psychologa…
- Po co wam psycholog? – Spytał, śmiesznie marszcząc przy tym brwi.
- Żeby nie wylądować przy was w zakładzie psychiatrycznym – mruknął. – Mówiłeś Jostowi, że znalazłeś tego dzieciaka?
- Niby kiedy? Od razu zadzwoniłem po ciebie…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz